23 września 2018

Od Victora C.D: Cedrik

Piękny, wczesny poranek zaczynałem standardowo z kawą. Wyglądałem przez okno na drogę, obserwując inne istoty, które jak widać, były porannymi ptaszkami i nie chciały się pocić w południe w słońcu. Doprawdy ta pora roku była wyjątkowo upalna. Nie mógłbym nie wykorzystać ani chwili tak idealnej pogody do biegania — a idealna była każda, tylko nie deszczowa. Postanowiłem więc udać się do parku, poćwiczyć. Rozejrzałem się po swoim „pokoju” za białą koszulką z krótkim rękawkiem, która leżała na stole. Odstawiłem do połowy wypitą szklankę kawy na blacie kuchennym. Ubrania wyjątkowo walały się po całym pomieszczeniu, ostatnio nie miałem czasu na sprzątanie. Czarne szorty na szczęście leżały na łóżku, więc nie musiałem ich szukać. Szybko się ubrałem i wyszedłem z mieszkania, uprzednio dopijając kawę. Wyszedłszy z internatu, sprawdziłem kieszenie spodenek, w których znalazłem 20 plantae. Ostatnie fundusze, jakie posiadałem w tym miesiącu, chyba najwyższy czas w końcu znaleźć stałą pracę, a nie dorabiać dorywczo. Chociaż tyle ile miałem, było wystarczające na słodką drożdżówkę i coś do picia. Na wprost zamieszkałego budynku przez młodzież, jak i studentów z Dolnego Kręgu, znajdował się park, gdzie uwielbiałem biegać, drugim takim miejscem był las.
Przeciągnąłem się i nie zwlekając ani chwili dłużej, ruszyłem sprintem w kierunku drzew. Musiałem wyzbyć się nadmiaru energii, który mnie rozpierał. Biegnąc, nie zwracałem zbytnio uwagi, kogo mijam i czy w ogóle ktoś jest w pobliżu. Jedynie co przykuło moją uwagę, to był koszyk z jedzeniem. Jakaś para siedziała na kocyku na wprost zbiornika wodnego, a obok nich ów kosz, na samą myśl o jego zawartości zaburczało mi w brzuchu. Zignorowałem to jednakże i skupiłem się na ćwiczeniu. Obiegając jeziorko po łuku po raz dwudziesty, zawróciłem i kierowałem się w stronę apartamentu. Zwolniłem nieco bieg, czując jak mój organizm, zaczyna się rozluźniać. Wyczuwałem cudzą obecność, a raczej czegoś. Pachniało to ni to demonem, ni to nie wiadomo czym. Nie mogłem zlokalizować położenia owej istoty. Nagle zauważyłem snującego się ospale wśród drzew zdeformowanego jelenia — oczywiście, czymże ta rasa była, nie wiedziałem. Większy od mojej wilczej postaci, to stwierdziłem niemal od razu. Poroże urodziwe, dla kolekcjonerów zapewne drogocenne. Znacznie masywniejszy, choć ku memu zdziwieniu nie było słychać, jak stąpa, zdawał się duchem. Zatrzymałem się, chcąc się bardziej przyglądnąć jego, czy tam jej postaci. „To Coś” wyczuwszy mój wzrok na sobie, również przystanęło i wpatrywało się w moją osobę. Niespodziewanie ruszyło na mnie z rozpędu, jak na swoją posturę poruszało się doprawdy płynnie. Instynkt podpowiadał mi, by uciekać, jednak ciało nie miało zamiaru się słuchać. Teoretycznie w Górnym Kręgu zamordowanie innej istoty raczej nie wchodziło w grę, więc możliwe było, że mnie nie zamorduje. Praktyka z kolei odbiegała od teorii, miałem uciekać, czy jednak stać jak stałem? Swoją drogą było już za późno, aby uciec, jeleniowate Coś stało przede mną. Zawyło groźnie, co nie było typowym wyciem zwierzęcia, ani też demona. Zmarszczyłem brwi, powarkując na nie ostrzegawczo, nie miałem zamiaru z tym walczyć. To tylko prychnęło na mnie, zjeżyło się i odbiegło.
- Co to do cholery było? - burknąłem. Zmarszczyłem brwi, patrząc w miejsce, w którym chwile temu zaszczyciła mnie swoją obecnością owa istota. Pokręciłem tylko głową, nie chcąc bardziej roztrząsać swych myśli. Skupiłem się na dokończeniu biegu i powrocie do kawalerki. Potrzebowałem prysznicu, zdecydowanie.
Znalazłszy się w swoim mieszkaniu, od razu skierowałem się do łazienki. Wziąłem porządny prysznic i założyłem czyste ubranie — czyli świeżą, nieprzepoconą koszulę i jeansy. Wyciągnąłem z szortów monetę, za którą planowałem zakupić coś do jedzenia. Schowałem ją to tylnej kieszeni spodni i odgarnąłem do tyłu mokre włosy, aby nie opadały na oczy. Wyszedłszy z budynku, poczułem słodką woń uderzającą me nozdrza, a żołądek w odzewie boleśnie skurczył, domagając się natychmiastowego śniadania. Westchnąłem ciężko, kierując się za zapachem, który dobiegał z małego sklepiku obok apartamentowca. Nad wejściem znajdował się szyld z napisem „Piekarnia Liroya”. Uniosłem brwi zaskoczony, tyle razy chodziłem tą drogą i nigdy nie widziałem tego sklepu.  Dość niepewnie wszedłem do środka, rozglądając się pokrótce po jego wnętrzu. Swój wzrok skierowałem na sprzedawcę, stojącego za ladą. Zdawał się zasapany i znudzony, z resztą nie powiedziałbym, że tu pracuje. Może był synem właściciela, który gdzieś wyszedł i kazał mu się zwlec z łóżka, aby na chwilę go zastąpić?  Pomyślałem.
Uśmiechnąłem się mile do młodzieńca i podszedłem do kontuaru, o który się opierał.
- Dzień dobry, ma Pan może drożdżówki? - spytałem grzecznie, uważnie go obserwując. 

< Ced? Nigdy więcej nie zaczynam :'/ >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz