Dzień zaczął się jak każdy inny. Może z jednym wyjątkiem. W tym szczególnym dniu Khadayam przebudziła się bardzo wcześnie, bo jeszcze przed czwartą nad ranem. Ze snu wyrwał ją nieuzasadniony napływ adrenaliny. Diablica nie miewała snów i tym razem nie było inaczej, więc nie mogła w żaden sposób usprawiedliwić tego przypadku. Poza tym, wcale jej się nie chciało nad tym zastanawiać. Uniosła lekko powieki i zignorowała delikatną poświatę bijącą od runy demonicznego paktu, postanawiając pospać parę godzin dłużej. Serce dżina przyspieszyło rytmu, ale Khadayam praktycznie nie mogła tego poczuć, podobnie jak w niewielkim stopniu odczuwała istnienie innych organów w swojej ludzkiej formie; czuła za to nietypowe zachowanie energii wewnątrz fizycznej skorupy. Westchnęła cicho, co zabrzmiało nieco jak warknięcie i przewróciła się na lewy bok, aby w ten sposób zakryć symbol widniejący pod żebrami. Przyciągnęła jedną z poduszek, przyłożyła do niej głowę niemal z agresją i zacisnęła powieki z wielką siłą.
- Dlaczego prześladuje mnie moja własna cholerna runa? Niech to szlag! – Ni to powiedziała, ni to jęknęła, nie dbając o to, że może obudzić współlokatora.
- Co ty tam wyprawiasz, Khadayam? – Do uszu diablicy dobiegł czarująco denerwujący głos anioła.
- Odprawiam rytuał upadku twojej starej – wymamrotała ze złością demonica, wstając z łóżka.
Rozglądnęła się za bielizną, bo zawsze kładła się spać nago. Ze względu na ogon, bardzo nie lubiła „standardowego kroju” majtek – nie przekonała jej nawet bielizna specjalnie zaprojektowana dla ogoniastych, mimo że oferowano niezwykle atrakcyjne komplety w różnych stylach, przystępnych cenach i dla wielu rozmiarów ogona. Poza tym, jako dżin, Khadayam mogła po prostu przerobić dla siebie dowolny materiał w któryś z egzemplarzy, jaki najbardziej przypadłby jej do gustu… Jednak diablica postawiła na prostsze rozwiązanie.
Sięgnęła po złoty, cieniutki łańcuszek, do którego były przyczepione z jednej strony dwa niewielkie fragmenty prześwitującego, ciemnoczerwonego materiału. Oplotła łańcuszkiem miednicę i zapięła go z boku; nie dość, że skąpy materiał ledwo zakrywał ją z przodu i z tyłu, to jeszcze pozostawiał dwie gigantyczne luki na udach, nie wspominając już o tym, że Khadayam zawsze umieszczała łańcuszek pod ogonem, bo inaczej narzekała, że coś ją w ten ogon uwiera. Jeśli zaś chodzi o górę bielizny, diablica uwielbiała jedwabny materiał skrzyżowany nad piersiami i zakładany na szyję – taki, który zakrywał górną część biustu, ale zupełnie odsłaniał dolną.
W takim właśnie stroju otworzyła drzwi, by powitać współlokatora-anioła.
- Czego? – rzuciła, przytrzymując drzwi i będąc w gotowości, by trzasnąć tymi drzwiami, gdyby skrzydlaty za bardzo ją wyprowadził z równowagi.
Anioł zdążył się już przyzwyczaić do nocnych kreacji Khadayam, więc po prostu na nią nie patrzył; wzrok skupił na drzwiach i na długich paznokciach, którymi diablica właśnie wystukiwała jakiś chaotyczny rytm. Westchnął cicho.
- Rozumiem, że jesteś istotą nocną, ale… - zaczął spokojnie, jednak demonica mu przerwała.
- Jaką?! Raz nie można spać w tym cholernym domu, to od razu problem z tym masz? Tu nawet bezsenności nie można mieć w spokoju?! – krzyczała na mężczyznę, który po prostu czekał, aż ta umilknie.
- Khadayam. – Podjął kolejną próbę. – Ujmę to w ten sposób. Wydajesz z siebie bardzo głośne dźwięki każdej nocy, od dziewięciu dni. Ponadto, w ostatnich dniach zgłosiło się pod ten adres więcej osób niż zazwyczaj, twierdząc, że zostali oszukani.
Diablica przewróciła oczami.
- Jeśli uwierzyli w to, że kupują złoto za piętnaście plantae, to kto kogo chciał oszukać?
Enlil zmrużył powieki i skierował nagle wzrok prosto na oczy diablicy.
- Nie interesuje mnie twoje pojęcie równości społecznej. Interesuje mnie to, że nie przestrzegasz prawa, a jesteś zameldowana pod moim adresem.
Khadayam wzniosła ręce, jak gdyby chciała coś krzyknąć ku niebu, po czym od razu je opuściła i pokiwała głową z niedowierzaniem. Nic jednak nie powiedziała. Anioł też już nic nie mówił. Oboje wiedzieli, że mają się nawzajem dość i oboje wiedzieli, że półdzika Khadayam nie poradzi sobie sama. Enlil wiedział o niskiej szkodliwości diablicy, ale nie mógł zaprzeczyć, że jej zdolność do wpadania w kłopoty i upierdliwy sposób bycia utrudniają symbiozę. Ale to nie powyższe powody były tym, co najbardziej go martwiło.
- Co jest z twoją runą, Khadayam? – zapytał po tym, jak zauważył widoczną zmianę po lewej stronie brzucha dżina. – Czy ty… znowu z kimś paktujesz? – W jego głosie brzmiało niedowierzanie.
- Do jasnej cholery! – krzyknęła kobieta i machnęła ręką, jakby chciała uderzyć coś niewidzialnego w powietrzu. – Nie wtrącaj się w moje runy! Guzik ci o nich wiadomo!
- Wiem wystarczająco. I wiem, że z jakiegoś powodu nigdy nie chciałaś mi opowiedzieć o swoich paktach. Co byś pomyślała na moim miejscu?
- Czy ja ci wyglądam na kogoś, kto nachodzi innych i nęka ich paktami? Albo lepiej, na kogoś kto znęca się paktem nad kimś z Dolnego Kręgu? – pytała, poruszając przy tym głową, to wskazując na miasto, to na znajdujący się gdzieś w oddali Dolny Krąg.
- Bez obrazy, dżinie. Jesteś demonem. Nie mogę… - zaczął anioł, ale po chwili urwał. – Nieważne. Wiesz, jak jest. Nie muszę ci tego powtarzać.
- Rzeczywiście – wycedziła Khadayam. – Nie musisz.
Enlil wziął głęboki wdech. Chciał z siebie wyrzucić jedno zdanie, na którego wypowiedzenie zbierał się już od kilku tygodni, ale jakoś nigdy nie potrafił go ostatecznie wykrztusić.
Khadayam również czekała na to zdanie. Doskonale wiedziała, co anioł ma jej do powiedzenia.
„Jeśli tak dalej pójdzie, będziesz musiała się wynieść”.
Co oznaczałoby dla diablicy po prostu bezdomność.
Jednak Khadayam nie prosiłaby go o kolejną szansę. Mimo że Enlil zaoferował jej lokum z czystej dobroci serca, narażając się na bardzo nieprzyjemne plotki, duma diablicy nie pozwoliłaby jej nawet na mrugnięcie. Nigdy o nic nie prosiła i nie zamierzała tego zmieniać. Utrzymywała, że jako dżin nie może obawiać się rzeczywistości, bo to ona kształtuje rzeczywistość. Jednak ta „rzeczywistość” tyczyła się co najwyżej materii, a to nie materia przyciągnęła Khadayam do Enthelionu.
Enlil zauważył, że choć nie można tego określić mianem empatii, Khadayam należała do całkiem uczuciowych demonów. Nie takich, które oddają się bezwiednie najprostszym emocjom, nawet kosztem ranienia innych istot, lecz takich, które są żywo zainteresowane różnicami w odczuwaniu emocji pomiędzy nimi a osobnikami innych ras. Niestety, aniołowi nigdy nie udało się dotrzeć do diablicy na tyle, by z nią o tym porozmawiać. Szczególnie utrudniała to nieufność Enlila wobec zagadkowego paktu. Czym bowiem mogły być słowa demonicy, jeśli nie kłamstwem, skoro twierdziła, że nikomu by nie zaszkodziła, a mimo to jej runa nie zniknęła od wielu lat?
Po dłuższej chwili ciszy, anioł wreszcie poddał się i wrócił do własnego pokoju, kolejny raz licząc na to, że Khadayam sama zmieni swoje postępowanie. Diablica odprowadziła skrzydlatego znużonym spojrzeniem, po czym zamknęła drzwi z lekkim trzaskiem.
Zdawała sobie sprawę, że gdyby nie Enlil, byłaby w tragicznej sytuacji ekonomicznej, bo wewnątrz murów miasta stworzenie sobie magicznego schronienia mogłoby okazać się nielegalne; ale nie zamierzała dziękować za coś, o co nigdy nie prosiła.
Właśnie z tą myślą zerknęła ponuro na runę paktu. Nagle z jej głowy wyparowały wszystkie myśli dotyczące anioła i jego warunków. Przed oczami wyobraźni diablicy pojawiła się osoba, z którą przed laty zawarła pakt. Osoba, która od dawna nie żyje.
Khadayam odczuła przytłaczającą pustkę. Oparła się o zamknięte drzwi i spojrzała w okno. Mogła już dostrzec pierwsze słabe prześwity słońca. Choć wiedziała, że słońce w mieście jest wytworem elfiej magii, nie mogła odepchnąć od siebie myśli, że Kaliope również powinna oglądać ten świt. Diablica zacisnęła wargi.
Nie rozumiała tego uczucia pustki. Doświadczała go już wcześniej, zanim poznała Kaliope, ale nigdy w takim stopniu. Kaliope mówiła jej, że ta pustka to tęsknota i współczucie, a także że te emocje nie są odczuwane przez złe istoty. Z początku Khadayam myślała, że Kaliope używa słów, by zmanipulować dżina. Dopiero z czasem diablica przekonała się, iż jej przyjaciółka naprawdę wierzyła w to, że nawet diabelskość i anielskość nie decydują z góry o byciu złym lub dobrym. Kaliope wierzyła w to bardziej niż sama Khadayam.
Jednak po latach diablica wciąż nie umiała odpowiedzieć sobie na pytanie, czy Kaliope miała rację. „Kogo brakuje mi bardziej? Ciebie czy twoich słów, Kaliope?”, zastanawiała się. „Jeżeli tęsknię, to za tobą, czy tylko za tym, co mi dawałaś? A może każda tęsknota jest po prostu egoistyczną zachcianką? A może nigdy tego nie zrozumiem, bo nie miałaś racji i wcale nie czuję tego co ty?”.
Khadayam pamięta moment śmierci Kaliope, choć jej przy tym nie było. Po tym, jak Kaliope wydostała się z Dolnego Kręgu i rozpoczęła szczęśliwe życie u boku arystokraty, Qerisa, diablica odczuła swojego rodzaju satysfakcję. Pakt Kaliope i Khadayam polegał na wzajemnej pomocy, a diablica nie miała wątpliwości, że Kaliope się jej odwdzięczy. Lecz dopełnienie paktu nie było im pisane. Khadayam pamięta ból, który przeszył jej klatkę piersiową – pamięta też oczy, paskudne ślepia, jakie wpatrywały się w umierającą Kaliope, gdy umysły demonicy i ofiary jej paktu zostały na krótki moment złączone.
Khadayam zapamiętała oczy mordercy, ale nic jej to nie dało. Nie znała nikogo o podobnych oczach w całym Górnym Kręgu, a po Dolnym nie zamierzała szukać. Nie widziała w tym sensu. Podobnie jak nie widziała sensu w tym, co uczyniła Kaliope.
Ostatnim życzeniem Kaliope było przekazanie własnego paktu na Lotusa, jej syna.
Khadayam z początku czuła tylko złość. „Nie zdążyłaś spełnić warunków, a teraz chcesz, żebym chroniła ci dzieciaka? A kto ochroni mnie, skoro nawet arystokracja Górnego Kręgu nie jest w stanie natrafić na ślad mordercy? Jestem demonem, a nie aniołem stróżem, niedoczekanie!”.
„Oddałaś mi duszę noworodka. Na pewno będę wspaniałą ciocią. Cholera, co ty w ogóle sobie myślałaś?! Że znalazłaś fundację dobroczynną?! Mogę zrobić z tym dzieciakiem co chcę, nikt mnie teraz nie zatrzyma, a zresztą, kto by mnie zatrzymał nawet gdybyś żyła?!”.
Khadayam z początku chciała po prostu zerwać pakt, ale po fali głuchej złości uderzyło ją wspomniane już uczucie pustki, na tyle dręczące, że przez kilka kolejnych dni diablica krzyczała do ścian, zupełnie jakby miała wrażenie, że Kaliope może usłyszeć jej wątpliwości dotyczące ochrony Lotusa. Demonica kilkakrotnie próbowała wyprzeć się tego uczucia. „Jesteś martwa, z grobu już nie wstaniesz”, „po co mam coś dla ciebie robić, skoro nic mi już za to nie dasz, a nawet nie dowiesz się o tym, jaką podjęłam decyzję?”. Im dłużej Khadayam walczyła ze pustą przestrzenią, tym bardziej docierało do niej, że walczy sama ze sobą. Kaliope rzeczywiście już nie było, ale jej obecność zastąpiło dziwne, irytujące poczucie obowiązku wobec tego, co było dla Kaliope najważniejsze. Diablicy ani trochę się to nie podobało. Nie widziała racjonalnego powodu, by przejmować się życiem dzieciaka Kaliope, ryzykując przy tym własne bezpieczeństwo, a ponadto będąc jedną z podejrzanych w sprawie morderstwa kobiety.
Khadayam zamrugała kilkakrotnie, bezwiednie pocierając palcami runę pod żebrami. Wcześniejszy napływ adrenaliny ustąpił nieuzasadnionemu uczuciu niepokoju. Diablica jęknęła i zwiesiła głowę.
- Kiedy dżin odczuwa niepokój… - Uniosła głowę, patrząc pustym wzrokiem w przestrzeń gdzieś daleko przed sobą. – To wszyscy mamy przerąbane…
Poszła po resztę swoich ubrań, by przygotować się do nadchodzącego dnia.
Dzień mijał zupełnie zwyczajnie. Może poza tym, że okropnie lało. Wytwarzane przez Khadayam ozdobne obiekty niezbyt dobrze tolerowały wilgoć. Diablica z wyraźnym zdenerwowaniem przerobiła swoje magiczne „drzewko pieniężne” na cienką warstwę ochronną, którą zawiesiła nad sobą i swoimi towarami.
Cały kram Khadayam, poza samymi obiektami, które wymagały ostrożności, mieścił się w niewielkim pudełku wypełnionym… piaskiem. Mocą magii dżina, Khadayam wytwarzała kram oraz potrzebne rekwizyty, a po zakończeniu pracy po prostu cofała zaklęcie. Gdyby się zdarzyło, że brakuje piasku, diablica „pożyczała” nieco materii z powszechnie spotykanych w mieście elfich ogrodów. Z reguły nikt nie zauważał, że brakuje nieco ziemi.
Z reguły.
Jak zwykle, demonica niczego nie sprzedała, choć i tak udało jej się zarobić więcej niż gdyby sprzedała kilka swoich bibelotów – a to za sprawą uszkodzonej pamiątki rodzinnej, której naprawa wymagała niezwykłej precyzji i byłaby niezwykle kosztowna, ale wprawione palce Khadayam oraz odrobina magii dżina umożliwiły błyskawiczną i tanią renowację obiektu. Zapłata wciąż jednak była zbyt mała, aby Khadayam mogła choćby zacząć myśleć o znalezieniu sobie własnego miejsca.
Akurat zaczynała się zastanawiać nad tym, czy może nie udałoby się wynegocjować jakiegoś odosobnionego miejsca, w którym po prostu wyczarowałaby sobie niewielkie schronienie, gdy ktoś zaczął do niej krzyczeć coś o oszustwie. Khadayam zmrużyła oczy, przyglądając się figurce w dłoni klienta.
- To nie jest śmieć, tylko bardzo szczegółowo rzeźbiony leiurus quinquestriatus – mruknęła od niechcenia. – Tak, tak, siedemnaście plantae. Rzeźbienie tych nóżek było koszmarem… Hm? Chcesz donieść straży Enthelionu, że towar kupiony za siedemnaście monet nie jest złotem? Heh, powodzenia…
Potarła dłonią skronie, gdy klient wykłócał się z nią o to, że kupował inny towar.
- Panie, przychodzisz pan kupić bibelot od dżina i jest pan zdziwiony, że obiekt za siedemnaście plantae nie jest złotem…? – W normalnych warunkach Khadayam już by straciła cierpliwość, ale tego dnia była za bardzo zamyślona, by w ogóle zacząć się denerwować. – Co? Chcesz pan zwrotu pieniędzy? – Zamrugała powoli. – To są towary dżina. Magiczna niespodzianka jest w cenie.
Diablica obserwowała narastającą złość problematycznego klienta. Odkryła, że niezwykle ją to bawi. Niemniej nie miała ochoty, by ktoś zrobił na nią oficjalny donos, więc już zamierzała sięgnąć po pieniądze, by je zwrócić, ale zanim odnalazła nieszczęsne siedemnaście plantae, klient zniknął. Khadayam zamrugała, zdziwiona, że jej wyczulone zmysły tego nie odnotowały.
- Hm… to na pewno wina tego cholernego, szumiącego deszczu… - Zerknęła leniwie na niebo, ciągle trzymając monety w dłoni. – …Ciekawe czy gdyby ktoś przylutował w łeb temu elfowi od pogody, to zrobiłby lepszą… - Nie przestawała wpatrywać się w szare niebo. – Hm… a gdyby tak oddawać im zaczarowane pieniądze? Zastanawia mnie, ile razy chciałoby im się tu przychodzić…
Wtem z zamyślenia wyrwało ją chrząknięcie. Opuściła wzrok. Przed nią stał elegancko ubrany mężczyzna z kopertą w ręku. Wpatrywał się z uniesioną brwią w monety na dłoni Khadayam. Diablica również odchrząknęła i schowała monety z powrotem. Obrzuciła mężczyznę spojrzeniem. Nie zauważyła żadnego towaru do zwrotu.
- O nie… - mruknęła pod nosem.
- Słucham? – zapytał od razu mężczyzna.
- Nic, nie, nieważne… To do mnie? – zapytała, wskazując palcem na kopertę.
- Owszem. Wezwanie do rezydencji lorda Yanlei. Do osobistego doręczenia i za potwierdzeniem.
- Rany boskie… - jęknęła Khadayam, ponownie przecierając skronie. – Powiedział tym razem chociaż, o co mu chodzi?
Mężczyzna wyglądał na wyraźnie poruszonego faktem, iż diablica nie używa tytułów, mówiąc o Qerisie, ale nie skomentował tego.
- Niestety, nie posiadam takich informacji. Powiedziano mi tylko, że byłoby lepiej, gdyby pani Khadayam bezzwłocznie udała się do rezydencji.
- Załapię się na deser? – zażartowała ponurym tonem. – Niech będzie. Komu w drogę, temu gwóźdź…
- Co takiego?
- Nic, cholera, nic…
Khadayam od dawna nie była w dzielnicy arystokrackiej. Przede wszystkim dlatego, że nie miała w niej już żadnego znajomego. Niegdyś zdarzało jej się rozmawiać z Qerisem, ale relacje demonicy i smoka uległy, delikatnie to ujmując, drastycznemu pogorszeniu, gdy żona Qerisa związana paktem z Khadayam została zamordowana. Diablica została oficjalnie oczyszczona z zarzutów przez elfy prowadzące śledztwo, a te zdawały się dość cięte na diablicę, ale Qeris – czy to z powodu smutku, czy to przez stracone zaufanie – nie chciał więcej widzieć Khadayam.
Sytuacji nie poprawił fakt, że runa paktu pojawiła się na ciele Lotusa. Qeris niezupełnie chciał pojąć fakt, że to było ostatnie życzenie Kaliope, podobnie jak Enlil nie pojmował faktu, że Khadayam nie szkodzi nikomu swoim paktem.
Bransolety na kostkach, nadgarstkach i ogonie diablicy podźwiękiwały metalicznie, gdy ta podążała szybkim krokiem za posłańcem. Wcześniejszą drogę przebyli dorożką, ale teraz zostało już zaledwie kilka metrów do potężnej rezydencji.
Khadayam nie mogła oprzeć się pokusie oglądania potężnych murów, kolumn i posągów. Choć miała mnóstwo zarzutów względem osobowości arystokratów, nie mogła odmówić ich willom kunsztu. Nie wspominając już o ogrodach, choć natura nigdy nie przyciągała Khadayam w równym stopniu, co martwe obiekty. Diablica nie pojmowała, jaki jest sens zachwycania się żywymi kwiatami, które zwiędną, skoro można by wyrzeźbić sztuczne, jeszcze piękniejsze. Albo lepiej, można by zaczarować specjalne materiały, by kwiaty wyglądały jak żywe i jeszcze pachniały! Tak, to byłoby dużo lepsze rozwiązanie. Czemu nikt na to jeszcze nie wpadł?
Wspięła się po schodkach, wsłuchując się w echo odbijające się od murów. Deszcz przestał padać, więc ciszę zakłócała jedynie biżuteria Khadayam i łagodny chlupot wody w fontannach. Służący rodziny Yanlei otworzył bramy i wprowadził diablicę do przedsionka.
Demonica skrzyżowała ręce na piersi, postukując pazurami jednej stopy o lśniącą posadzkę. Niektórzy ze służby zerknęli z dezaprobatą na diablicę, gdy dotarło do nich, że ta chodzi boso; Khadayam w odpowiedzi na te spojrzenia usiadła i założyła nogę na nogę, tak, by wszyscy mogli zobaczyć jej bosą girę owleczoną złotem.
Wreszcie usłyszała znajomy głos. Wstała, przeczuwając, że i tak nie uda jej się usiedzieć podczas rozmowy.
- Witaj, Qeris! – zawołała, rozkładając ręce, gdy jeszcze był daleko. – Mój drogi przyjacielu! Ileż to czasu minęło od chwili, gdy ostatni raz miałeś ochotę mnie zabić…? Duuużo, zdecydowanie zbyt dużo. Zaprosisz mnie do środka, czy zamierzasz mnie tu trzymać? – Wyszczerzyła się w sztucznym uśmiechu, ukazując przy okazji kilka kłów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz