28 grudnia 2018

Od Asliego C.D Wladimir


Gdy wychodziłem z lokalu, niebo zdążyła już przykryć narzuta połyskujących gwiazd. Oparłem się o budynek, przez chwilę, pozwalając sobie, na napawanie się widokiem nocy. To była jedna z najpiękniejszych rzeczy, jaką dostrzec można było w dolnym kręgu. Takie zabawne uczucie, pomyśleć, że istoty górnego, zachwycają się tym samym widokiem. A jednak gdy zabierali wzrok z nieboskłonu, różnica krajobrazu stawała się nagle ogromna. O górnym słyszałem tylko w opowieściach, był niczym jasny podział pomiędzy niebem a piekłem. W marzeniach sennych, niekiedy śniło mi się, że ja i matka, możemy się tam znaleźć. Jednak marzenia pozostawały marzeniami. Piekło, piekłem i nic nie zwiastowało zakończenia pokuty.
Z baru wyszedł postawny mężczyzna, całkowicie już pokryty siwizną o twarzy rozoranej bliznami; walki. Stanął tuż obok mnie z samorobioną fajką w zębach. Milczał chwilę, aż w końcu odezwał się wypuszczając kłąb dymu z ust. Głos miał szorstki. Jednak przywykłem do niego, już niejednokrotnie zatrzymywał się na krótkie pogawędki ze mną.
- Powinieneś już wracać do domu dzieciaku, o tej porze robi się niebezpiecznie -Rzucił jakby od niechcenia.
Zerknąłem na niego z uniesionym ironicznie kącikiem ust. Jakby tutaj kiedykolwiek było bezpiecznie.
-Dziękuję za troskę, ale znam dobry skrót, nikt nim nie chodzi, no i w razie czego mogę kogoś namówić do pozostawienia mnie, na piękne oczy.
Wilkołak się skrzywił, wzdychając głęboko. Chwilę pomyślał, po czym pstryknął mnie palcami w czoło
-Nie chwal się tym tak, na prawo i lewo, bo ci wydłubią te piękne oczy. - To mówiąc, dopalił papierosa i przygasił go butem. Poczochrał mnie jeszcze po głowie na odchodne Idę, młody, idę. Pilnuj się.
Podziękowałem, patrząc jak odchodzi, jak tak o tym myślałem, to nie chciałem wracać do domu, ale faktycznie, powinienem się już zbierać. Nie było mnie cały dzień i mama pewnie już się martwiła. O ile miała na to czas… Zmarszczyłem brwi, czułem się źle, że czułem niesmak na powrót do niej. Kochałem ją, ale to co robiła sprawiało, że miałem ochotę znikać na całe dnie i nie wracać, przynajmniej dopóki nie skończy swojej pracy… ale chyba już skończyła… Wypuściłem powoli powietrze z płuc, odrywając się od ściany. I nieśpiesznie ruszyłem drogą, którą doskonale znałem. Noc była spokojna i nic, absolutnie nic, nie zwiastowało że ktoś będzie czekał na mnie na końcu drogi, przecznice od domu.
Grupę młodych mężczyzn, zauważyłem za późno, o wiele za późno, nie kojarzyłem ich, ale szybko zorientowałem się, że wszyscy z nich byli wilkołakami. Byłem od dawna pewny, że unikają grup, a tych, było aż pięciu. Rozmawiali luźno, dopóki mnie nie zauważyli, ale gdy już do tego doszło, lekkie uśmiechy wciąż nie schodziły im z ust. Z początku nie wyglądali na nastawionych wrogo, ale instynkt już w tym momencie, nakazywał ucieczkę. Było ich za dużo, za dużo na iluzje. Zrobiłem krok w tył, zaś oni z rozbawieniem spojrzeli po sobie, miałem wrażenie że używali telepatii, ale na znacznie wyższym poziomie niżeli moja. Zacząłem się wycofywać, jednakże jeden z nich przemieniając się w wilka skoczył za mnie. Byli pełni wigoru, ich mowa ciała wskazywała na to, że już teraz bawią się świetnie.
Odwróciłem się na pięcie i patrząc prosto w oczy pierwszego mężczyzny który się zmienił, próbowałem zmusić jego ciało do
znieruchomienia na ziemi. Jednak w tym samym momencie, następny z wilkołaków skoczył mi na plecy, wgryzając się w ramie, wystarczająco by zadać ból, ale nie by je rozerwać. Bo w zabawie trzeba mieć umiar. Tyle wystarczyło, bym padł na ziemię. Żałośnie obróciłem głowę, spoglądając na swojego napastnika. W jego oczach płynęła, zwierzęca żądza polowania, czysta dzikość. I przypomniała mi się moja pewność, że nic się nie stanie, jaką dzierżyłem jeszcze chwilę temu. Taka ironiczna. A teraz, wiedziałem, że to moja ostatnia noc.
Z początku myśli krążyły mi wokół
matki, żałowałem, że nie mogę jej przeprosić, ani się z nią pożegnać.
A najbardziej,
najbardziej żałowałem że zostawiam cię samą. Zrezygnowałem z nauki w górnym kręgu, by nie zostawiać cię w osamotnieniu, a teraz pozostawiam w jeszcze gorszy sposób. Wybacz, czuję się winny, nawet nie wiesz jak bardzo. Teraz jednak przeprasza, jeżeli moje myśli stały się chaotyczne, ale czuję, że to ciało płonie. I tak dobrze wiem co się z nim dzieje, i wiem też, że nie mogę nic z tym zrobić i matko, to najgorsze uczucie. Bo wiem że umieram to tak dobitne. Istoty wokół czerpały satysfakcje, z każdego krzyku, trzasku łamanej kości. Mogły to zrobić tak szybko, ale uważały na swoje ruchy, dbając bym umierał jak najwolniej.
Oparty o ścianę, leżąc na ziemi, kaszlnąłem krwią, ukradkiem świadomości zdając sobie sprawę, że moje ramię, zmieniło się w miazgę. I tylko oczekiwałem, na kolejne uderzenie bólu, ale to nie nastąpiło.
Byłem na tyle oszołomiony, iż zdanie sobie sprawy, że napastnicy uciekli, zajęło mi dobre kilka minut. A kolejną minutę, iż zbliża się
inna istota, jej aura, była dużo silniejsza, niż wilków. Demon? Pomyślałem ukradkiem sił, zbyt zmęczony na wyczucie dokładnej rasy, rozejrzałem się słabo. Spojrzenie padło na moje nogi, z jednej wystawała kość, druga była zaś jedynie nienaturalnie wykrzywiona. Czułem też, że mogę poruszać jedynie prawą ręką. A gdzieś w okolicy klatki piersiowej, niemiłosiernie promieniował ból. Zmusiłem się ostatkiem sił, do podniesienia swego ciała do pozycji siedzącej, oparłem je o ścianę, oczekując. A przybysz, był coraz bliżej, każdy zmysł, chyba nieświadomy stanu mojego ciała, kazał mi uciekać. Coś… przed czym uciekły wilki. W zasięgu wzroku pojawił się wysoki czerwonowłosy mężczyzna, zbliżał się, a gdy był wystarczająco blisko. Spojrzałem mu prosto w oczy. Nadal nie wiedziałem, z czym mam do czynienia, ale to nie wydawało mi się istotne. Tęczówki rozbłysły jasnym światłem, w ostatniej nadziei dla mnie. Nie miałem pojęcia nawet kogo właśnie zmuszałem do ratowania swego nędznego życia, liczyłem jedynie, że podziała.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz