▼
10 listopada 2019
Od Nataniela C.d Valentino
-Co cię tak trapi, Natanielu? -Zapytał zatroskanym tonem, by po chwili dodać -Zapewne znów nazbyt zaangażowałeś się w jakąś sprawę, czyż nie tak?
Zerknąłem na młodego wilkołaka, jednego z najmłodszych tutaj, szybko się uczył, a jego ciepło, zachwycało wszystkich. Był moim ulubieńcem, choć starałem się być bez stronniczy. A jednak, pomimo tego, oraz zaufania jakim go darzyłem. W pierwszej chwili, chęć moja dążyła do okłamania go. Stanowiło to maleńki grzech, a jednak zbyt wielki by beztrosko go użyć.
- Ostatnio... – Zacząłem ostrożnie, skupiając wzrok na swym, wciąż okrytym zielenią ogrodzie. Mimo iż za bramą już dawno zaczęła panować jesień. Widok tego kontrastu, wpływał na mnie podwójnie, można by rzec, nieczysto. - Pewnego razu, gdy byłem w dolnym kręgu, doszło do sytuacji, w której poznałem mężczyznę. Był to zagubiony demon, który w imię boga, zabijać chciał błądzących. A tak samo błądził jak istoty, które karał. Myślę o tym jak musi tonąć. Nie mogąc zrozumieć kim jest i co powinien zrobić. Nie mogę zaprzestać się zadręczać, rozpaczą, jaka musi go obejmować.
Casprian z początku milczał, nie wymuszałem żadnej reakcji z jego strony, gdyż miałem świadomość, że rozumie moje słowa. Cisza między nami się nie piętrzyła, wręcz przeciwnie, zawsze zdawała się łagodna, dobra do przemyśleń.
- Więc, poszukujesz go, gdy idziesz do dolnego? - Zdobył się w końcu na nieśmiałe pytanie.
-Oczywiście skupiam się na swoim głównym celu udania się tam, aczkolwiek zawsze zwracam uwagę, czasem nadkładam drogi, by może się na niego natknąć. Serce boli mnie, że nie zdążyłem mu zaproponować pomocy – Uśmiechnąłem się ciepło, chłopak skinął głową, lekko marszcząc przy tym brwi, ale milczał. Zamyśliłem się, nie skłamałem, acz także nie obdarzyłem go całością prawdy. Och, możliwe, że było to grzeszne, acz nie poszukiwałem go z samej chęci udzielenia mu pomocy. Nie mógł opuścić mych myśli, nawet we śnie. Czułem brud w zakątkach swojego umysłu, to wszystko składało się na potrzebę zobaczenia go ponownie. Kontrastu, którym emanował. Odchrząknąłem lekko, znów kierując uwagę na Caspriana. - Dziś jednak, udaję się odwiedzić twą matkę w szpitalu, zamierzam rozmawiać z jej lekarzem, zapytam przy tym, kiedy będzie czuła się na tyle dobrze, by cię przyjąć., a potem postaram się wrócić jak najszybciej, dobrze? - Spojrzałem wprost w jego duże, połyskujące brązowe oczy. Odwrócił wzrok, przez długi czas milcząc. Kochał matkę, wiedziałem to. Aczkolwiek zarazem była dla niego ciężkim tematem, przy którym się zamykał.
-Dobrze -Wydusił z siebie jedynie, z smutnym uśmiechem.
Pogłaskałem go delikatnie po głowie. Potem pocałowałem w czoło i poleciłem wrócić do reszty. Kontynuacja tematu nie miała sensu. Jego rany były wciąż świeże, zaś drążenie w nich, mogło przynieść mu tylko więcej cierpienia. Matka Caspriana nie była złą osobą, wręcz przeciwnie, pomimo swych przewinień, była jego jedynym bliskim. Jej strata i choroba, oraz brak możliwości zobaczenia jej, załamała jego świat. Stanowiła jego bastion, który nagle się rozłamał, na tysiące kawałków. A mimo to, radził sobie i pozostawał niezłomny w swej wierze. Za to go ceniłem najbardziej. Zerknąłem jeszcze za chłopcem, ale zdążył już zniknąć za drzwiami posiadłości.
Samemu ruszyłem więc do wyjścia, by przemykając ponad istotami, nad ziemią i udać się do najbardziej znienawidzonego miejsca w górnym.
Mostu łączącego oba kręgi, jak dzień i noc.
***
Budynek zakładu psychiatrycznego, był jednym z nowocześniejszych budowli w całym dolnym kręgu. Dodatkowo zabezpieczony i ogrodzony, sprawiał wrażenie swego rodzaju fortecy. Stojący przed wysoką, zaskakującą swymi gabarytami bramą, ponurzy strażnicy, zdawali się dopełniać negatywny wydźwięk tego miejsca. I choć uważałem, że nie powinno to tak wyglądać, miałem świadomość, iż niezależnie jak bardzo by nie bolało to mojego sumienia, nie mam prawa się wtrącać. Uśmiechnąłem się więc do oziębłego mężczyzny, podając mu przy tym dokumenty. Elfi strażnik skinął głową i wydał sygnał, a brama przede mną się otwarła.
-Proszę wchodzić. - mruknął tylko, dając swym tonem dosadnie do zrozumienia, iż nie odczuwa
chęci do żadnej wymiany zdań. Uszanowałem jego niemą prośbę i bez słowa wszedłem do budynku recepcji.
Już tutaj dominowała jasność. Kremowe ściany rozjaśniały starannie zdobione kinkiety. Pod nimi usytuowane zaś były duże, wygodne sofy. To schludne, niewielkie pomieszczenie, starało się jak mogło, by zdobyć zaufanie przychodzących tu istot. Aczkolwiek ci, którzy siedzieli czekając aż zostaną wywołani i zaprowadzeni do swojej sali, wcale nie wydawali się pełni nadziei.
Życzyłem im wszystkim jak najlepiej, za każdym razem modliłem się, by Bóg wracając, zlitował się nad tymi istotami, dręczonymi przez własne umysły. Sam nie mogąc zająć się każdym z nich. Niestety zdawałem sobie sprawę ze swych ograniczeń i faktu, iż jeżeli zacząłbym je bezmyślnie przekraczać, wiedziony dobrą wolą, w rezultacie, nikomu nie udzieliłbym pomocy. Cóż, była to ciężka świadomość, acz w pełni racjonalna.
- W czymś panu pomóc? -Odezwała się w końcu zniecierpliwiona elfka, zajmująca miejsce za okienkiem informacji. Która już dobre kilka minut temu, musiała zauważyć w budynku obecność nowej osoby.
-Tak, oczywiście, przepraszam – Obdarzyłem ją uśmiechem, podchodząc bliżej. Ostatnimi czasy co raz częściej łapałem się na tym, że wpadam w dekoncentracje, rozmaitymi rozmyślaniami. Zdawałem sobie sprawę, że nie przystoi mi to. Iż nie mogę sobie na to pozwalać, ze względu na obowiązki które pełniłem. Aczkolwiek na razie mogłem jedynie starać się z tym walczyć.-Chciałbym odwiedzić Annę Cheney, aczkolwiek przy okazji, chciałbym dziś porozmawiać z jej lekarzem prowadzącym. - Mówiąc te słowa, podałem kobiecie potrzebne dokumenty. Chwilę marszczyła brwi, czytając je, ale koniec końców odwzajemniła uśmiech i skinęła mi głową. Wpisując coś, do stojącego obok niej komputera, nie umknął mojej uwadze fakt, że jak niemal każdy z elfów jakiego poznałem, nie wydawała się zbyt zadowolona z użytkowania technologi. Nie powiedziała jednak żadnej ze skarg na głos.
-Dobrze, rozumiem. Za chwilę wezwę lekarza prowadzącego pani Cheney. Niech pan usiądzie na jednym z foteli i poczeka – To mówiąc, wskazała na jedno z wolnych miejsc i złapała za telefon.
Nie chcąc jej przeszkadzać, odszedłem od okienka. Czekałem opierając się o ścianę. A wolną chwilą znów zawładnęły myśli. I choć chciałem skupić się na celu w jakim tu pierwotnie przybyłem. Mój umysł znowuż został zajęty przez tamtego mężczyznę. Pomyślałem wręcz, że paranoicznym jest, iż w dolnym kręgu, zawsze wydawało mi się, że go wyczuwam. Jakby był nieopodal, a jednak już nigdy na niego nie wpadłem. Stałem tak, czekając, nieświadomy, iż tym razem nie byłem wiedziony żadnym omylnym wrażeniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz