7 maja 2018

Od Canisa C.D.: Waltteri


Podobnie, jak za czasów ulicy, Canis nie miewał spokojnych snów. To znaczy, na samym początku, chyba pod wpływem afrodyzjaku, stanowczo mógł powiedzieć że były to sny natury ciekawej i przyjemnej. I bynajmniej nie czystej.  Póki jeszcze w snach pojawiały się jego wspomnienia z przelotnych spotkań i par z młodości, to pal licho. Ba, nawet bawiła go senna wizja, wspomnienie jak musiał wyciągać Lau z jakiejś bardzo głupiej opresji, bo ten stwierdził, że w zemście za zniewagę przystawi się do żony szefa gangu. O tak, bardzo genialny plan. Zwyczajnie - godny Laurentisa.

Ale gdy Canisowi zaczęły  się śnić osoby, którym miałby spojrzeć następnego dnia w oczy, a w nocy oglądał je w nieco ciekawszych sytuacjach, stwierdził, że to lekka przesada. I na szczęście obudziło go pukanie do drzwi.
 Jedyne przerwy, jakie miał miedzy drzemkami, a snem, były na dostarczane mu jedzenie. Na które, w sumie nie miał ochoty, ale też nie miał żadnych innych rzeczy do roboty.  No dobra, miał. Posiedział trochę nad książką, coś dukając sobie po cichu. Ale to było męczące. I nudne, bo książka, jedna z tych starych, jeszcze papierowych, należała chyba do tych bardzo starych. Opowiadała historię jakiegoś ułoma księcia-samobójcy, któremu nawet to nie wyszło.
Posiedział sobie pod prysznicem, znowu. Jako, że zazwyczaj mu się nie chciało, a teraz miał dobry powód by się tam zamknąć, i dużo czasu w zanadrzu.  A potem znów poszedł w kimę. Nie zastanawiał się, co się stało z Waltterim, bo już zdążył strażnika, kumpla po fachu, wypytać, czy wampir wrócił, czy nic mu nie jest.  O resztę, która go ciekawi, Canis stwierdził, że wypyta już samego Waltteriego.
Późniejsze sny, cóż nie odczuwał już żadnego działania afrodyzjaku, więc wszystko wróciło do normy, nie nazwał by ich jeszcze koszmarami, ale marzenia były zbyt realistyczne i zbyt bliskie wspomnień, by mógł je traktować swobodnie.
Był po jednej z ulicznych walk, wygranych, jeszcze za czasów, gdy miał swoje stado. Ludzi o których warto dbać.  Obserwował walkę Iskry, tym razem w jej wilczej formie,  gdy jakieś paroletnie dziecko zaczęło go zaczepiać.
Spadaj dzieciaku, warknął błyskając zębami.  Iskra przegrywała. Sona będzie musiała znów się napracować, by ją elegancko pozszywać. Dobrze przynajmniej, że Sona, jako android, nie męczyła się tak bardzo przy zszywaniu i miała pewne ręce.
Dziecko znów szarpnęło go za kurtkę.  Chyba się nie rozumiemy, wysyczał przez zaciśnięte zęby, odwracając się i schylając, by zrównać poziomem z dzieckiem. Szare oczy, olbrzymie i znajome mu oczy patrzyły na niego ze zdziwieniem. Co tu robisz, miałaś być z Lau, zapytał szybko, kucając.  Dziecko zagryzło wargę i gdy przechyliła glowę złote kłaki spadły jej na twarz. Laurentis  zginął, stwierdziła spokojnym głosem, a Canis zamarł, widząc głowę Sony, o pustych oczach, nie świecących jak powinny i kablach, tak wielu kablach wiszących z urwanej szyi, którą trzymała dziewczynka.
Zerwał się i usiadł. Ten sen, jak niepokojący był, nie miał sensu.  Młoda nie miała żadnego związku z zaginięciem Lau. A Sona, Sona z tego co wiedział, nadal była w całości i nienaruszona. O nią akurat nigdy się nie martwił, bo była najinteligentniejsza z nich wszystkich. Ale teraz, teraz Canis nie czuł się spokojnie.
Do wieczora zdążył już zapomnieć, zbyt zirytowany cierpieniem i bólem dupy głównego bohatera książki. Nota bene, czytanej w zawrotnym tempie jednego zdania na minutę, o ile nie parę minut.  A wieczorem, następnego dnia od schwytania Amora,  już skończył się jego szlaban.  Gdy tylko strażnik powiedział mu, że bariera Lieluna została zdjęta, wyszedł z pokoju. Albo Canis się przejdzie na spacer, cokolwiek, albo zaraz umrze.  Nie był stworzony do siedzenia w zamknięciu tak długo. I tak cud, że niczego nie zaczął niszczyć z nudów. 
Canis, od razu został powitany przez Waltteriego. Dokładniej, wampir rzucił się na niego i przytulił.  Wilkołak, z uśmiechem, poczochrał chłopakowi włosy, bo akurat były pod ręką. I łaskotały go, więc trzeba było coś z tym zrobić.
- Widzę, że jesteś cały - stwierdził. Taksując wampira od stóp do głów, gdy ten go w końcu puścił.  - Co z Amorem? - Zapytał, obawiając się, że ten zdołał jakoś uciec, albo ktoś go wyciągnął, w końcu podejrzewali że był z klanu szaleńców, więc po nich można sie spodziewać wszystkiego.  Nawet ataku na rezydencję.
-Nic ci na pewno nie jest?  - Zignorował pytanie Waltteri. -  Słyszałem że cie zranił, martwiłem się - Dodał, wyraźnie przejęty. 
- Tylko mnie podrapał, nie zranił - zaśmiał się Canis.  W porównaniu jak wyglądał po walkach, małe zadrapanie na brzuchu to naprawdę nic. - Jestem cały i zdrowy
-Jesteś pewny? - wampir zmarszczył brwi -  Nie mówisz tego tylko po to by mnie nie martwić?
- Jestem pewien, że nic mi nie jest. Ba, nawet miałem niezłą zabawę, goniąc go w wilczej formie.
-Cieszę się że jesteś cały - Waltteri spojrzał na niego smutnym wzrokiem. Canis zmarszczył brwi, zastanawiając się, czy wampir mu nie wierzy, albo bardziej czy jest niezadowolony z beztroskiego podejścia, jakie przed chwilą wilkołak przedstawił.
- A ja się cieszę, że ty tez jesteś cały.
 -Co? Naprawdę? - Wampir był szczerze zdziwiony, co, pomimo tego, że Canis uśmiechnął się w odpowiedzi, trochę go zasmuciło.  Trzeba mieć naprawdę niską samoocenę, żeby pomyśleć, że ktoś kto zna wampira, miałby gdzieś, czy coś się  Waltteriemu stało.
- No tak, jak zauważyłem, że to ja poszedłem tropem Amora, to nie byłem pewien za kim ty poszedłeś i czy będziesz cały - Powiedział ostrożnie i powoli. W końcu nie wiedział, czy Waltt nie trafił czasem na kogoś jeszcze gorszego.  
 -Na szczęście Amor już złapany i nikt nie będzie przez niego już cierpiał -Stwierdził wesoło. Czyli, wrócił do zwykłej, optymistycznej postawy.
- Właśnie. Co z nim?
Zwiał? Nie zwiał? Powiedział cokoliwek? Wiadomo cokolwiek? Zranił kogoś z ochroniarzy czy strażników?  Pytania, które Canis tłumił przez ostatni dzień, przypomniały o sobie.
 -Lielun go przesłuchuje - odpowiedział zamyślony, z lekkim, podłym uśmieszkiem. Canis zmrużył oczy podejrzliwie. Po czym, jak rzadko się to zdarza, pomyślał i wyszło mu na to, że pewno Waltteri będzie mógł dokonać egzekucji. Uroczo.
- O. Wiadomo jak idzie?
- Chyba wciąż nie chce powiedzieć wszystkiego skoro go jeszcze nie otrzymałem.
Czyli faktycznie Waltteri dostanie Amora na obiad. Urocza sprawiedliwość. Notatka dla potomnych; nie wkurzać władcy podziemi bo cię wyssą. No bo przecież cały Dolny Krąg to więzienie, więc jakoś drugiego więzienia, by wybitnych przestępców zamknąć, to nie ma.
- Może jest zwyczajnie wariatem - Canis  wzruszył  ramionami. - A ty za kim poszedłeś?
- Za jakimś losowym panem na którego wylał swój zapach, dobrze że go tylko uśpiłem. Ciekawe czy dostał odszkodowanie czy coś...
- Pewno tak.  - Stwierdził Canis, zaciskając wargi w cienką linię. Przemilczał, że tylko jeśli tamten uśpiony był z Górnego Kręgu, bo istotami z Dolnego nikt się nie przejmuje.  - Ale i tak dobrze zrobiłeś - dodał, uśmiechając się. Miał wrażenie, że Waltteriemu bardziej chodzi o akceptację, albo pochwałę. No, nie tyle, co chodzi, a zdawał się tego potrzebować, by czuć się lepiej. A i tak była zasłużona. Waltteri świetnie się spisał podczas poszukiwań i był niezastąpiony, stwierdził Canis, ale na głos tego już nie powiedział.
-Powinieneś mnie nakarmić w nagrodę - wampir zaśmiał się rozbawiony.
- Nie, lepiej nie.  - Canis przeciągał zgłoski, jakby się drocząc i marszcząc nos.  - Przecież dopiero co byłem na tym gównie, o tyle dobrze, że bez narkotyku, więc nie wiem czy to się jakoś jeszcze w krwi nie utrzymuje - wzruszył ramionami. Zresztą, Waltteri miał mniejszą masę i pewno odporność. To, że na Canisa afrodyzjak już nie działał, nie oznacza, że Waltteriemu by uszło.
Zresztą, Canis nadal nie chciał by ktokolwiek się nim żywił.
- A jutro?
- Ale jesteś uparty. - Canis przymknął oczy, by nie było widać, jak nimi  wywrócił.
-Wcale nie, grzecznie zapytałem - oburzył się wampir.
- I będziesz pytać aż ci nie dam, pomimo, że mówiłem wcześniej, co o tym myślę -  Wilkołak spojrzał prosto w oczy Waltteriego, unosząc brew i uśmiechając się kącikiem ust.
- Przepraszam.
 Canis zaśmiał sie krótko i cicho, wyraźnie  by tylko rozładować atmosferę.
- Nie chciałem cię ganić - uśmiechnął się smutno - Po prostu nie chcę.
- Obawiasz się mnie, prawda? - zapytał Waltteri, spuszczając wzrok i marszcząc brwi.
-Po prostu nie wiem - westchnął - wiesz, dziwnie się czuję z tym, że miałbym być jedzeniem.
- Ale nie jesteś dla mnie jedzeniem, jesteś dla mnie przyjacielem i nie chcę jeść ciebie, tylko twoją krew, która jest dla mnie pożywieniem. Co nie znaczy, że ciebie czy Lila traktuje jak worek na moje śniadanie. Po prostu nie mam innego wyboru jak żywić się krwią innych. To tak jak dzieci ssaków żywią się mlekiem matki. Nie matka jest pożywieniem dziecka, tylko jej mleko, w którym są składniki odżywcze.
Canis słuchał w ciszy, nie patrząc na wampira, tylko obok. Faktycznie, Waltt stawiał dobre argumenty.
- Zapomnij. - Canis potrząsnął głową, wycofując się z rozmowy. - Może kiedyś. Porozmawiamy jeszcze o tym.  Nie boje się ciebie - dodał, wskazując dłonią na Waltteriego.
 Ale w wilkołaku gdzieś siedziało, że ugryzienie nigdy nie jest rzeczą dobrą. Utrata własnej krwi równa się jedynie cierpieniu i śmierci.  Rozlanie czyjejś oznacza walkę lub polowanie.
Krew nigdy nie zwiastuje dobrze, mówił Canisowi instynkt.  A instynktowi Canis nie był w stanie się przeciwstawić.
- Po prostu bardzo różnie widzimy krew.
Przetarł dłońmi twarz, po czym spojrzał na Waltteriego.
- Przejdziemy się? Zapytał szybko, uśmiechając się trochę, zanim wampir zdążył dodać cokolwiek od siebie.   Z chęcią poszedłby za rezydencję, tyle że było już ciemno. Chociaż, mogliby sprawdzić czy widać gwiazdy.  Chyba że pada śnieg. Canis nie był w stanie sobie przypomnieć.  Poszedłby gdziekolwiek,byleby się ruszyć.  Już nawet nie koniecznie w wilczej formie, bo Waltt pewno chciał rozmawiać, ale byleby się ruszać. Mogą gadać przecież, idąc gdzieś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz