- Przepraszam, szuka Pan może kogoś do pracy? — spytałem z cichą nadzieją w głosie.
- Tak, szukam pomocy do pracy. Chodzi o obsługę kasy z rana, nic trudnego — odparł dosyć obojętnie.
- Zatem byłbym chętny do podjęcia pracy...- odparłem. - Tak trochę jestem pod kreską... - dodałem. Uśmiechnąłem się nieco nerwowo.
- Ma pan jakieś doświadczenie? - zapytał. Skinąłem potwierdzająco głową, odpowiadając, iż pracowałem na kasie, na magazynach i inwentaryzacji. Z piekarnią jeszcze nie miałem styczności, ale byłem gotów nauczyć się wszystkiego, byleby zostać zatrudnionym. Ku mojemu zaskoczeniu, szatyn spytał się, kiedy mógłbym rozpocząć okres próbny. Nie ukrywam, bardzo mnie to ucieszyło. Na moją twarz mimowolnie wpłynął szeroki uśmiech. Ustaliłem więc z nim termin rozpoczęcia pracy, czy jak kto woli, okresu próbnego — który wypadał na jutro, wraz z otwarciem piekarni. Kulturalnie pożegnałem się i opuściłem budynek. Miałem w planach oddać się intensywnym treningom, które tylko prosiły się o wykonanie.
* Dzień później*
Obudziłem się o równej piątej, a ubrania jak zwykle walały się po całej kawalerce. Miałem je poskładać wczoraj, ale przez ekscytację i nadmiar energii nie było mnie aż do późnego wieczora. Przeciągnąłem się, siadając na łóżku. Zastanawiałem się przez chwilę, czy iść pobiegać, czy sobie odpuścić. W końcu zdecydowałem się na dziesięciominutowy bieg, na dłuższy nie miałem czasu — szóstej rozpoczynałem pracę, a musiałem wziąć prysznic. Zdawałem sobie sprawę, że moja rasa doprawdy cuchnie niektórym istotom. Ubrawszy się, udałem się do parku. Tam standardowo zrobiłem dwie rundki po jego obrzeżach. O dziwo nie trafiłem na to „Coś”, co spotkałem zeszłego ranka. Chociaż z drugiej strony byłem zawiedziony, zaintrygowało mnie. Chciałem poznać ową istotę, osobę. Nawet oczekiwałem, że spotkam tego stwora jelenia-łosia-demona-ducha, czymkolwiek to było. Ukończyłem bieg, zatrzymując się na wprost piekarni, zerknąłem na chwilę na lokal, który jeszcze był zamknięty. Wyrównałem oddech i spokojnym krokiem powróciłem do akademika. Umyłem się, ubrałem czarny podkoszulek i jeansy. Głodny bym nie poszedł do miejsca, gdzie zapachy wręcz drażniły moje zmysły, dlatego zjadłem wczorajszą drożdżówkę — choć miałem ją zjeść, jeszcze wtedy, kiedy ją kupiłem. Oczywiście, obowiązkowo była kawa do tak pysznego wypieku.
Zerknąłem na zegarek, godzina szósta zbliżała się niemiłosiernie. Odstawiłem więc kubek z czarną cieczą na stoliku i spiąłem mokrawe włosy, aby nie przeszkadzały w trakcie pracy.
Opuściłem kawalerkę i ruszyłem do piekarni Liroy, zatrzymałem się przed nią. Parę sekund później, zauważyłem właściciela, który przyszedł z kluczami. Uśmiechnąłem się do niego, witając.
- Dobry — odpowiedział. - Na początku pokażę ci zaplecze i wyjaśnię, co masz zrobić — odparł.
Skinąłem głową i ruszyłem za nim, gdy tylko drzwi do lokalu zostały otworzone. Znalazłszy się w owym pomieszczeniu, niższy zaczął dokładnie mi tłumaczyć, co pierwsze powinienem piec — czyli ciastka, potem drożdżówki oraz pozostałe pieczywo i jak długo powinno mi to zająć. Później wskazał miejsca, gdzie mam to wszystko powykładać, kiedy już się upiecze.
- Na razie zajmij się pieczeniem i wykładaniem, później przejdziemy na kasę — poinformował.
Nie protestowałem, tylko ochoczo zabrałem się za pierwsze zadanie, uprzednio myjąc ręce. Wstawiłem ciastka do piekarnika, ustawiając odpowiednią temperaturę. Wyciągnąłem ze spiżarni chleb, który był zapakowany we folie. Ułożyłem go na odpowiednich regałach, tak jak i gotowe ciasta, które nie zostały sprzedane. Szatyn w ten czas siedział w kącie i rozwiązywał krzyżówkę, co jakiś czas zerkając na moją pracę. Po dwudziestu minutach chodzenia tam i z powrotem wróciłem na zaplecze, aby wyjąć gorące słodkości za pomocą rękawic ochronnych. Trzymałem się poleceń właściciela i piekłem zgodnie z tym, jak mi kazał.
- Mówiłeś, że pracowałeś na kasie? - spytał, wolno podnosząc się z miejsca.
- Tak, tak... Ma Pan może zapisane kody do kasy? - Zerknąłem na niego.
Kiwnął głową i machnął ręką, kierując się do lady, ruszyłem za nim. Wyciągnął zeszyt z bocznej wnęki, w którym to były zapisane wszystkie kody na poszczególne pieczywa do kasy fiskalnej. Oczywiście, młodzieniec — wyglądał na wiele młodszego ode mnie, takie miałem wrażenie — na wszelki wypadek, wytłumaczył mi jeszcze jak mam je wbijać, wycofywać i jak mam robić rozliczenie.
Następnie musiałem wszystko mu powtórzyć — czyli wbić przykładowo drożdżówkę na paragon. Ten widząc, że nie musi na razie zwracać mi uwagi i tłumaczyć, wrócił do rozwiązywania krzyżówki. Przez ten czas zajmowałem się pieczeniem i wykładaniem towaru. Chwilę później usłyszałem otwierające się drzwi, zerknąłem przez ramie, zauważając pierwszego klienta, którym była starsza kobieta.
- Dzień dobry. Co podać? - spytałem, uśmiechając się do niej.
<Ced? Jeny, ale te opko przynudza ;_; Wersja beta!!! >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz