15 stycznia 2019

Od André C.D: Reinera

O tym, że jego posiadłość była ostatnimi czasy obiektem żywego zainteresowania lokalnych szumowin, dowiedział się przypadkiem.
Była noc, ciemna, zimna i wietrzna. Na dworze hulał wicher mroźny i klujący śniegiem. Ann, popijając wino, słuchał pogwizdywania wiatru w nieszczelnych oknach szynku. Właśnie miał zamiar udać się do kontuaru po następną kolejkę, gdy do jego uszu doleciały strzępki pewnej interesującej rozmowy. Wytężył słuch, z zaciekawieniem wodząc wzrokiem po zebranych, subtelnie szukając źródła dźwięku.
Kilka stolików dalej dwóch mężczyzn przyciszonymi głosami rozprawiało na temat planowanego włamania do pewnej starej posiadłości należącej do znanego w okolicy łotra. Jeden z nich - niechlujnie ubrany starzec o małych szczurzych oczkach i łysinie starannie ukrytej pod kapturem - był zdecydowanym entuzjastą tego pomysłu. Uderzając raz po raz na wpół opróżnionym kuflem o blat, orzekał, że gdyby znał szczegóły, sam chętnie wziąłby udział w kradzieży, jako że ów łotr kiedyś okpił go na dwieście plantae, sprzedając kolię z fałszywych pereł, które, nawiasem mówiąc, prezentowały się zupełnie jak prawdziwe i dopiero jubiler przy próbie sprzedaży uświadomił mu, że są felerne. Drugi z mężczyzn był bardziej oszczędny w słowach. Kiwał jedynie głową na uwagi towarzysza i leniwie sączył coś z porysowanego kubka. Od niechcenia wtrącał tylko od czasu do czasu kilka ogólników, na przykład, że słyszał, iż podobno przyszli łupieżcy spodziewają się znaleźć w niej niebywałe kosztowności, w tym przedmioty o niecodziennych właściwościach. Łysy zaśmiał się na to perliście i stwierdził, że ten, kto ośmieli się po nie sięgnąć, nie napotka trudności, gdyż posiadłość, w której podobno to są ukryte, wygląda na zniszczoną i niestrzeżoną. Jeszcze kilka chwil rozmawiano o włamaniu, potem zaczęto rozprawiać o interesach, aż w końcu obaj panowie pożegnali się i każdy ruszył w swoją stronę.

Ann tylko na to czekał. Zdybał mniej rozmownego mężczyznę na progu, przywitał się nader uprzejmie, zaprosił go do swojego stolika, zaproponował mu trochę wina, zabawił nic nieznaczącą rozmową, cierpliwie czekając, aż jegomość nieco się upije i stanie się nieco bardziej rozmowny. Dopiero wówczas zręcznie sprowadził rozmowę na interesujący go tor.
- Ano tak, tak, dobrześ pan słyszał. Włamanie, taaak... Wiesz pan co?... - przerwał, usiłując opanować atak czkawki - bo... ekhe... wygląda na to, że któryś z byłych klientów tego człowieka, tego łotra od posiadłości, puścił farbę, że ten jakoby trzyma pod kluczem salomońskie skarby, uważasz pan? No i siłą rzeczy od razu dowiedziało się o tym kilku knypków, w lokalna szajka. Sam pan rozumiesz, zbiry pomyślały pewnie, że trzyma tam pod kluczem jakieś niebotyczne sumy, także no, nie dziwię się im wcale a wcale, szczerze mówiąc...
Demon uśmiechnął się ładnie i pomyślał, że wino musiało być moce, skoro tak szybko rozwiązało mu usta. Rozparł się nonszalancko na krześle, założył nogę na nogę, skrzywił się w duchu, czując nieprzyjemną woń rozchodzącą się od siedzącego przed nim osobnika. Pachniał jak szmata wyprana w rynsztoku albo bezpański kundel po deszczu.
- Sądzę, że ten łotr mimo wszystko może czuć się bezpiecznie - skontrował swobodnym tonem, nie okazując większego zainteresowania słowami starego. - Gdybym ja był na jego miejscu, z pewnością zabezpieczyłbym majątek co najmniej mocnymi zamkami i wachlarzem zaklęć ochronnych. Hołota porywa się z motyką na słońce. Ktoś taki jak ten rzekomy bogacz z pewnością nie jest na tyle naiwny, by zostawiać wolny dostęp do swojego dworzyszcza.
- Mocne zamki i zaklęcia na niewiele się zdadzą, jeżeli ma się ze sobą wyrafinowanego złodzieja. - Stary przebiegł wzrokiem po sali, wytarł usta w rękaw i nachylił się do André przez stół. - Słuchaj pan teraz uważnie, powiem panu teraz coś ważnego... Manes - szepnął powoli i starannie, po czym natychmiast wyprostował się, jakby wystraszyło go samo brzmienie tego słowa.
Ann przysunął świecę bliżej środka stołu. Blady płomień wykrzywił jego twarz, a chodny wiatr wpadł przez szczelinę i pogłaskał go po policzku.
- Manes? - mruknął sceptycznie.
- Otóż to. Coś obiło mi się o uszy, że te bandziory zapłaciły panom cieni, żeby pomogli im załatwić tę sprawę. I podobno wyłożyli na stół grubą forsę. Są pewni, że zwróci im się ze sporym zyskiem.
Demon dolał wina staremu, potem sobie. Wziął naczynie w dłoń, zakołysał zawartością i uniósł kącik ust.
- Powiedz - zaczął aksamitnie, zwracając na mężczyznę katalogujące i czujne spojrzenie złotych oczu - wiesz może, kto dokładnie rozpuszcza te plotki?
- Wiem.
- W takim razie, zapewne orientujesz się również na kiedy przewidziana jest ta... niezapowiedziana wizyta w domu tego łotra?
Stary dopił wino.
- Wiem i to.
Andre spojrzał na niego z niechęcią, domyślając się, co stoi za nagłą powściągliwością jego rozmówcy. Odwrócił głowę, by wznieść oczy ku sufitowi.
- Ile?
Stary wyciągnął z wewnętrznej kieszeni płaszcza jakiś wymięty świstek i nakreślił na nim kilka znaków z językiem w zębach. Gdy podsunął kartkę szatynowi, ten z grobowym wyrazem twarzy odczytał bazgroły, sięgnął do kieszeni, zawinął w papier kilka plantae i przesunął majestatycznie w przeciwną stronę. Stary uśmiechnął się zuchwale i upchał zdobycz do cholewy buta. Chwilę później Andre otrzymał z powrotem świstek, a obdartus zebrał manatki, pospiesznie wstał od stolika i, zahaczając stopą o nogę krzesła, poszorował ku drzwiom. Gdy demon przeczytał nazwisko oraz spodziewaną datę włamania, zaklął pod nosem. Poczuł jak uczucie desperacji powoli wędruje mu po grzbiecie aż do szyi, by ścisnąć go za gardło.
Miał cztery dni.

~~Następnego dnia~~

Sklep, w którym zamierzał spieniężyć część swoich skarbów, nie miał szyldu. Znajdował się na parterze, tuż pod przychodnią i gabinetem stomatologicznym. Uznał, że z zewnątrz budynek wyglądał dość osobliwie i raczej średnio interesująco, toteż ucieszy się, jeżeli uda mu się szybko załatwić interes i wrócić w swoje rejony.
Pozbywanie się przedmiotów do tej pory szło mu jak po gruzie. Co prawda udało mu się opchnąć rano kilka wisiorków i nieźle wyjść na sprzedaży pierścienia ze świecącym w mroku kamieniem, lecz ciągle był to ułamek procenta tego, czego chciał się jak najszybciej pozbyć. Przedmioty zbyt cenne, by na razie się ich pozbywać, powierzył na pewien czas najbardziej zaufanym znajomym, inne, mniej cenne, zastawił, kilka innych, na których najmniej mu zależało, ukrył poza posiadłością, licząc, że może niepostrzeżenie uda im się jakoś przebiedować tam jakiś czas. Mimo to wiedział, że rozsiewanie swojego dorobku po całym Dolnym Kręgu to żadne rozwiązanie i najbezpieczniej będzie obrócić go w kapitał. Najpierw jednak musiał znaleźć kupca.
W drzwiach sklepu pospiesznie minęła go blada dziewczyna o regularnych rysach i wielkich oczach. Pachniała jak dziki las, czyste powietrze i dziecięca niewinność. W biegu nawet nie zaszczyciła go spojrzeniem. Ann obejrzał się za nią przez ramię, po czym wszedł do środka.
Wnętrze wyglądałoby nader zwyczajnie, gdyby nie wszechobecny chaos rozlewający się po całym przybytku. Wykonał ostrożny krok do przodu, uważając, by przypadkiem nie zahaczyć połami płaszcza o walające się po ziemi przedmioty, następnie wdzięcznie schylił się przed czymś kołyszącym się na sznurkach przymocowanych do sufitu i skręcił w lewo. Dopiero tam stanął spokojnie, podparł się ręką pod bok i ogarnął wzorkiem wnętrze sklepu, licząc, że w międzyczasie nic się na niego nie osunie, nie spadnie mu na nogi lub nie przygniecie swoim ciężarem. Dojrzał młodego demona siedzącego za biurkiem. Zamknął oczy i skinął mu podbródkiem w geście powitania. Lisi uśmiech mimowolnie wpełznął mu na usta. Może i obawiałby się konfrontacji w interesach z demonem w zaawansowanym wielu, lecz z doświadczenia wiedział, że podlotki to marni przeciwnicy. Sprzeda mu swój słynny olśniewający uśmiech, potem kilka dobrze dobranych słówek i okpi go łatwo, zarobi szybko i wróci do domu z kieszeniami wypchanymi po brzegi.
Poruszył nozdrzami, udając się na przechadzkę po sklepie. Osobnik maskował swoją aurę i André nie mógł natrafić na ślad jej zapachu. Wziął w dłonie pierwsze pudełko, które wpadło mu w ręce, lecz nawet nie zajrzał do środka. Nieuważnie odłożył je na inne miejsce, wziął do ręki kielich, przejrzał się w nim, a w jego odbiciu dostrzegł złote odbicie demona bacznie śledzącego go wzrokiem zza biurka. Och, to, że jestem złodziejem, nie oznacza, że można od razu tak impertynencko patrzeć mi na ręce, stwierdził cynicznie i uśmiechnął się do siebie. Odłożył kielich na podłogę i zwrócił wzrok na rozciągający się przez całą lewą ścianę regał, zawierający w sobie między innymi stare książki. Jego wzrok przykuła jedna z ksiąg o runach, sięgnął po nią ręką, gdy....
- Nie radzę tego robić. - Stanowczy i wyważony męski głos przeciął ciszę, ale za późno: André zdążył musnął palcami grzbiet książki. Popatrzył najpierw na ognistowłosego demona, potem na przedmiot i leniwie strzepnął palce, jak kot, który przypadkiem nastąpił na coś mokrego.
- Mam przyjemność z właścicielem tego interesu? - zagadnął, zbliżywszy się do biurka.
- Tak. Raczej nie jestem tu od odgrzewania fotela. W czym mogę pomóc? - zapytał łagodnym, miłym dla ucha tonem.
Andre przyjrzał mu się, zanim odpowiedział. Niespecjalnie się z tym kryjąc przeciągnął wzrokiem po sylwetce subiekta. Zatrzymał się na oczach, intensywnie złotych. Uśmiechnął się tajemniczo, wypchnął pierś do przodku, przywdział na twarz maskę marketingowego profesjonalisty.
- Tak się składa, mon chaton, że mam na sprzedaż kilka niezwykłych przedmiotów w okazyjnej cenie, które z pewnością zostaną docenione przez tak roztropnego i doświadczonego sprzedawcę jak ty. Ręczę bowiem, że prawdziwy koneser nie przeszedłby obok nich obojętnie. To wyjątkowa oferta, ponieważ przedmioty te są jedyne w swoim rodzaju - zaakcentował ostatnie słowa, stykając ze sobą koniuszek palca wskazującego i kciuka, by dodatkowo podkreślić ich niebotyczną wartość.
Sklepikarz w wybranych miejscach lekko potakiwał głową w odpowiedzi na szumne słowa szatyna. Ann pochopnie uznał, że w miarę możliwości zainteresował go swoimi słowami, a jego tani bajer odniósł zamierzony efekt.
- Może zechciałbyś pozwolić mi je zaprezentować, cher? - zapytał, a w jego oczach zaigrał figlarny płomień.
- Oczywiście, pokaż mi te jakże cenne przedmioty. - Usta czerwonowłosego ułożyły się w delikatny uśmiech. Ann uznał go za dość zagadkowy i nieoczywisty. Między innymi właśnie dlatego stronił od robienia interesów z osobami tego samego gatunku: demony rzadko kiedy bywały literalne i zwykle potrzebował czasu, by rozgryźć ich prawdziwe intencje.
Nie trzeba było mu dwa razy powtarzać. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza z fizjonomią kogoś, kto zaraz wyciągnie królika z kapelusza albo zamieni wodę w wino.
Na biurko pojawiło się niewielkie, obite czarnym aksamitem pudełeczko. Ann ostrożnie zdjął wieczko i wyjął ze środka mały błyszczący przedmiot z takim namaszczeniem, jak gdyby to były relikwie.
Przed czerwonowłosym demonem stanął ptaszek. Sztuczny, ale łudząco podobny do prawdziwego. Złote piórka mieniły się tęczą od zdobiących je rubinów, szmaragdów i diamentów, a oczy z onyksów były głębokie jak u żywej istoty. Ann przekręcił mały inkrustowany srebrem kluczyk, a ptaszek lekką drgnął. Sekundę później zamrugał powiekami, rozpostarł i złożył skrzydła, uniósł długi ogon w dół i w górę, przestąpił z jednej mechanicznej nóżki na drugą. Gdy zaczął śpiewać jak żywy ptak, Andre zaczął prezentację w akompaniamencie tkliwej melodii.
- Oto jedyna istniejąca rekonstrukcja słowika, wzorowanego na niezwykłym ptaku, który według pewnej starej baśni zabawiał swym śpiewem chińskiego cesarza z lepszym skutkiem niż słownik z krwi i kości. Proporcje i szczegóły zostały oddane z niebywałą precyzją. Proszę zwrócić uwagę na mnogość ornamentów, zapierające dech w piersiach zdobienia i wręcz niespotykaną gładkość szlifu - wskazał dłonią każdy z wymienionych elementów, licząc, że ognistowłosy demon nie spostrzeże, że kamienie na szyi zabawki wyglądające na rauty, są w istocie kawałkami wypolerowanego i oszlifowanego szkła, klejnoty w mniej widocznych miejscach wymieniono na dublety, a ptak co jakiś czas ptak śpiewa ciut fałszywie. - Moja cena to czterysta plantae - wymruczał z kocim uśmiechem, mocno zawyżając wartość ptaszka na wypadek gdyby subiekt chciał się z nim targować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz