Pomasowałem swoje ramię, wstając i tym samym
dołączając do Canisa na środku sali. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Była to w
sumie przyjemna rozrywka, a jednak bez mojego małego zakładu szybko stałaby się
nudna. Tak przynajmniej był jakiś cel w tym co robiliśmy. Nie lubiłem brać się
czegoś, co nie miało żadnego sensu. Możliwe, że było to błędne nastawienie do
życia, ale mimo wszystko… Niczym kot wolałem oszczędzać swoją energię. Może
dlatego też tak wiele czasu spędzałem zwyczajnie wylegując się na swoim niezbyt
wygodnym tronie? Dobrze, że dodałem do niego miękką poduszkę, inaczej już dawno
czułbym plecy i ich niższe części.
- Nie, raczej nie. W razie ran również się tym
zajmę – powiedziałem z uśmiechem, przybierając odpowiednią pozę do rozpoczęcia
walki. – Gotowy?
Canis skinął głową, a ja doskoczyłem do niego,
pchając ostrzem w przód, w okolice jego klatki piersiowej. Ustawiłem ostrze
tak, że nawet jeżeli udałoby mi się go dźgnąć, nie miałbym możliwości wbić
szabli między jego żebra. Nie oznaczało to, że bym go nie zranił, ale tym samym
nie uszkodziłbym jego płuc. Chciałem kontaktu ostrza z jego ciałem, nie jego śmierci.
Oczywiście by wygrać mógłbym go zwyczajnie powalić na ziemię i przystawić
ostrze do jego gardła, ale Canis był wilkołakiem, a ja mieszańcem człowieka z
elfem. Nie byłem na tyle silny, aby go przewrócić. Byłem zwinny, ale nie silny.
Mogłem zaledwie wygrać dzięki prędkości swych ataków.
Uniknięcie ostrza, jednakże nie okazało się
trudnym dla wilkołaka. Odskoczył do tyłu, po czym najzwyczajniej czekał na mój
kolejny ruch. Zdziwiony tego typu reakcją również wykonałem krok w tył, unosząc
ostrze w gardzie. Szybko jednak zmieniłem zdanie i na nowo doskoczyłem do
Canisa, wykonując tym razem cięcie od lewej w prawą na wysokości jego żołądka.
Ciekaw byłem, jak zareaguje na ten ruch, chcąc w ten sposób upewnić się w moim
cichym przekonaniu. Wilkołak zablokował ledwie mój atak, lecz nie zrobił nic
więcej. Ponownie się rozłączyliśmy, gdyż nie byłem w stanie z tej pozycji
wykonać płynnego ruchu, który by tknął wilkołaka między szyją, a pasem.
Potrzebowałem jeszcze tylko jednego dowodu, aby być pewnym swojej teorii.
Spojrzałem krótko na Waltteriego i zauważyłem, że
ten uważnie nas obserwuje, niemalże jakby nas pilnował. Canis mnie zaskoczył
nagłym atakiem. Ledwie udało mi się unieść szpadle na czas, lecz to nie
wystarczyło, aby uchronić się przed ciosem. Choć w pierwszej chwili stal
zetknęła się ze stalą, ostrze Canisa szybko ześlizgnęło się z mojego i
zakończyło się to rozlewem krwi. No nie do końca, bowiem niegroźnie zaciął moje
ramię, ale i tak poczułem ból, a czerwona strużka zaczęła wypływać z wnętrza
ciała. Wampir natychmiast podniósł się ze swojego miejsca, a ja przełożyłem
broń do drugiej ręki i zacisnąłem teraz już wolną dłoń na ranie.
- Wygląda na to, że wygrałeś – uśmiechnąłem się do
niego. – A już myślałem, że twoja wilcza natura nie pozwoli ci zaatakować mnie
ze względu na moje elfie korzenie. Widać jednak więcej we mnie człowieka, jak
to wszyscy mówią.
- Nie myślałam, że... Nie chciałem Cię zranić. I
nie tylko ze względu na elfie korzenie. Przepraszam – mówił zmartwiony, choć
wyczuwalne w tym było także i speszenie.
Wampirek podszedł do nas i odsunął moją dłoń od ramienia.
Następnie zerwał rękaw mojej bluzy i począł lizać ranę, dopóki ta się nie
zasklepiła. Z przyzwyczajenia pogłaskałem go delikatnie po głowie.
- Dziękuję ci Waltteri – powiedziałem i
przeniosłem wzrok na Canisa z przyjaznym uśmiechem na twarzy. – A ty nie się
martw o to, nic mi się nie stało. Przegrany miał nakarmić naszego wampirka, ale
nie musiałeś mu pomagać z dostaniem się do żył – zażartowałem.
Canis jednak nie wyglądał jakby uznał mój żart.
Niemalże jakby całe życie opuściło jego umysł. Wytarłem dłoń w bluzę, która i
tak była już zniszczona, a miecz, póki co odłożyłem na ziemię. Zbliżyłem się do
wilkołaka, aby następnie objąć go ramionami i przytulić do siebie. Właściwie to
nie spodziewałem się odwzajemnienia tego gestu. Poza Waltterim, nie przytulałem
innej osoby. Zwykle tego nie lubiłem. Choć może nie miałem z tym problemów
względem wampira i wilkołaka, ponieważ im ufałem. Dobrze się czułem w ich
towarzystwie. Choć odrobinę mogłem w ten sposób zrekompensować swój brak
rodziny.
Odsunąłem się w końcu od niego i spojrzałem znów
na podartą odzież. Nawet jeżeli byliśmy w dolnym kręgu, nie wypadało mi wyglądać
w ten sposób, szczególnie zważając na mój tytuł ”władcy”. Ponadto było to
nieprzyjemne i sam odczuwałem dyskomfort będąc tak ubranym. Z tako powodu
pochyliłem się, aby podnieść moją broń.
- Chyba nam już starczy na dziś – oznajmiłem –
możesz odstawić swoją szablę, poza tą salą i tak nie jest praktyczna. A ja
pójdę się przebrać.
Odszedłem do stoiska, odstawiając ostrze na
miejsce. Waltteri utrzymywał ciszę, nie mówił nic. Wyglądał na zamyślonego, a
jego mina była ponura. Widać było, że przejął się moim wypadkiem, ale nic mi
już nie było. Dzięki niemu. On też wiedział, że nic mi nie będzie. Chyba, że
postanowił mnie otruć, ale byłem świadom, że by tego nie uczynił. A nawet
jeśli, miał na to tak wiele szans w przeszłości.
- Ja również chyba wrócę na swoje miejsce –
oznajmiłem. – Jeżeli chcecie, nie musicie ze mną przebywać w sali. Przeczuwam,
że będzie dziś cicho. Chętnie jednak wybrałbym się z wami do baru wieczorem, o
ile się zgodzicie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz