10 lutego 2018

Od Kelezarra C.D: Einar

Usłyszałem czyjeś nawoływanie. Chociaż kobiecy głos dobiegał mnie całkiem wyraźnie, z początku nie byłem w stanie się wybudzić. Otworzyłem powieki dopiero, gdy w pokoju rozległ się łomot energicznie popchniętych drzwi – i od razu tego pożałowałem, porażony przez ostre promienie zimowego słońca. Jęknąłem w duchu, odnosząc wrażenie, że spałem zaledwie minuty.
- Kele’, ty jeszcze śpisz? Nie powinieneś szykować się do szkoły?
No jasne, szybko.
Odruchowo, jak codziennie, podniosłem się z łóżka. Rozejrzałem się nieprzytomnie po pokoju, próbując ułożyć rozsypane w myślach elementy minionej nocy w jedną układankę, a przy okazji poszukując wzrokiem ubrań. Unikałem zegarka. Nie chciałem znać godziny.
Wstałem i na szybkiego ogarnąłem ciuchy, zastanawiając się, dlaczego nadal ich nie posegregowałem. Że też cholernemu clownowi chciało się zapamiętywać, w czym chodzę. Tak, to śmieszne, ale pieprzony android dokuczał mi, kiedy tylko widział mnie w tych samych szmatach więcej niż raz w tygodniu. No dobra, mogłem nie zarzucać jej zerowej percepcji… Uparta kupa złomu.
- Spóźnisz się! Zaraz zaczynają się zajęcia!
Westchnąłem, poirytowany matką. Czy ona naprawdę wmawiała sobie, że ja chodzę do szkoły? Byłoby mi przykro wyprowadzić ją z błędu. Wiedziałem, że martwi się o to, kim zostanę w przyszłości, jak to większość rodziców. Ta… zdecydowana większość. Bo niektórzy mieli specjalnego skilla do przekazywania potomstwu bardzo wyszukanych genów, w razie, gdyby wykolejenie się stanowiło za duże wyzwanie.
Marzyłem o zimnym prysznicu. Niemiłosiernie huczało mi w głowie. Trochę tak, jakbym nadal był w klubie razem z Tetris. Nawet momentami wydawało mi się, że podłoga pod moimi stopami wibruje. A jednak nie miałem dosyć. Klubowa atmosfera z muzyką zagłuszającą myśli była dokładnie tym, do czego zawsze wracałem. Shishuo uważała to za jedyne zdrowe uzależnienie. W zasadzie, waliło mnie, co ona myśli. Grunt, żeby nie narzekała jak cała reszta, a akurat od muzyki nie dało się jej oddzielić. To wystarczyło. W każdym razie, łatwo było ją przekonać do zmiany tematu, kiedy tylko budziły się w niej przejawy dydaktyzmu. Co innego Amelie. Nie, żebym miał pretensje do matki. Bo jakbym mógł? Ja… zwyczajnie nie potrafiłem jej wytłumaczyć mojego postępowania. Nie potrafiłem z nią rozmawiać. To nie tak, że jej nie kochałem. Nigdy nie należałem do małolatów wyrzekających się rodziny dla szpanu. Nikogo nie darzyłem takim szacunkiem, jak tę anielicę. Wychowywała mnie, opiekowała się mną i pragnęła, bym był szczęśliwy. Problem w tym, iż jej wizja mojego szczęścia opierała się na kreowaniu fikcyjnego wyobrażenia syna-anioła. Kogoś, kim nie byłem w stanie zostać, mimo że, jako dziecko, bardzo chciałem.
Minąłem lustro. Cholerne lustro, czy ono serio musiało wisieć akurat w tym przejściu. Skrzywiłem się na widok czarnego obrzydlistwa między kosmykami włosów. No pięknie, jeszcze te podkrążone oczy do kolekcji, po prostu uroczy jestem, aż poszedłbym się najchętniej wyrzygać od całej tej słodyczy.
Zdarłem z wieszaka najbliższą, czarną kurtkę i skierowałem się do wyjścia. Ku mojemu zrezygnowaniu, w drzwiach zatrzymała mnie matka. Mierzyła mnie głębokim, niebieskim spojrzeniem, zatapiającym we współczuciu. Przystanąłem, czując, że bezinteresowne odejście rozerwałoby mnie na strzępy od wewnątrz. Czasami wolałbym dostrzec w jej oczach pogardę wobec takiego ścierwa jak ja, przypominającego jej o… o tym, co zrobił mój ojciec. Pierdolona kanalia. Życzyłem mu śmierci, długiej i bolesnej.
- Co się dzieje, Kele’? Ostatnio wyglądasz jakoś… - zaczęła swoim zwyczajowo łagodnym, spokojnym tonem. - Inaczej.
- Wydaje ci się, mamo – rzuciłem, strzelając oczami po przedpokoju i podpierając ścianę. - Za to ty bardzo często pracujesz ostatnio na nocnych dyżurach. Nie powinni ci tego co jakiś czas zmieniać? - zapytałem wymijająco.
Oczywiście, że kiedy Amelie znikała z domu na noc, nie wiedziała, o której zwlekałem się z klubu. Liczyłem, że zostawią jej ten grafik. W rzeczywistości nie nosiła żadnych oznak zmęczenia – jako medyczka, umiała zadbać o własne zdrowie.
- Och… rzeczywiście… - zmartwiła się. - Może faktycznie powinnam porozmawiać z ordynatorem, żeby częściej móc spędzać z tobą czas.
Przytaknąłem, modląc się, żeby nie znaleźli nikogo na jej miejsce podczas nocnych dyżurów. Korzystając z minuty jej zamyślenia, wyśliznąłem się z mieszkania, udając, że nie słyszę pytania, czy zabrałem książki. Nie pamiętałem już dnia, jaki bym spędził w szkole i nie spieszyło mi się do niej.
Prawie wybiegłem z apartamentowca, od razu obierając za cel jedną ulicę dalej, bo właśnie tyle dzieliło mnie od Shishuo. Mieszkała prawie na samej górze. Niegdyś przeszkadzała mi ilość schodów, ale jakiś nieokreślony czas temu przestałem ją odczuwać. Zbliżyłem się do drzwi, popychając je dłonią. O tej porze zawsze przebywała w mieszkaniu, pozostawiając je otwarte. Szło się przyzwyczaić.
- Hej, Shu – przywitałem ją, ściągając kurtkę i rzucając ją na komodę tuż przy wejściu. Nikt mi nie odpowiedział, a ponadto, w apartamencie panowała nienaturalna jak na tę androidkę cisza. - Clownie? Jesteś tu?
Poszedłem do salonu, mając nadzieję na znalezienie jej obok konsoli. Faktycznie, chociaż urządzenie wyglądało na wyłączone, stała przy nim. Ubrana, jak zwykle.
- I kto tu się czepia ciuchów? - zapytałem w akcie zgryźliwego żartu, ale tak naprawdę spodziewałem się czegoś negatywnego.
Jej kombinezon przybrał łagodny, a rzekłbym, że wręcz mdły, liliowy odcień. Podobnie do headsetu i elektromagnetycznych kosmyków. Uniosła ręce lekko w górę, raz po raz zbliżając i oddalając dłonie od słuchawek. Kołysała się powoli, najwidoczniej słuchając czegoś kojącego. Przyjrzałem się jej i westchnąłem, uznając, iż będzie lepiej pozwolić jej uspokoić się po zwarciu.
Nie pomyliłem się. O ile ogólny wygląd domostwa pozostał bez zmian, o tyle po uchyleniu drzwi od łazienki, zobaczyłem tysiące krystalicznych, mieniących się energicznie nawet od wątłego światła odłamków luster. Pokiwałem wątpiąco głową, zerkając raz jeszcze na wyciszoną androidkę. Koniec końców, uznałem, że i tak nie przyspieszę wczytywania jej skryptów, skoro znowu przeglądała się w lustrze bez headsetu. Zdecydowałem wziąć prysznic bez jej zgody, której w sumie nie potrzebowałem, bo Tetris nie używała niczego w łazience. Kąpieli wolała zażywać w miejscowym spa.
Po kilkunastu minutach wróciłem do salonu, z zaskoczeniem zastając robota w znacząco lepszym stanie. Tańczyła na środku, a w jej charakterystycznych ruchach można było odnotować częste i nagłe modulacje dźwięku.
- Nie miałaś nic przeciwko, prawda? - mruknąłem, z zirytowaniem próbując nie potargać rogami ręcznika, którym starałem się osuszyć włosy.
Nawet nie odpowiedziała. Ani słowem, ani gestem. Tuż po poznaniu Shishuo odczuwałem jakąś niepokojącą enigmę w jej zachowaniu, ale prędko przywykłem do specyficznego sposobu bycia androidki. Mimowolnie się uśmiechnąłem na wspomnienie naszych pierwszych szczerych rozmów. Przez myśl przebiegło mi też jej wyznanie o eisoptrofobii. Cóż, nie powinno mnie to bawić, ale stopień uszkodzenia tego robota stawiał pod znakiem zapytania sens odbudowywania jej. Przeszła jakiś wypadek z równie wielkim rozmachem, z jakim potrafi dać popis muzyczny i ma uszkodzony główny czip. Podejrzewałem nawet, co konkretnie przyczyniło się do wypadku. Przywiozła to ze sobą z Observera, twierdząc, że miała motocykl odkąd pamięta i nie chce się z nim rozstawać, chociaż rzekomo jeździła na nim w momencie przeprowadzki tylko kilkakrotnie. Sporadycznie, zaczepiałem ją prowokującymi pytaniami. Nie wpadło jej dotąd do g… um… systemu? - że nie tworzy się wadliwych androidów, a jedynie może dojść do uszkodzenia jednostki. Zgadywałem, iż nie powinienem jej o tym mówić, zważywszy na zwarcia, których i tak przechodziła niemało.
- Kupiłam ci owoce. Są w kuchni ^.^ - przemówiła w końcu, wyginając usta w typowym dla niej, urokliwym uśmiechu i wyświetlając emotikonę.
Shishuo miała nietypowe zainteresowania, a jednym z nich było kupowanie jedzenia. Zazwyczaj tego nie robiła, z oczywistych przyczyn braku potrzeby odżywiania się jako android oraz z częstszego wyboru muzyki. Sprawiała wrażenie maszyny reagującej na dźwięki i zasilanej przez nie.
- Ty? Byłaś coś kupić? - zakpiłem, z chęcią sięgając jednak po jabłko.
- Niesamowite, prawda? - podchwyciła, pokazując mi medal na headsecie.
- Nie, jest coś bardziej niesamowitego. Że ktoś ci cokolwiek sprzedał.
- Chcieli sprzedać więcej ^.^
Prawie się zakrztusiłem, niemal spadając przy tym z oparcia kanapy, gdzie wcześniej przysiadłem.
- Opowiedz mi jeszcze raz. Jak to się stało, że elfy cię tutaj wpuściły?
- Długo nie chcieli mnie przepuścić. A jak już przepuścili, to trzy razy tyle czasu trwała dyskusja o motocyklu. Chyba mnie nie lubią :c – wymówiła swoim cybergłosem, kręcąc tyłkiem po całym pokoju i dociskając słuchawki do uszu. - Ale ja ich lubię c:
- Nie mów przy mnie takich rzeczy – zażartowałem, wyobrażając sobie Tetris tłumaczącą jakiemuś elfiemu arystokracie, że go uwielbia. - Jest coś, czego nie lubisz, clownie?
- Halo, aniołku, rogi ci wystają. >:3 – Pochyliła się ku mnie z wrednie zaciśniętymi ustami, potrząsając ramionami, a ja musiałem ugryźć się w język, żeby nie skomplementować wytrzymałości, z jaką jej kostium utrzymywał ten cały silikon. - Nowe witraże w klubie. Psują moje efekty.
- Że co? Co i gdzie, kurwa? - roześmiałem się. - Ale ty nie na poważnie?
- Powtarzam sekwencję. Witraż, liczba mnoga, witraże. Wewnątrz.
- Cicho – urwałem jej, idąc zrobić sobie napój z wysoką zawartością kofeiny. - Kiedy w końcu zaktualizujesz bazę danych o pytanie retoryczne?
- Ale już to robiłam >.< - obruszyła się, ale na moment przystanęła w zamyśleniu. - Ach. Zwarcie uszkodziło moje ostatnie wpisy w bazie danych. Naprawię.
Westchnąłem, zażenowany jej durnością.

- Chodźmy, chodźmy! - podrygiwała już przed drzwiami Shu, wykonując coraz szybsze ruchy.
- No idę. - Poprawiałem ciemny, luźno ułożony na biodrach, skórzany pasek, jednocześnie naciągając w pośpiechu zębami drugą rękawiczkę bezpalcówkę. - Nie mogę uwierzyć, że dałem ci się namówić na zostanie twoim prywatnym emo. - Wyszedłem za nią z apartamentu, ponownie zakrywając rogi kapturem.
- Szybko, noc się zaczyna! - krzyknęła, siadając na poręczy i zjeżdżając po niej.
Zamrugałem, uznając, że to i tak szybsze niż te entheliońskie windy.
- Tylko nie parterem. Bo znowu się zwiesisz przy gablocie – ostrzegłem ją, wspominając melancholijny wyraz Tetris kryjącej się w kącie sali i spoglądającej na motocykl z zupełnie pustym, przechodzącym w przezroczysty wyświetlaczem. - Idziemy tylnym wejściem. Zaskocz tych odrętwiałych truposzy, idź prosto do konsoli. Chcę to zobaczyć.
Wiedziałem, że w mieście są takie odrzuty kulturowe jak ja, które odwiedzają klub tylko przy okazji uczestnictwa w imprezie rodem z Observera. Nie było ich wielu, ale, z drugiej strony, Enthelion sam w sobie mieścił tylko jeden większy klub zatrudniający takiego DJ-a, jak Tetris. Ściągnięcie się całej zgrai odmieńców do tej samej placówki i tak tworzyło tłum.
- Da się zrobić ^.^ - ucieszył ją mój pomysł, do którego realizacji przeszła natychmiast, zadziwiając mnie tempem, w jakim pobiegła za klub.
- Huh, androidy… - mruknąłem z niedowierzaniem.
Już wewnątrz, przybiliśmy sobie piątkę, po czym ona prześlizgnęła się cichaczem do konsoli, uruchamiając ją pojedynczą, bezprzewodową komendą headsetu. Ja natomiast poszedłem się rozejrzeć po masach istot, poszukując partii, które zadowoliłyby gusta robota. Nie znosiła, kiedy jej muzyka nie wypychała ich spod ścian, tudzież nie wyrywała im spod tyłków krzeseł barowych. Komponowała wówczas remixy swoich najlepszych utworów, którymi nie pogardziliby w klubach Observeru. W zasadzie, zdumiewała mnie jej decyzja o przeprowadzce do Enthelionu.
Oparłem się plecami o barek, obrzucając salę mało uważnym spojrzeniem. Z radością odkryłem, że w ciemnościach szkaradne elfie szyby nie są aż tak widoczne. A może to anioły zapoczątkowały witraże? Nie wiem, która rasa to zrobiła, ale na ich miejscu bym się nie przyznawał.
Obserwowałem rozkręcającą się przy konsoli Tetris. Z niecierpliwością czekałem na moment, w którym androidka obwieści swoje przybycie niczym innym, jak dźwiękiem. W końcu się doczekałem. Sala rozjaśniała, gdy Shishuo ostatecznie zsynchronizowała się z konsolą. Sporo klubowiczów obróciło z zaciekawieniem głowę ku podium DJ-a, słysząc pierwsze, ledwo zapowiadające intensywną noc brzmienia. Ani zdążyli się zorientować, aula zadrżała, a Tetris, ukazując uniesionymi w górze palcami jednej dłoni znak pokoju, przeszła do rozkręcających się bitów. Co odważniejsze kobiety poczęły prezentować swoje wdzięki, z większą bądź mniejszą wprawą naśladując ruchy DJ-ki. Uznałem, że czas potańczyć, co by androidka nie musiała przesadnie podkręcać muzyki.
Zabawne. Nie przyznawałem się do tego otwarcie, ale na co dzień nie mogłem znieść samego siebie. Ani w lustrzanym odbiciu, ani w oczach innych istot, dla których byłem czymś mniej, niż mieszańcem – bowiem nie szarym, ale za to nie-białym i nie-czarnym. Zawsze, kiedy już wychodziłem na parkiet, towarzyszyła mi pewna złość. Świadomość, że oni mogliby mnie wytknąć. Udowodnić, że nie zasługuję nawet na miano nijakiego; że jestem żaden.
Podszedłem wolnym krokiem naprzeciwko podium Tetris. A ona obserwowała mnie. Wiedziałem to, chociaż jej ciało zdawało się zwracać w różnych kierunkach. Czasami czułem się, jakbym był w stanie przejrzeć przez jej headset.
Czy życie polega na tym, aby przedstawienie miało trwać zawsze? I co jest w tej koncepcji gorsze? To, że kukły po przedstawieniu trafią do pudła? A może świadomość, iż pozostanie na scenie wymaga uśmiechu, sztywnego grymasu, okazywanego im, dopóki będą chcieli na niego patrzeć.
Wskazałem palcem na DJ-kę, rzucając jej wyzwanie. Ona odpowiedziała prowokacją, z zaskoczeniem celując palcem w siebie, po czym przeskakując konsolę z użyciem figury gwiazdy. Często tak robiła – opuszczała na moment stanowisko, sterując konsolą tylko headsetem. Wszystko, byle by zadziwić jej widzów. A ja jej w tym pomagałem, z miłą chęcią prezentując kilka odważniejszych ruchów.
Androidka, przysuwając się do mnie ostatni raz we wspólnym tańcu, uśmiechnęła się złośliwie i przeszła płynnie do następnego utworu, poprzedzając go robotycznym:
- Drop it!
Przy czym zrzuciła mi kaptur z głowy, zaraz powracając za konsolę. A ja, niby podążając za nią, odepchnąłem się nogami od jej podium i wskoczyłem między obserwatorów. Niektórzy odsunęli się, zszokowani, inni ochoczo przystąpili do tańca, pozostali już tańczyli. I nagle miałem wyjebane, co mogliby o mnie powiedzieć. Tetris podkręcała imprezę do limitu, szalejąc w swoim żywiole, a ja czułem, że umiem dotrzymać jej tempa. Ale do tego nie nadawałby się anioł.
- Na parkiet! - nakazała DJ-ka, ponownie angażując się w oświetlenie sali i powodując liczne złote rozbłyski.
Świat dzielił się tylko na tych, którzy brali udział w przedstawieniu, i którzy je biernie oglądali. Była to święta zasada Tetris – zarówno dosłowna jak i metaforyczna. Popierałem ją. Tak więc, wirując, przechodząc od jednego towarzysza tańca do drugiego, czy zniżając się do podłogi, tylko po to, by im pokazać, że demon już nie upada, nie mogłem przeoczyć zakapturzonej istoty, kurczowo wycofującej się wgłąb sali, jak najdalej od podium, gdy tylko androidka przywołała wszystkich do tańca.
Cóż za bezczelność.
Zbliżyłem się do niego drapieżnym, acz wciąż tanecznym krokiem. Gdy tylko się zorientował, że zmierzam właśnie w jego kierunku, próbował się odwrócić.
- Ty – rzuciłem z wyszczerzonymi zębami, nie dbając już o to, jak wiele z nich odziedziczyłem po ojcu. - Tańczysz ze mną.
Nim zdążył cokolwiek zrobić, chwyciłem go za koszulkę i pociągnąłem za sobą na parkiet. Nie interesował mnie jego ewentualny protest, którego o dziwo nie okazał. W ułamku sekundy nawiedziło mnie nieme zastanowienie nad rasowością tego dzieciaka. Przyciągając go bliżej podium, miałem okazję przyjrzeć się mu uważniej, niż w ciemnym kącie auli. Wyglądał co najmniej... specyficznie? Nie, żebym czuł się upoważniony do krytykowania czyjejś aparycji, ale, fragment jego buźki, tak skrzętnie skrywanej pod kapturem, sugerował mi osobę, której nie powinno być dane uświadczyć na "imprezie niskich lotów". Cóż, miałem nadzieję, że dzieciak nie padnie z wrażenia, skoro odważył się tu przyleźć.
Zatrzymałem się parę metrów przed stanowiskiem Tetris, co by robot miał z tego jakąś rozrywkę. Puściłem nieznajomego, sprawiającego swoimi ukradkowymi ruchami głowy, kierowanymi ku wyjściu z klubu, wrażenie chcącego uciec z parkietu. "Nic z tego", pomyślałem, szczerze rozbawiony zakłopotaniem chłopaka. Rzekłbym, że omal nie zrobiło mi się go szkoda, ale raczej nie było tego po mnie widać, kiedy przeszedłem do prowokacyjnego układu. Wtedy udało mu się zaskoczyć mnie kolejny raz. Ku uciesze tańczących wokół nas, nowy postanowił pokazać, że też się umie ruszać. Obrócił się kilkakrotnie, idealnie wpasowując się w rytmy zapodawane przez androidkę, przy czym żadna część jego ciała nie pozostawała w oddzieleniu od reszty. No, niemal poczułem się pociśnięty przez jakiegoś no name'a z wrodzoną taneczną gracją, udającego, że lepiej umie podpierać ściany.
- Tak ma być! - Usłyszałem Tetris, która w ogólnej euforii na widok takiego rozwoju sytuacji wskoczyła na konsolę i zaczęła dziko spinać swoje syntetyczne mięśnie brzucha. - Chcę was widzieć!
Zaciekawił mnie do tego stopnia, iż prawie dałem się wybić z rytmu. Nawet, gdy Tetris gwałtownie dropnęła dźwięk, wymiksowując kolejny utwór z poprzedniej ścieżki, on nie ustawał. Nie gubił rytmu, mimo, że jego ruchy były bardzo dynamiczne. Zupełnie, jakby miał wyćwiczony na pamięć układ do tej konkretnej muzyki, co należało do rzeczy niemożliwych, bo Tetris zawsze modyfikowała swoje utwory. Nie zdarzyło jej się puścić dwa razy tego samego w klubie - no chyba, że ktoś złożył indywidualną prośbę.
- Kelezarr! - Odruchowo odwróciłem głowę do Shu. - Rusz tyłek, albo zmienię faworyta!
Zadowolona z siebie DJ-ka kucała na konsoli, wskazując na nas palcami, a jej eteryczne kucyki rozwiewały się wściekle, jakby chciały podkreślić dwie postacie w starciu tanecznym. Mrużąc oczy, powróciłem spojrzeniem na nieznajomego, który właśnie prezentował w najlepsze swoją formę, również dynamizując swój brzuch, a nawet gestykulował w stronę DJ-ki. Po czym, jak gdyby nigdy nic, zerknął na mnie z uśmieszkiem. Chwila, moment, czy ja właśnie dostrzegłem prowokację? No tak być nie będzie w tym mieście!
Zbliżyłem się do niego bez żadnego ostrzeżenia, wyciągając rękę, jakbym ponownie chciał go pochwycić. Ujrzałem tę konsternację, gdy przerwał swój ówczesny popis, niepewny, co zamierzam uczynić. Ja jednak zastygłem w bezruchu, tuż przed nim, z palcami ledwie kilka centymetrów od miejsca, którego przebicie uszkodziłoby serce. Liczyłem na Tetris, która znała moje ulubione motywy oraz pasujące do nich dźwięki. Na szczęście, nie zawiodła mnie. 
Światła zamigotały na czerwono, gdy utwór zmienił się na dubstepowy, a ja zacząłem imitować niekontrolowane skurcze mięśni – poczynając od palców wyciągniętej ręki, kontynuując przez ramię, aż w końcu poddałem tym udawanym spazmom całe ciało. Dbałem o pracę każdego, pojedynczego mięśnia, wchodząc w rolę demonicznej maszyny. Motyw opętanego androida stawał się ostatnio coraz popularniejszy i musiałem przyznać, że mnie również zastanawiało paktowanie robotów z siłami chaosu. 
Energicznie wycofałem się od chłopaka – moonwalkiem. Ledwo jednak znalazłem się z powrotem w bezpiecznej odległości, pochyliłem się do przodu, jakby przyciągany nieznaną siłą do stojącej naprzeciwko mnie istoty. Poruszałem się robotycznie, naśladując stan zwarcia androida, którego umysł posiadła inna kreatura. Na zmianę zbliżałem się i oddalałem od nieznajomego, grając diabła pragnącego wydrzeć jego duszę, porwać ją dla siebie. A on zrozumiał przekaz, z niezwykłym sprytem dostosowując płynne figury do nowego utworu. Zwiększając dystans, gdy niebezpiecznie naruszałem jego przestrzeń i zmniejszając go w chwilach pokazu wewnętrznej walki, jak gdyby chciał sprawdzić, która ze stron wygra. 
Tetris przygotowała brzmienie na ostateczny drop. W tamtej chwili raz jeszcze przysunąłem się do chłopaka, „wstrząsany” lekkimi spazmami - rozkładając przy tym ramiona z zakrzywionymi palcami i pochylając się ku niemu z szaleńczym uśmiechem, na znak zwycięstwa bestii. I on także nie odskoczył – pozwolił rękom na moment opaść wzdłuż ciała, unosząc głowę wyżej, tak, by spojrzeć mi prosto w oczy. Prywatnie, byłem pod głębokim wrażeniem jego wyczucia. 
Zatańczyliśmy wspólnie ostatni taniec wyimaginowanej pary, w jakim bezbronna ofiara demona podążała za jego gestami, nieświadoma rychłego końca. Poruszał się w sposób wybitnie wysmakowany, zarazem ukazując niepełną kontrolę bodźców i dając złudzenie bezwładnej szyi. 
Tetris stopniowo wyciszyła muzykę i oświetlenie sali. Jednocześnie, przystanąłem, celując dwoma palcami w towarzysza, na znak zakończenia historii. A on, teatralnie odzyskując świadomość, przyłożył dłoń do piersi, by po chwili opaść na parkiet, skulonym. 
Z szacunkiem do DJ-ki, ale takich owacji to ona bez tancerzy jeszcze nie otrzymała. Jej reakcja musiała być zajebista, ale jakoś nie chciało mi się na nią patrzeć. Podbiegłem do nieznajomego, by pomóc mu wstać. Podałem mu rękę. Podziękował, nieco zdyszany, a ja, pochylając się nad nim nieco, zauważyłem, że jego kaptur zsunął się z głowy. 
- Ty jesteś elfem? - zaśmiałem się na widok spiczastych uszu i niewinnej twarzyczki chłopaka. 
 Podnosząc się, pospiesznie naciągał kaptur. Rozglądał się ukradkiem, jakby chciał się upewnić, czy nikt więcej go nie widział. Na szczęście, w sali było głośno i ciemno. Domyśliłem się, że elf zapewne ma zakaz przebywania w miejscach tego typu. Nieco przykre.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz