14 czerwca 2018

Od Chris'a C.D: Hazel

Nie cierpiałem pracy poza domem. Może dlatego właśnie zawsze pracowałem wewnątrz swojego apartamentu wymagając, by to klient do mnie przyszedł (chyba, że dopłacił). Więc co ja do cholery robiłem w uniwersytecie? A tak, jak zawsze byłem łasy na pieniądze. W Enthelionie znajdowało się niewiele androidów. Jeszcze mniej tych, którzy znali się na robotyzacji. O dziwo nawet u nas pojawiali się jacyś odmieńcy, którzy woleli uczyć się na temat jakiś roślinek czy o jakiś fryzurkach, zamiast czymś poważnym. Ale to było dla mnie plusem. Oznaczało, że nie miałem żadnej konkurencji w Enthelionie, gdyż część tu przybywających szukało sztuki i natury. Nauki pod czujnym okiem elfów. I dlatego też ja mogłem spokojnie zarabiać moje ukochane pieniądze.
No i zgodziłem się. Ustaliliśmy termin, lokalizację i wszystko. I kurwa nie wiem jak, ale mając wszystkie potrzebne informacje, ja i tak niczym ten kretyn nie byłem w stanie znaleźć miejsca, w którym miałem wykładać. No kurwa mać, nie wiem kto organizował to miejsce, ale jest absolutnym zjebem. Numery 120-195 w lewo. Numery 200-265 w prawo. A gdzie kurwa 196 do 199? Jeszcze by mnie nie bolało to zjebane rozstawienie jakbym był w jednej z innych sal, ale ja akurat musiałem mieć numer 198. Walnąłbym to wszystko już teraz, gdyby nie fakt, że pieniądze miały pojawić się na moim koncie DOPIERO po zakończeniu wykładania. No właśnie. Nawet żadnej zaliczki ani nic nie dostałem. Zawsze uważałem elfy za godne zaufania i teraz mnie to kopało po dupie. Wziąłbym zaliczkę, powiedział, że mają rozjebany rozkład sal i bym zniknął. Więcej nie przyjął zlecenia. A tu chuj.
Przełknąłem swoją dumę i nawet zapukałem do jakiś drzwi. Powtarzałem sobie w myślach by się uspokoić. Nie mogłem wejść tam z wybuchem agresji, jeśli miałem liczyć na pomoc. Co prawda mogłem zawsze zacząć grozić śmiercią, ale znowu problem z kasą by się pojawił. Odprowadziliby mnie do wyjścia i zapłaty bym nie zobaczył. Spokój bym miał, bo więcej by mi nie zawracali dupy, ale nie zapłaciliby! A ja już się tu pofatygowałem i nawet ubrałem w miarę odpowiednio. Szturmówki zastąpiłem czarnymi dżinsami, buty były zaledwie do połowy łydki no i czarna koszula zamiast koszulki.
Wszedłem do pomieszczenia, gdy usłyszałem, że jednak ktoś się tam znajduje. W razie czego nie zamierzałem jak idiota szarpać się z klamka zamkniętych drzwi, ani przypadkowo wejść w nieodpowiednim momencie. Zauważyłem w ten sposób wewnątrz jakąś dziewczynę i w sumie nikogo więcej. Drobna budowa, łagodna uroda. Taka… „Słodka”, jak to mówią. Niekoniecznie mój gust, ale jedną noc można by zaliczyć. Na tyle się zamyśliłem nad możliwym seksem, że nawet nie załapałem, że coś do mnie mówiła.
- Sala numer 197 jeeest… - przeciągnąłem literę, wciąż się w nią wpatrując. Trudno mi było ustalić jej rasę. Wciąż słabo mi szło wyłapywanie charakterystycznych cech humanoidalnych ras. Arlfia łatwo było ogarnąć. Elfa też. Z resztą miewałem problemy, a po ostatniej wpadce z szaloną wilkołaczką wolałem unikać tę rasę. Biologiczna była na pewno. Umiałem bez problemu ustalić przedstawiciela własnej rasy, ale zbędnym by było komukolwiek tłumaczyć czemu tak było.
- W prawo od wyjścia z laboratorium - odpowiedziała spokojnym tonem. - Trzeba iść korytarzem  prosto, wejść jeszcze jedno piętro i w lewo. Skręcić w drugi korytarz w prawo i na końcu jest sala.
- Nosz ja pierdolę – warknąłem. Jak cokolwiek miało tu działać, jak oni musieli budować labirynty. Łatwiej by było postawić wszystko według kolejności. Jeden, dwa, trzy, sto pięćdziesiąt pięć, sto pięćdziesiąt sześć i w ogóle. Nie. Musieli część wyjebać chuj wie gdzie.
Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem, skupiając na mnie wzrok. Nawet nie wiedziała, że powinna spoglądać gdzie indziej, a dokładniej na blat przed nią. Normalnie bym pewno docenił zwrócenie uwagi mej urody, ale tym razem byłem na tyle wkurwiony, że jej wzrok mnie tylko bardziej drażnił.
- Coś ci się rozlało – oznajmiłem i wyciągnąłem telefon z kieszeni, aby sprawdzić godzinę. Tak jakbym miał nadzieję, że na urządzeniu będzie zupełnie inna godzina, niż ta której byłem już świadom.
- Co...? - nie dokończyła. Odwróciła się szybko spoglądając na kwas. - Cholera. – Delikatnie zasypała czymś coraz bardziej dymiący się blat. - Nie musisz już iść? Myślałam, że ci się śpieszy.
- Coraz bardziej mi się odechciewa - wzruszyłem ramionami.
Ledwo zauważalnie przewróciła oczami i wróciła do pracy. Rozejrzała się po swoim otoczeniu, widocznie czegoś szukając. Czemu obserwowałem ten proces? Chyba z czystej desperacji. Czyżby właśnie tak czuli się uczniowie danej placówki podczas robienia poważnych rzeczy? Dziewczyna zeszła z podwyższenia i podeszła do szafy. Otworzyła ją, a następnie popatrzyła niepewnie na najwyższą z półek. Kurdupel z niej był, pewno wywali wszystko jak spróbuje coś dosięgnąć. Westchnęła następnie i spojrzała na mnie z pytaniem czy mógłbym jej pomóc.
- A co będę miał w zamian? – zapytałem, gdyż jak zawsze odezwał się we mnie materialista.
- Moją wdzięczność - mruknęła w odpowiedzi. - Dobry uczynek, punkty do nieba. Nie wiem. Wymyśl sobie coś - poparzyła na mnie obojętnie. - Kasy nie mam. Ani nic innego, co ci się przyda.
- A więc zostaje ci odnaleźć stołek, karle – zacząłem, po czym uznałem, że zawsze może mieć u mnie dług. – Odpłacisz się jak już coś wymyślisz – powiedziałem w końcu i podszedłem, aby podać jej przedmiot, który stał dla niej zbyt wysoko.
- Nie jestem karłem. One są wyjątkowo szpetne - odpowiedziała, zabierając plastikowe opakowanie. - Ja natomiast wiem jak wyglądam. Więc proszę, nie nazywaj mnie tak.
- Aha – było moją jedyną odpowiedzią. Chyba się dziś już wypaliłem pod względem przekleństw. Jakiś tam limit tego był, a w sumie to nawet nie było tego warte. Dlatego otrzymała obojętną odpowiedź znudzonego androida. – Powodzenia w paleniu budynku – dodałem po chwili po czym pewnym krokiem wyszedłem z pomieszczenia. Nawet się nie pożegnałem, bo po co. Już znajdowała się na liście osób, które mają u mnie dług. Tak, nawet coś tak drobnego równało się z zyskiem w moim świecie.
*
Wykład trwał, a ja coraz gorzej się czułem. I tu nie mowa była o moim typowym podirytowaniu czy znudzeniu. Fizycznie się źle czułem. Możliwe, że mogłem to porównać do choroby u istoty biologicznej. Zaczęło się niewinnie. Drobne swędzenie szyi, które starałem się zignorować. W pewnym momencie drapałem się niczym kot z pchłami. Potem piekło, niewinnie. Słyszałem, że podobne objawy były przy złym goleniu się, ale ja się golić nie musiałem. Nie posiadałem brody i nigdy nie mógłbym posiadać, chyba że postanowiłbym zaszczepić sobie cebulki włosowe. Następnie ból, coraz gorszy. Było to już irytujące, ale w tym momencie wiedziałem czym jest ono spowodowane. Runą na szyi. Wkurwiające to było. Miałem jeszcze czterdzieści minut do końca, a ja odczuwałem duszność. Rozumiecie? JA odczuwałem duszność. Nie potrzebowałem tlenu, byłem w stanie przełączyć się na funkcję w pełni elektryczną, która była w stanie długo przetrwać bez tlenu. Przez chwilę nie umiałem nawet wydobyć z siebie jakiegokolwiek słowa.
Nie dałem rady przez to wszystko dokończyć wykładu. Skompromitowałem się przed wszystkimi tymi istotami, którym miałem pokazać wyższość naszej rasy. Już nawet wiedziałem kto mi za to zapłaci. Niestety nie uczelnia. Z nimi musiałem się spotkać następnego dnia w celu ustalenia co z umową. A to oznacza, że musiałem iść do tego jebanego uniwersytetu jeszcze jeden kurwa raz, bo ten pierdolony chuj czegoś kurwa chce. Niech no kurwa lepiej ma dobre wytłumaczenie, dla którego mnie kurwa wyrwał wcześniej i spowodował, że mi chuje nie zapłacili, bo inaczej go kurwa wyjebię z okna, z jebanego 20 piętra i sprawdzę czy te pierdolone elfiki umieją lewitować za pomocą swej chujowej magii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz