24 stycznia 2019

Od Einara C.D Adama


Stojąc pośród tłumów istot, odzianych w przeróżne stroje. Elf w zwyczajnych spodniach i bluzie niczym się nie wyróżniał, a z pewnością nie tutaj. Nie rzucałem się w oczy, nawet z kapturem na głowie i maseczce na twarzy, lecz mimo że nikt nie zwracał na mnie szczególnej uwagi, trzymałem się z tyłu. Choć często mnie kusiło, by wyjść na parkiet i znów poczuć ten dreszcz gdy porywał mnie taniec z nieznajomym. Kusiło od czasu, gdy pierwszy raz miałem okazje zatańczyć, z tym młodym, niesfornym demonem, którego teraz mogłem witać jedynie we wspomnieniach. Była to pierwsza osoba z zewnątrz którą poznałem, właśnie tu i ostatnia jaką poznałem poza terenem rezydencji. Nasza znajomość nie miała prawa bytu… i mogłem jedynie się cieszyć, że nie powiedział nikomu o mnie, o tym gdzie chadzam. W ten sposób mogłem tu wracać, pomimo że jego już tu nie było. Ani jego, ani też jego przyjaciółki. Z początku wydawało mi się, że przychodzenie w to miejsce będzie zbyt bolesne, ale potem po prostu przywykłem i nawet dobrze się tu bawiłem. Zawsze było miło i bez agresji, w końcu byliśmy w górnym kręgu. Ochrona nie musiała interweniować, a najbardziej pijaną osobą, pod koniec nocy, zazwyczaj okazywała się właścicielka lokalu.
Upadła i dziś siedziała przy barze, i sączyła kolejne drinki, osuwając głowę na blat. Nikt jej nie zaczepiał, przynajmniej jeden wilkołak zawsze przy niej czuwał. A gdy wszyscy już widzieli, że ma dość, po prostu ją zabrał, pomagając opuścić lokal
Chcąc czy nie, budziło to we mnie swego rodzaju niesmak, sam stroniłem od alkoholu, obawiając się jego działania. Utraty trzeźwości umysłu, kontroli. Niczym trucizna oddziałująca na mózg, na własne życzenie. Nie rozumiałem tego. Zmarszczyłem brwi, wzrokiem wędrując w stronę zegara, nieubłaganie brnącego do przodu. Oznajmiał, że niedługo będzie pora, by się zbierać. Ciągle żałowałem z braku umiejętności teleportacji w dowolne miejsce, stały portal ukryty w parku, który za każdym razem na nowo musiałem aktywować poza wzrokiem innych, męczył. Jednakże nikt nie chciał nauczyć mnie zdalnej teleportacji, gdyż ojciec uważał to za nazbyt niebezpieczne. Gdyby dowiedział się, co robię, zapewne zamknąłby mnie w pokoju gdzie nie dałoby się używać żadnej magii, na klucz, aż do dorosłości.
Próbując już o tym nie myśleć, skierowałem się do wyjścia, minąłem ochroniarza, który nawet na mnie nie zerknął, zajęty flirtowaniem z jakąś syreną i znalazłem się na zewnątrz.
Noc była ładna, gwieździsta, nieco zimna, ale puch leżący na pustych już, choć dobrze oświetlonych uliczkach, rekompensował mi wszystko. Odetchnąłem głęboko czystym powietrzem, ruszając nieśpiesznie. Podziwiałem przy tym widoki, które mimo że dobrze znałem, nigdy mnie nie nudziły. Napawałem się nimi, tak jak chwilową iluzją bycia całkowicie wolnym.
Uśmiechnąłem się promiennie, wchodząc na teren parku. Już na wejściu przywitał mnie bałwanek ulepiony przez dzieci, kształtem przypominał nieco krzywego pieska, z oczami z kamyków. Był uroczy. Przystanąłem na chwilę ciesząc oczy widokiem dziecięcej fantazji, lecz gdyby tylko przenieść wzrok za nią, widać było jak park pochłania ciemność co raz bardziej, aż do punktu w którym nie było widać absolutnie niczego. Drogi były oświetlone pięknymi lampami, ale poza nimi, rządy sprawował mrok. I z jakiegoś powodu moje ciało przeszył zimny dreszcz, zrzuciłem go na barki irracjonalnego lęku, po prostu idąc dalej. Jednak niepokój tylko wzrastał, do tego stopnia, że gdy z bocznej alejki wyszedł mężczyzna, krzyknąłem odskakując do tyłu, mimo że wyczułem go dobrą chwilę wcześniej.
-Spokojnie… - Powiedział od razu jakby zdezorientowany, z nieśmiałym uśmiechem. Miał przyjazny wyraz twarzy, bardzo łagodny, można by rzec, że od razu budził zaufanie. Pomimo delikatnie nieobecnych oczu, ale je uznałem za najzwyczajniejszy objaw zmęczenia.
Poczułem się głupio, uspokajając walące jak młot serce, odwzajemniłem uśmiech, choć przez wzgląd na maseczkę, nie mógł tego zauważyć.
-Przepraszam… -Wydukałem jak idiota, spuszczając wzrok.
-Nic się nie stało -Zapewnił niemal flegmatycznym tonem, po czym dodał rozluźniając atmosferę – Też bym się wystraszył jakby jakiś cep na mnie wyskoczył z uliczki
Zaśmiałem się.
-Zbyt surowo się oceniasz… to ja się zachowałem jak dzieciak… Będę już szedł, ale miłej nocy – Wilk na moje słowa skinął powoli głową, z prostym ,,Spoko, wzajemnie’’. Nie czekając aż powie coś więcej, wyminąłem go, przemierzając ostatnią prostą, do miejsca, gdzie postawiłem teleport, wystarczyło go tylko aktywować i byłbym w domu. Byłbym, gdyby nieznajomy nie złapał mnie za ramię, szarpiąc do tyłu tak, że przy zimowej nawierzchni wyłożyłem się do tyłu, prosto na drodze. Spadł mi kaptur. Jednakże aktualnie nawet mnie to nie przejmowało, instynktownie zacząłem się odczołgiwać, a mężczyzna po prostu kroczył, nieśpiesznie, cierpliwie.
-Ej, a może zostaniesz i sprawisz że ta noc serio będzie milsza? -Zaproponował tak samo przyjaźnie, jak na początku. Jego wyraz twarzy dalej pozostawał ciepły, choć oczy wydawały się już nieco bardziej zamglone. Oczy nabiegły mi się łzami, czułem się otumaniony. Czego chce? Dlaczego? Byliśmy w górnym kręgu, taka sytuacja nie powinna mieć miejsca. Nigdy, nie tu. To powinno okazać się pomyłką.
Spanikowany próbowałem się podnieść, ale wilk sprawnie podłożył mi nogę. Nie znałem żadnych czarów na obronę, bo nie była mi ona potrzebna. Bo w domu, tam w pałacu, chroniła mnie setka ochroniarzy. I tam powinienem teraz być. To toczyło się tak szybko, że nie umiałem nawet złożyć żadnych słów. One i tak nie miały znaczenia. Wątpiłem by mi odpowiedział na którekolwiek z nich. Po prostu szlochałem. Nawet się nie broniąc gdy pochylając się nade mną, pogłaskał mnie po policzku -Cichutko, będzie dobrze… tak pięknie pachniesz
To nie powinno się zdarzyć. Nie tu. Nie mi. Wcale. Wiedziałem, że takie rzeczy się dzieją, ale działy się gdzieś tam, daleko, w tym innym świecie który nie miał związku z moim. Wierzyłem że mnie to nie dotyczy i nigdy nie będzie dotyczyło. Dlatego nijak nie mogłem zrozumieć, jak mogło do tego dojść. Otępiały, z piskiem w uszach, duszący się własnymi łzami. Leżałem tak bezczynnie, dopóki nie poczułem kolejnego szarpnięcia. Pchnął mnie poza drogę, poza wzrok innych i świateł, choć to nie miało znaczenia, park był pusty, park w spokojnym górnym kręgu, gdzie nigdy nie powinno dziać się nic złego. Z początku chciałem nie reagować, przeczekać cokolwiek co ma się stać, ale gdy zaczął rozpinać moją bluzę, nie wytrzymałem, uderzyłem go z pięści w twarz, z głośnym protestem. Pomasował się po poliku z uśmiechem. Kolejne uderzenie blokując.
-Jakiś ty słodki, aż chce się zobaczyć twoją twarz -Sięgnął ręką do mojej maseczki, ściągnął ją. Łudziłem się, że gdy mnie zobaczy, rozpozna i ucieknie. Jednak ten tylko westchnął, zachwycony. -Gdybyś nie płakał, byłbyś idealny -Pouczył mnie z żalem, łapiąc za mój nadgarstek, przy kolejnej próbie uderzenia. Wykręcił moją rękę. Nic nie robiąc sobie z próśb, by przestał. Błagałem go, w żałosnej próbie wyrywania się, ale dla niego było to tylko drobne utrudnienie, w pozbawianiu mnie garderoby. Nie myślałem nawet o tym jak zimny jest śnieg pode mną, gdy pozbawił mnie koszulki. W głowie miałem tylko chęć znalezienia się bezpiecznie w domu, ubłągania go, by zrezygnował z tego co chciał zrobić. Pisk paniki w uszach, przybierał na sile, nie myślałem o niczym prócz kolejnych próśb. Gdzieś z tyłu nieustannie sobie wmawiając, że to jakiś błąd, że to nie mogło się wydarzyć… nie tutaj.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz