9 kwietnia 2019

Od Cedrika C.D.: Hayden

Zazwyczaj przebywając w dolnym kręgu, wolałem pozostać pod postacią wendigo. Prawdopodobieństwo, że ktoś zaczepi wielkiego, dziwacznego stwora było znacznie mniejsze, niż zwykłego przechodnia. Tak przynajmniej zakładałem, skoro spotkanie z kimkolwiek podczas wieczornych powrotów było czymś rzadkim, a nawet dziwnym. Przeważnie persony, które nawiązywały ze mną kontakt,  nie były trzeźwo myślące.
Tym razem jednak wyjątkowo polowałem podczas pełni. Nigdy za nią nie przepadałem, a mój duch całkowicie nie potrafił jej strawić. Właśnie dlatego, gdy tylko mogłem, zmieniłem się w ludzką formę. Pozwalało mi to jako tako znosić nieprzyjemną atmosferę.
Mijając kolejne szare, głośne bloki w drodze powrotnej zastanawiałem się, ile czasu minęło, odkąd ostatnio zdecydowałem się oglądać je z tak bliska. Mogły to być miesiące, ale i lata. Coraz częściej łapałem się na gubieniu w rachubie czasu.
Skręciłem w ulicę, która prowadziła w kierunku przejścia do kręgu górnego najbliżej mojego domu. Nie spodziewając się nikogo o tej godzinie na swojej drodze, wykonałem ten skręt dość ostro, wręcz wypadając zza rogu. Jak można się spodziewać, akurat wtedy ktoś musiał wpaść na ten sam sposób skrócenia sobie drogi. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że omalże nie wpadłem na kolegę po rasie, poznanego niewiele wcześniej. Od zderzenia uratował nas prawdopodobnie tylko i wyłącznie jego refleks.

- Przepraszam - odparłem mimo wszystko, tonem zarezerwowanym dla osób całkiem nieznajomych, w których prawie (i nie tylko) uderzyłem.
Minęło może kilka dni, odkąd to mężczyzna dość dobitnie wytłumaczył mi, że nie ma zbytniej ochoty mnie oglądać. Miałem nadzieję, że jego dobra rada, tyczyła się jedynie polowań, a nie także wracania z nich. Oczywiście to nie tak, że strach mnie obleciał. Gdzież by?
Albinos nie wyglądał na zadowolonego moim widokiem, zmarszczył nawet brwi. Przez ten gest jego wygląd stał się o wiele bardziej przerażający.
- Znowu ty? - zapytał ledwo słyszalnie.
No w tym momencie mogłem przyznać, że gość nieco przyprawił mnie o ciarki. Jeśli istniał jakiś podręcznikowy przykład niepokojących facetów, to on na pewno się w to łapał. Nie dałem się jednak do końca zbić z pantałyku. Ucieczka prawdopodobnie nie byłaby najlepszym rozwiązaniem, chociaż może wręcz przeciwnie? W każdym razie sytuacja była zdecydowanie słaba. Wymusiłem na sobie lekki, przepraszający uśmiech, którym chciałem jako tako załagodzić sytuację. W końcu nie byłem jakiś typem spod ciemnej gwiazdy, a jedynie kimś o kiepskim poczuciu humoru.
- Tak jakoś wyszło... - zacząłem się tłumaczyć ugodowym tonem - akurat wracam do domu.
- Widzę. Spieszy ci się, jakby cię ktoś gonił - odparł, zerkając ukradkiem gdzieś za mnie.
Zdawało się, że nieco stracił zainteresowanie personalnie mną. Bardziej przenosząc je być może na rozmowę, moje tłumaczenie, własne myśli lub jeszcze całkowicie co innego. Nie tracąc okazji, podłapałem jego temat. 
- Skąd - rzuciłem i machnąłem lekceważąco ręką - Wcale mi się nie spieszy. Po prostu mało godzin snu mi nie służy. Chyba nikomu nie służy, nie uważasz? - zapytałem, ale nie czekając na odpowiedź, wyrzucałem z siebie kolejne zdania pozbawione większego sensu z prędkością karabinu maszynowego, lekko gestykulując - No nie ważne, w każdym razie to zdecydowanie nie moja pora i jakoś tak się złożyło, że przypadkiem się tutaj znalazłem. Trochę lenistwa, trochę głupoty no i sam widzisz... taka głupia sytuacja. Na szczęście właśnie się stąd zmywam, więc kryzys chyba mamy zażegnany. 
Przez cały swój wywód zerkałem w kierunku dalszej drogi, choć starałem się nie być w tym zbyt natarczywy. Nie chciałem, by wziął to za coś podejrzanego. Raczej wyszło na moje. Mój słowotok spowodował lekkie rozluźnienie mężczyzny. Nie wyglądał już na takiego, co jeszcze chwila i mnie rozczłonkuje, a raczej próbującego zrozumieć, o co do cholery mi chodzi. Nie zastanawiał się zbyt długo. 
- Boisz się? - zapytał, tonem nieco rozbawionym. 
Dałbym sobie rękę uciąć, że oczami nawet lekko się uśmiechnął, choć kąciki jego ust nawet nie drgnęły. Naturalnie, że się nie bałem, co widać przecież od samego początku, dlatego zjeżyłem się na ten okropny zarzut. Prychnąłem cicho urażony i skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej w postawie całkowitego protestu wobec jego słów. 
- Jasne, że nie - burknąłem, tonem głoszącym coś całkowicie oczywistego. 
- Więc czemu stoisz jak kundel z ogonem między nogami? - zapytał, nadal patrząc na mnie swoim intensywnym spojrzeniem.
- Wypraszam sobie! Nie mam ogona - odparłem z powagą. 
Dobrze, to mogło wydać się nieco karykaturalne, ale naprawdę jedynie na taką formę protestu było mnie stać o tak później porze. W tym momencie rozmówca chyba stracił mną już zainteresowanie, a przynajmniej naszą konwersacją, ponieważ rzucił z wyraźnym znudzeniem w głosie:
- Uważasz to za najważniejszą cześć argumentu?
Złapałem szansę rękami i nogami. Zamierzałem ją wykorzystać. Rozłożyłem bezradnie ręce i wróciłem do wzmacniania swoich słów ruchami rąk.
- Raczej jedyną, ale może lepiej skończmy tę rozmowę, zanim sobie przypadkiem nagrabię... więc jeśli pozwolisz... - mówiąc, to zacząłem go wymijać.
Niestety nie zdążyłem zrobić więcej niż dwa kroki, kiedy poczułem chwyt na swoim ramieniu. W pierwszej chwili prawie podskoczyłem zaskoczony, ale jako tako byłem gotowy na coś podobnego. Zatrzymałem się bez protestów i westchnąłem cicho. Całkowicie straciłem swój uśmiech na rzecz skupienia. 
- Czyli nie pozwolisz? - zapytałem cicho, prawie szeptem, by głos przypadkiem mi nie zadrżał. 
Nie tyle chodziło tu o strach, co wiele emocji ze sobą wymieszanych. Nadal wpatrywałem się z wytęsknieniem w ulicę przed sobą, jakby ona w jakiś sposób mogła mi pomóc. 
- Masz jeszcze dwa inne mosty - poinformował albinos. 
W pierwszej chwili nie do końca załapałem, o co chodzi, ale później jęknąłem cierpiętniczo. Uświadomiłem sobie, jak daleko mam do najbliższego, a potem z niego do domu. 
- Przecież to kawał drogi, a stąd zaraz będę w domu - poskarżyłem się niezadowolony. 
Miałem do ostatniej chwili nadzieję, że sobie ze mnie żartuje, chociaż nie wyglądał na kogoś o specjalnie rozbudowanym poczuciu humoru. Potwierdził to chwilę później słowami:
- To nie mój problem
Zdawało się to dość dobitne, ale nie miałem zamiaru się tak łatwo poddać.
- No weź. Nie możesz zadać jakiejś zagadki, jak te trole w bajkach i mnie przepuścić? - zapytałem z nadzieją - No wiesz... co ma trzy nogi i wisi na ścianie...?
Niestety znów musiałem przekonać się, jak bardzo brakuje mu poczucia humoru.
- Nie - rzucił po prostu, puszczając mnie.
- Straszny z ciebie smutas - stwierdziłem, wciskając dłonie w kieszenie.
- Więc? - ponaglił, najwidoczniej oczekując puenty.
- Jak będziesz jaki ponury, to nikt cię nie będzie lubił - zauważyłem.
Nie miałem pojęcia, dlaczego kontynuuje tę dziwną rozmowę. Może dlatego, że naprawdę nie miałem ochoty zapuszczać się aż do następnego mostu, a może jednak taka pogawędka na środku ulicy miała nieco uroku? Albinos westchnął, a w oddechu tym było zawarte całe zmęczenie, jakie wywołała rozmowa ze mną. Byłem prawie pewny, że go mam. Po dalszej, krótkiej, wciąż nieprowadzącej do niczego wymianie zdań w końcu pozwolił mi przejść dla samego świętego spokoju. Podziękowałem mu z uśmiechem i jak na skrzydłach ruszyłem do domu. Nieco przygasłem, kiedy ruszył zaraz obok. Nie odzywaliśmy się wiele, idąc ulicą. Po drodze zastanawiałem się, czy jest świadomy, że właśnie się na mnie skazał. Przez myśl także przeleciało mi pytanie, jak długo ze mną wytrzyma, skoro na razie szło mu całkiem nieźle.
- To tego... - zacząłem, gdy dotarliśmy do mostu - Raczej dalej mnie eskortować nie będziesz...
Już miałem zamiar odejść, kiedy usłyszałem:
- Będę
Było to stwierdzenie całkiem obojętne, zwyczajne. Po prostu takie, z którego ciężko cokolwiek wyczytać.
- Świetnie, zawsze chciałem mieć prywatnego ochroniarza - odparłem cicho, ledwo powstrzymując się od sarkazmu.
Odpowiedział mi jedynie cichy pomruk. Właściwie to towarzystwo wcale mi nie przeszkadzało. Po prostu nie chciałem pozostawiać tego bez komentarza. Minęliśmy most, a następnie ulicę, może dwie i mężczyzna postanowił mnie opuścić. Przy którymś z zakrętów na drodze dzielącej mnie od domu, po prostu rzucił mi krótkie spojrzenie, jakby coś zostało niedopowiedziane, a następnie ruszył dalej, nic nie mówiąc.
- Jasne... to dobranoc! - zawołałem za nim - Pewnie wrócę!
Zauważyłem jedynie, jak kręci głową, potem sam ruszyłem w swoją stronę. Myślami byłem już w łóżku przytulony do poduszki. Dopiero w mieszkaniu zamknąwszy za sobą drzwi, spojrzałem na zegarek umieszczony na ścianie. Okazało się, że dużo szybciej byłbym w domu, idąc po dobroci innym mostem. Właściwie mnie to nie dziwiło. Pytanie, czy było warto? Oczywiście!

<Hay? Udajemy, że nie było przerwy wink, wink>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz