9 lutego 2020

Od Wladimira c.d. Asli

Zachowanie chłopaka irytowało mnie w zasadzie bez większego powodu. Nie robił nic, co można by uznać za szczególnie denerwujące, a mimo to ciężko było mi zmusić się do odpowiedzi pozbawionych sarkazmu. Kiedy pił spokojnie krew, dotarło do mnie w końcu, skąd biorą się u mnie aż tak skrajne odczucia, których przeważnie byłem pozbawiony. On po prostu wziął to, do czego byłem przyzwyczajony, metaforycznie rzucił na podłogę i podeptał. Co gorsza, całkowicie nieświadomie! Wszystkie moje poprzednie dzieci zrywały się nagle, trawione głodem. Nie wahały się, szybko pochłaniały pierwszy posiłek, który miał zregenerować ich siły po męczącej przemianie. Było to dla nas oczywiste. Pretensje z tego powodu wydawały mi się wręcz zabawne. Wtedy wszyscy wiedzieli, co mają robić i jak. Niepisane zasady zostały spełnione.

Brunet miał je wszystkie w dupie. Obudził się powoli, niespiesznie, wręcz leniwie. Miałem wrażenie, że jeśli sam się nie zbliżę, ta chwila będzie ciągnęła się w nieskończoność. Całkowicie nie rozumiałem, po co się opierał. Musiał być głodny, nie było innej opcji. Ciężko było zamaskować mi lekkie zdziwienie, a nawet niepokój, kiedy zamiast po prostu zacząć się posilać, zadawał pytania. To nie miało sensu. To zawsze wyglądało inaczej. Najpierw jedzenie, potem wyjaśnienia.
Mimowolnie odetchnąłem cicho z ulgą, gdy rozciął moją skórę paznokciami, a następnie przyssał się do rany. Znów poczułem lekki niepokój, związany z oderwaniem od rutyny, ale chyba pogodziłem się z tym. Wiedziałem, że prędzej czy później przyzwyczaję się do tej oraz prawdopodobnie innych zmian. Wziąłem się w garść, wolną ręką głaszcząc chłopaka po plecach.
- Najedz się do syta, później porozmawiamy - zachęciłem z niemal troską.
Miałem nadzieję, że to także mi przejdzie. Przecież nie mogłem się trząść nad bachorem, jak nad jajkiem. Teraz, kiedy jest tu nowy, będę nieco milszy, żeby mógł się do tego przyzwyczaić, ale później na pewno przestanę czuć tę denerwującą potrzebę opieki. Zawsze się pojawiała i prędko odchodziła.
Nadal niezbyt rozumiałem, co robi, gdy przylgnął do mnie mocniej. Odkryłem też dość nieprzyjemny nawyk, który będę mu musiał wybić z głowy - pogryzanie rany. Wydało mi się to w pewnym momencie gorsze niż włożenie ręki w ogień. Nawet lekko łaskotało! Uch, okropne uczucie. Przetrwałem to, bojąc się, że jeśli poczynię mu jakąś uwagę, nie naje się do syta.
Czas ciągnął mi się nieubłaganie, jakbym wlepił wzrok w zegarek. W końcu brunet oblizał ranę, przez co nieco ochłonąłem. Wydawał się całkiem rozluźniony, bez cienia dezorientacji, chociaż prawdopodobnie miał jej na pęczki.
- Już? - zapytałem cierpliwie, przygotowując się do lawiny pytań.
Trochę zajęło mi przyswojenie faktu, że młody jedynie wymruczał cichą, twierdzącą odpowiedź, a potem wtulił się we mnie jakby nigdy nic. Czekałem aż coś powie. Minutę, dwie, dziesięć. Nie był zbyt zainteresowany rozmową, za to mi coraz bardziej przeszkadzała niezręczna w moim odczuciu cisza.
- Hej... długo zamierzasz tak siedzieć? - rzuciłem, mając ochotę zająć się już swoim życiem, pozbawionym dzieciaka, chociaż w praktyce nigdzie mi się nie spieszyło.
- Czuję się tak bezpiecznie, nie wiem czemu, instynktownie. Stworzyłeś mnie, tak? - odparł, nadal niewyprowadzony z równowagi.
- Nie nazwałbym tego stworzeniem... Raczej przemienieniem - wyjaśniłem, rozluźniając się nieco.
W końcu nabrało to trochę tempa. Leniwego, spokojnego i delikatnego niczym mój nowy potomek, ale przynajmniej ruszyliśmy z miejsca. 
- Co teraz ze mną będzie? Czuję się jak nie ja... Wypłowiały. Paliłem się? Czuję, że płonąłem... - powiedział ospałym głosem.
- Nie płonąłeś. Z tego, co wiem, tak odczuwa się przemianę - odpowiedziałem początkowo na prostsze z pytań, następnie dodałem: - Teraz... Jeśli będziesz chciał, możesz tu zamieszkać. To byłoby najwygodniejsze. Potrzebujesz stałych posiłków i opieki, zanim się nie usamodzielnisz.
- Zostanę z tobą - odrzekł bez chwili zawahania, najwidoczniej nie zamierzając się ode mnie odczepić. 
Nie dziwiło mnie to. Może i wydawał się nieco inny od typowego wtórnego wendigo, ale niektóre rzeczy się nie zmieniały. Zawsze na początku czuły się one lepiej blisko twórcy. Bardzo prawdopodobne, że później także tak było, ale ja nigdy nie miałem ochoty tego przetestować. Szybko nudziłem się nowymi nabytkami. Kiedy tylko potomek zdawał się wystarczająco samodzielny, oddelegowywałem go lub sam odchodziłem. Zdawało mi się to o wiele prostsze. 
Wyrwawszy się z zamyślenia, odsunąłem chłopaka od siebie, zarządzając koniec czułości. 
- Pewnie chciałbyś wejść do swojego domu po jakieś rzeczy, co? - powiedziałem z lekkim uśmiechem, który prawie zawsze nadawał wypowiedzi pozytywny wydźwięk.
-Do mojego domu... A zaprowadzisz mnie tam? - zapytał, z powrotem opadając na posłanie.
Trochę zajęło mi przetrawienie tego pytania. W zasadzie mógłbym spróbować wytropić jego dom, ale szanse były raczej marne. Nie wiedziałem, czy dawanie mu nadziei to dobry pomysł, ale byłem pewny, że zajmie to trochę czasu i chęci, których aktualnie nie miałem.
- Rozumiem, że ty nie pamiętasz drogi? - odparłem retorycznie, po czym kontynuowałem - Hm, w takim razie będziemy musieli poczekać, aż sobie ją przypomnisz. A na razie... Jak widzisz, tutaj jest salon, mam tylko dwa pokoje, więc tu będziesz spać. Mój pokój jest naprzeciwko, możesz tam wchodzić, ale masz absolutny zakaz ruszania czegokolwiek. Obok jest łazienka, a na lewo kuchnia. Raczej się nie zgubisz.
Mówiąc, starałem się wyłapać z mimiki bruneta, czy na pewno wszystko załapał. Jego twarz jednak nie zdradzała zdezorientowania. Ogólnie ciężko było mi powiedzieć, by cokolwiek wyrażała. W odpowiedzi na moje słowa skinął jedynie potwierdzająco głową.
- Dobrze... A tak właściwie, jak ty się nazywasz? - liczyłem, że chociaż na to mi odpowie.
Chwilę potrzymał mnie w niepewności, zastanawiając się nad tym. W końcu odparł:
- Asli.
- W takim razie Asli, idziemy na zakupy - rzuciłem, wstając. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz