10 stycznia 2019

Od Reinera C.D: André

Poranek był jakże typowy. Wybudziłem się z pustego snu. Takiego bez żadnych obrazów czy niezwykłych przygód. Był to znany mi koszt zdolności wkradania się w cudze sny. Oznaczał on, że twoje własne nie mają żadnej barwy, są nijakie. Z tego powodu niezbyt lubiłem zapadać w ten stan, ale czasami miałem taką potrzebę. Choćby by szybciej minęła noc albo by zregenerować ciało i umysł. Z łóżka wymaszerowałem do łazienki, a tam jak zawsze najdłużej spędziłem pod prysznicem, ogrzewając zmarznięte ciało. Zabawne. Przez tyle lat co pracowałem w tym sklepie pewno mogłem zaoszczędzić na coś lepszego albo chociaż na lepszą izolację ścian. A ja jak ten osioł upierałem się przy pozostaniu tutaj i wolałem wkładać pieniądze tylko w nowe produkty na sprzedaż oraz drobne przyjemności. To już nawet nie było hobby, to było uzależnieniem.
Ubrany w typową dla mnie odzież udałem się do kuchni. Tam przygotowałem herbatę i dolałem do niej swojego specyfiku. Zauważyłem, że ich ilość drastycznie zmalała. Oznaczało to, że będę musiał zamówić nowe, ale póki co jeszcze mi się nie śpieszyło. Ufałem osobie, która mnie w nie zaopatrzała i wiedziałem, że on też wie na kiedy musi wyprodukować ich więcej. Parę razy zastanawiałem się co dokładnie w nich jest, ale uznałem, że będę zdrowszy w niewiedzy.
Zszedłem na dół z kubkiem w dłoni i odblokowałem drzwi. Przekręciłem także tabliczkę z napisem ”otwarte”, choć na pewno nie było go wyraźnie widać od strony ulicy. Nie przeszkadzało mi to. Ci którzy potrzebowali skorzystać ze sklepu i tak będą wiedzieli, że jest on otwarty. Powoli przeszedłem się wokół wyspy stojącej w centrum pomieszczenia i uważnie przyjrzałem się niektórym eksponatom. O niektórych zapomniałem, gdyż stały tam już parę lat, inne kojarzyłem z momentu zakupienia ich tydzień temu. Czułem niektórych moc i słyszałem niektórych ciche głosy. Niektóre tętniły życiem, innym brakowało duszy. Były wspaniałe każde z nich. I każde kiedyś miały znaleźć swojego właściciela. Wiedziałem o tym.
Swój krótki spacer zakończyłem przy biurku. Usiadłem w swoim fotelu i odetchnąłem lekko. Upiłem znów łyk herbaty, spoglądając krótko na drzwi. W tym momencie wybił zegar oznajmiający, że jest już godzina dziesiąta. Niby późny poranek, a jednak typowa godzina jak na otwarcie sklepu. Zwykle nawet i później otwierałem, a klienci i tak się znajdowali, zaciągnięci do mojego sklepu ciekawością czy potrzebą.
Mój wzrok pozostał na drzwiach, bowiem zostały one otwarte i ktoś wszedł do środka. Była to młoda elfka ubrana w dobrej jakości ciuchy, co oznaczać mogło tylko jedną z trzech rzeczy: Była z Dolnego Kręgu i miała pieniądze, była z Górnego Kręgu albo była nowa w Dolnym Kręgu. Nasze oczy się krótko spotkały, jednakże kontakt szybko został zerwany przez speszenie elfki. Upuściła wzrok na podłogę i cicho wymamrotała ”dzień dobry”. Uśmiechnąłem się delikatnie i kulturalnie odpowiedziałem na jej przywitanie. Ta reakcja mówiła mi, że raczej nie jest wpływowa. Nie mogła mieć za dużo pieniędzy, jeżeli była z Dolnego. Musiałaby do tego być dziwką, a ona uroczo pachniała dziewicą. Rzadko spotykane w tym miejscu.
Mój wzrok podążał za każdym jej ruchem, podczas kiedy ta spięta krzątała się po sklepie. Okazjonalnie coś podniosła, przekręciła w dłoni, przyjrzała się uważnie, ale ostatecznie odłożyła na miejsce. W końcu się poddała z poszukiwaniami i podeszła do mojego biurka.
- Czy… - zaczęła niepewnie sowim delikatnym głosikiem. – Znajdę może coś… Na ochronę? – zapytała.
Czyli jednak nowa, podpowiadało mi przeczucie.
- Zależy przed czym się chcesz chronić i w jaki sposób. Spodziewałbym się, że jako elfka posiadasz jakieś umiejętności magiczne – oznajmiłem. Czy w końcu szpiczasto-usi nie mieli być potężnymi władcami magii? Nie umiała stworzyć tarczy lub atakować?
- Ale j-ja…nie jestem… Nie jestem elfką – wydukała w końcu.
Zdziwiło mnie to niezmiernie, bo przysiąc mogłem, że pachniała istotami lasu. Spojrzałem na swój na wpół opróżniony kubek i znów na nią. Czyżby moje zmysły mnie zawodziły? Uszy szpiczaste, zapach lasu i nie jest elfką? To czym niby była? Wróżką? Była za wysoka.
- No dobrze, ale i tak musisz sprecyzować czego szukasz – powiedziałem łagodnie.
- Coś, co by mnie ochroniło przed… gwałtem – powiedziała jeszcze ciszej niż normalnie.
- Aaah… Rozumiem – uśmiechnąłem się do niej i przez chwilę się zastanawiałem. Wstałem ze swojego miejsca i obszedłem biurko. Powoli skierowałem się w prawo i podążałem za cichą pieśnią. W ten sposób dotarłem do tego, czego szukałem. Odstawiłem na bok kilka przedmiotów, trzymając lewą dłonią kubek i wyjąłem drewniane pudełko. Dmuchnąłem w nie i wróciłem do biurka, kładąc je na blacie.
- To twoja odpowiedź – oznajmiłem, pozostając na nogach. Ta niepewnie przysunęła pudełko bliżej siebie i je otworzyła. Wnętrze skrywało medalionik z czerwonym kamieniem, a kobieta wzięła go w dłoń by się mu bliżej przyjrzeć. – Kropla krwi raz w miesiącu jest wymagana. Lekko zatnij palec i przetrzyj nim kamień. Dobrze wypucuj i załóż na siebie. Powinno zdziałać cuda.
- Ale, ale jak? – zapytała, spoglądając na mnie swoimi wielkimi oczami zdobionych gęstymi rzęsami. Twarz też miała delikatną, o nieco bladej karnacji. Generalnie patrząc tak na nią, nie dziwnym było, że obawiała się gwałtu.
- Taka już jego rola – oznajmiłem. – Tylko 100 plantae jak dla ciebie. Weźmiesz albo musisz szukać kogo innego do pomocy. Mam już jedna chętną na ten medalionik, ale póki co zbiera pieniądze. Nie wpłaciła zaliczki, to mogę ci sprzedać – skłamałem naturalnie.
- Chyba nie powinnam, skoro ktoś się już tym interesuje… - opuściła dłoń, spoglądając na jej zawartość smutno. Widać było, że chce wierzyć w jego możliwość ochrony i nie chce się z nim rozstawać.
- Znajdę dla niej co innego. Nie musisz się martwić. Liczy się, że ty jesteś tu i teraz i jesteś gotowa zapłacić. Bo masz czym, prawda? – zapytałem.
- Tak… Tak! Mam! – jakby się wybudziła i odłożyła medalionik do pudełka. Sięgnęła szybko do torby. Wyciągnęła z niej portfelik i pokazała. Następnie go otworzyła i odliczyła tyle ile się należało. Przyjąłem pieniądze i szybko je przeliczyłem.
- Medalionik jest twój – uśmiechnąłem się do niej, wkładając zarobek do kasy. – Pamiętaj, aby przed założeniem poświęcić go swoją krwią inaczej nie będzie działał. I odliczaj dni. Musi być to co miesiąc, pamiętaj.
- Będę pamiętać, dziękuję! – nabrała jakby pewności siebie. Zamknęła pudełeczko i szybko wyszła ze sklepu. Nawet nie zdążyła się pożegnać.
A ja usiadłem w swym krześle z uśmiechem na twarzy i znów ułożyłem obie dłonie na kubku. Jeżeli tak miała wyglądać reszta dnia, to będę mógł szybciej zamknąć, pomyślałem. Nie zawiodłem się. Do sklepu weszła następna osoba. Upiłem łyk herbaty obserwując demona. Coś mi mówiło, że nie był tu, aby coś nabyć. Niemniej intuicja mi podpowiadała, że i tak nie jest tu z przypadku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz