Poranek był jakże typowy. Wybudziłem się z pustego
snu. Takiego bez żadnych obrazów czy niezwykłych przygód. Był to znany mi koszt
zdolności wkradania się w cudze sny. Oznaczał on, że twoje własne nie mają
żadnej barwy, są nijakie. Z tego powodu niezbyt lubiłem zapadać w ten stan, ale
czasami miałem taką potrzebę. Choćby by szybciej minęła noc albo by zregenerować
ciało i umysł. Z łóżka wymaszerowałem do łazienki, a tam jak zawsze najdłużej
spędziłem pod prysznicem, ogrzewając zmarznięte ciało. Zabawne. Przez tyle lat
co pracowałem w tym sklepie pewno mogłem zaoszczędzić na coś lepszego albo
chociaż na lepszą izolację ścian. A ja jak ten osioł upierałem się przy
pozostaniu tutaj i wolałem wkładać pieniądze tylko w nowe produkty na sprzedaż
oraz drobne przyjemności. To już nawet nie było hobby, to było uzależnieniem.
Ubrany w typową dla mnie odzież udałem się do
kuchni. Tam przygotowałem herbatę i dolałem do niej swojego specyfiku.
Zauważyłem, że ich ilość drastycznie zmalała. Oznaczało to, że będę musiał zamówić
nowe, ale póki co jeszcze mi się nie śpieszyło. Ufałem osobie, która mnie w nie
zaopatrzała i wiedziałem, że on też wie na kiedy musi wyprodukować ich więcej.
Parę razy zastanawiałem się co dokładnie w nich jest, ale uznałem, że będę
zdrowszy w niewiedzy.
Zszedłem na dół z kubkiem w dłoni i odblokowałem
drzwi. Przekręciłem także tabliczkę z napisem ”otwarte”, choć na pewno nie było
go wyraźnie widać od strony ulicy. Nie przeszkadzało mi to. Ci którzy
potrzebowali skorzystać ze sklepu i tak będą wiedzieli, że jest on otwarty. Powoli
przeszedłem się wokół wyspy stojącej w centrum pomieszczenia i uważnie przyjrzałem
się niektórym eksponatom. O niektórych zapomniałem, gdyż stały tam już parę
lat, inne kojarzyłem z momentu zakupienia ich tydzień temu. Czułem niektórych
moc i słyszałem niektórych ciche głosy. Niektóre tętniły życiem, innym brakowało
duszy. Były wspaniałe każde z nich. I każde kiedyś miały znaleźć swojego
właściciela. Wiedziałem o tym.
Swój krótki spacer zakończyłem przy biurku.
Usiadłem w swoim fotelu i odetchnąłem lekko. Upiłem znów łyk herbaty,
spoglądając krótko na drzwi. W tym momencie wybił zegar oznajmiający, że jest
już godzina dziesiąta. Niby późny poranek, a jednak typowa godzina jak na otwarcie
sklepu. Zwykle nawet i później otwierałem, a klienci i tak się znajdowali, zaciągnięci
do mojego sklepu ciekawością czy potrzebą.
Mój wzrok pozostał na drzwiach, bowiem zostały one
otwarte i ktoś wszedł do środka. Była to młoda elfka ubrana w dobrej jakości
ciuchy, co oznaczać mogło tylko jedną z trzech rzeczy: Była z Dolnego Kręgu i miała
pieniądze, była z Górnego Kręgu albo była nowa w Dolnym Kręgu. Nasze oczy się krótko
spotkały, jednakże kontakt szybko został zerwany przez speszenie elfki. Upuściła
wzrok na podłogę i cicho wymamrotała ”dzień dobry”. Uśmiechnąłem się delikatnie
i kulturalnie odpowiedziałem na jej przywitanie. Ta reakcja mówiła mi, że raczej
nie jest wpływowa. Nie mogła mieć za dużo pieniędzy, jeżeli była z Dolnego.
Musiałaby do tego być dziwką, a ona uroczo pachniała dziewicą. Rzadko spotykane
w tym miejscu.
Mój wzrok podążał za każdym jej ruchem, podczas
kiedy ta spięta krzątała się po sklepie. Okazjonalnie coś podniosła,
przekręciła w dłoni, przyjrzała się uważnie, ale ostatecznie odłożyła na
miejsce. W końcu się poddała z poszukiwaniami i podeszła do mojego biurka.
- Czy… - zaczęła niepewnie sowim delikatnym
głosikiem. – Znajdę może coś… Na ochronę? – zapytała.
Czyli jednak nowa, podpowiadało mi przeczucie.
- Zależy przed czym się chcesz chronić i w jaki
sposób. Spodziewałbym się, że jako elfka posiadasz jakieś umiejętności magiczne
– oznajmiłem. Czy w końcu szpiczasto-usi nie mieli być potężnymi władcami
magii? Nie umiała stworzyć tarczy lub atakować?
- Ale j-ja…nie jestem… Nie jestem elfką – wydukała
w końcu.
Zdziwiło mnie to niezmiernie, bo przysiąc mogłem,
że pachniała istotami lasu. Spojrzałem na swój na wpół opróżniony kubek i znów
na nią. Czyżby moje zmysły mnie zawodziły? Uszy szpiczaste, zapach lasu i nie
jest elfką? To czym niby była? Wróżką? Była za wysoka.
- No dobrze, ale i tak musisz sprecyzować czego szukasz
– powiedziałem łagodnie.
- Coś, co by mnie ochroniło przed… gwałtem –
powiedziała jeszcze ciszej niż normalnie.
- Aaah… Rozumiem – uśmiechnąłem się do niej i
przez chwilę się zastanawiałem. Wstałem ze swojego miejsca i obszedłem biurko.
Powoli skierowałem się w prawo i podążałem za cichą pieśnią. W ten sposób dotarłem
do tego, czego szukałem. Odstawiłem na bok kilka przedmiotów, trzymając lewą
dłonią kubek i wyjąłem drewniane pudełko. Dmuchnąłem w nie i wróciłem do biurka,
kładąc je na blacie.
- To twoja odpowiedź – oznajmiłem, pozostając na
nogach. Ta niepewnie przysunęła pudełko bliżej siebie i je otworzyła. Wnętrze
skrywało medalionik z czerwonym kamieniem, a kobieta wzięła go w dłoń by się mu
bliżej przyjrzeć. – Kropla krwi raz w miesiącu jest wymagana. Lekko zatnij
palec i przetrzyj nim kamień. Dobrze wypucuj i załóż na siebie. Powinno
zdziałać cuda.
- Ale, ale jak? – zapytała, spoglądając na mnie
swoimi wielkimi oczami zdobionych gęstymi rzęsami. Twarz też miała delikatną, o
nieco bladej karnacji. Generalnie patrząc tak na nią, nie dziwnym było, że
obawiała się gwałtu.
- Taka już jego rola – oznajmiłem. – Tylko 100
plantae jak dla ciebie. Weźmiesz albo musisz szukać kogo innego do pomocy. Mam
już jedna chętną na ten medalionik, ale póki co zbiera pieniądze. Nie wpłaciła
zaliczki, to mogę ci sprzedać – skłamałem naturalnie.
- Chyba nie powinnam, skoro ktoś się już tym interesuje…
- opuściła dłoń, spoglądając na jej zawartość smutno. Widać było, że chce
wierzyć w jego możliwość ochrony i nie chce się z nim rozstawać.
- Znajdę dla niej co innego. Nie musisz się
martwić. Liczy się, że ty jesteś tu i teraz i jesteś gotowa zapłacić. Bo masz
czym, prawda? – zapytałem.
- Tak… Tak! Mam! – jakby się wybudziła i odłożyła medalionik
do pudełka. Sięgnęła szybko do torby. Wyciągnęła z niej portfelik i pokazała.
Następnie go otworzyła i odliczyła tyle ile się należało. Przyjąłem pieniądze i
szybko je przeliczyłem.
- Medalionik jest twój – uśmiechnąłem się do niej,
wkładając zarobek do kasy. – Pamiętaj, aby przed założeniem poświęcić go swoją
krwią inaczej nie będzie działał. I odliczaj dni. Musi być to co miesiąc, pamiętaj.
- Będę pamiętać, dziękuję! – nabrała jakby
pewności siebie. Zamknęła pudełeczko i szybko wyszła ze sklepu. Nawet nie
zdążyła się pożegnać.
A ja usiadłem w swym krześle z uśmiechem na twarzy
i znów ułożyłem obie dłonie na kubku. Jeżeli tak miała wyglądać reszta dnia, to
będę mógł szybciej zamknąć, pomyślałem. Nie zawiodłem się. Do sklepu weszła następna
osoba. Upiłem łyk herbaty obserwując demona. Coś mi mówiło, że nie był tu, aby
coś nabyć. Niemniej intuicja mi podpowiadała, że i tak nie jest tu z przypadku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz