22 stycznia 2019

Od Victora C.D: André

 Dolny Krąg, jak dawno Victor tu nie witał. Rozglądnął się krótko po otoczeniu, które ani trochę się nie zmieniło. Wszystko było takie samo, pozornie ciche uliczki, opatulone grubą warstwą śniegu nawoływały, aby je odwiedzić. Zmrużył oczy, zawieszając wzrok na kilka sekund na grupę wampirów w ciemnym, wręcz martwym zaułku. Widząc ich żywiących się ofiarą, mimowolnie się skrzywił. Woń krwi ostro wdarła się w jego nozdrza, aż miał ochotę sam skąpać swe kły, lecz w ciele wampira. Wilkołak niezbyt tolerował ową rasę — ich przemądrzałość działa mu dobitnie na nerwy. Zresztą, nie rozumiał, jak mogą tak publicznie się żywić, ba, nawet nie sprzątali po sobie zwłok, prymitywy. Szedł dalej, z opiekunem przy swoim boku.
Nie pierwszy i ostatni raz podróżowali, Michael — tak nazywał się osobnik, trzymający nad nim pieczę, praktycznie od początku udawał się z nim do Dolnego Kręgu. Czasami był to Luis, Jack — kto był wtedy wolny, ten jechał. Na szczęście trafił się jego ulubiony opiekun, więc Victor nie czuł się spięty, obecnością starszego.
- Michael, co powiesz, by zjeść, albo napić się czegoś ciepłego? Ten mróz wydaje się trochę bardziej ci dokuczać — stwierdził, patrząc na czerwony nos i uszy elfa.
Policzki niemalże miał w tym samym kolorze co szal, w którym próbował schować jak największy obszar szyi. Dłonie trzymał głęboko wetknięty w kieszenie swego płaszcza, trzęsąc się lekko z zimna. Siwowłosy zmarszczył brwi w zastanowieniu, po czym kiwnął głową na zgodę. Udali się do pierwszej knajpy, która napatoczyła im się po drodze. Otrzepali z siebie śnieg, nie zwracając uwagi na ciekawskie spojrzenia innych i podeszli do baru. Kasztanowłosy w nawyku, oparł się o blat, praktycznie zlewając wszystko wokół. Mimo jego wręcz idealnego słuchu potrafił się odłączyć — z resztą, było dość gwarno. Michael zaś stał obok i czekał, aż ktoś go obsłuży. Kiedy w końcu kobieta podeszła do starszego, wilkołak poczuł, jak ktoś zarzuca mu rękę na ramię. Odruchowo miał ją strącić i się odsunąć, lecz usłyszawszy słowa chłopaka, na chwilę zamarł w bezruchu. Zmrużył oczy w milczeniu, czując jak drażniący zapach demona, wręcz mami jego umysł, siarczysty i ostry, a zarazem słodki, kuszący, skąpany w grzechu i chciwości. Ledwo uniósł kąciki ust w uśmiechu, praktycznie zmuszając się do tego siłą woli, analizując raz jeszcze słowa „to mój bardzo dobry znajomy”, jak i „poręczy za moją uczciwość”. Zastanawiał się krótko czy zagrać w grę bruneta. Miał okazję odegrać się na tej istocie, wystarczyło powiedzieć, że go nie znał i nie ma zamiaru za nic poręczać. Demony i uczciwość? Przecież to się wzajemnie wykluczało! Nagle poczuł szturchnięcie butem w łydkę, ponaglające do odpowiedzi. Spojrzał krzywo na obcego mężczyznę niezbyt zadowolony, życie tutaj było ciężkie, więc czy chciał je pogarszać komukolwiek? Zamknął na ułamek sekundy powieki, po czym pokiwał głową twierdząco, wzdychając cicho pod nosem. Odsunął się od degenerata, żałował trochę swojej decyzji, jednakże nie mógł działać wbrew swemu postanowieniu. Miał być w końcu dobry, a raczej taki był jego plan. Czarnowłosy uśmiechnął się protekcjonalnie i mruknął do nieco zniecierpliwionego właściciela:
- A nie mówiłem, niedowiarku? Wisisz mi jeszcze dwie szklanki. - Po czym popędził go do roboty ruchem ręki, wyglądającym jakby odganiał natrętną muchę. Właściciel podejrzliwie zmarszczył brwi, strzelając katalogującym wzrokiem raz na demona, raz na wilkołaka. Trzymając w ręce szmatkę, podparł się ręką pod bok. Victorowi zdawał się przypominać żonę, zdenerwowaną na męża, który raczył przyjść po tygodniowym melanżu do domu. Opiekun, będąc w trakcie składania zamówienia spojrzał pytająco na dwudziestolatka, a ten w odpowiedzi wzruszył tylko ramionami.
- Doprawdy? A skąd wy się niby znacie, jeżeli można spytać? - spytał, mrużąc oczy niczym kot.
Młodzieniec, o pięknych jak noc włosach, spokojnie spojrzał na twarz studenta, jakby starał się wyczytać z jego wyrazu odpowiedź. Ren tylko wlepił swoje spokojne, miodowe tęczówki w źrenice demona, w których dostrzegł tańczące iskierki wesołości i figli. Cisza zaczęła się zanadto przeciągać, a wilkołak nie miał zamiaru przyczyniać się do pomocy brunetowi słownie. Piekielna istota, nie chcąc tracić szansy na kolejne szklanki trunku, wypaliła, starając się brzmieć jak najbardziej możliwie najswobodniej i najbardziej wiarygodnie:
- Och, to mój dobry przyjaciel z dzieciństwa, znamy się od lat. Niestety, jakiś czas temu kontakt zupełnie urwał nam się kontakt, bo Arnauld wyjechał na uniwersytet do Górnego Kręgu. Tak czy inaczej, to długa historia. - Westchnął tkliwie, jakby naprawdę wspomniał stare dobre czasy.
Vice tylko kiwnął głową, po czym spojrzał pytająco na demona, a raz na opiekuna. Mężczyzna pokręcił głową z politowaniem, trącił Victora łokciem i wskazał wzrokiem na jedzenie, które zostało dopiero podane.
- Najmocniej przepraszam, lecz nie jestem tutaj sam — odparł lodowatym tonem, który swoim chłodem przewyższał mróz na zewnątrz. Udał się ze swoim wybawcą, a jakże i opiekunem do stolika koło wyjścia, biorąc swój talerz.
- O nie, już idziesz? - krzyknął za nim czarnowłosy chłopak. 
Długowłosy zignorował słowa demona, dotarłszy do stolika, usiadł na wprost Michaela.
- Będę musiał się wyszorować, jak ja nie cierpię demonów — westchnął ciężko. - Mam wrażenie, że nim śmierdzę — skrzywił się, wąchając swoje ramie, na którym chwilę temu spoczywała ręka owej istoty.
Elf przetarł tylko dłonią twarz, kręcąc głową w rozbawieniu.
- O co im chodziło? Wiesz może, o czym oni w ogóle rozmawiali wcześniej? - spytał zaciekawiony, zabierając się za posiłek.
Szatyn wzruszył ramionami w odpowiedzi. - Żebym ja sam wiedział, wiesz, czasami lepiej kiwać głową na tak, wtedy sobie przeważnie odpuszczają albo cię mordują, albo okradają... - Spojrzał na zawartość talerza, z którego para unosiła się ku górze. Gorąca polewka, którą można było określić zupą, składała się z malutkiego kawałka mięsa, wody i kilku warzyw, które swobodnie można było policzyć. Powoli sięgnął z pierwszą zawartością łyżki do ust i jak mniemał, polewka nie miała praktycznie smaku, ale milutko rozgrzewała.
- Jak skończymy jeść, idziemy do twoich rodziców. Pamiętaj, że po najpóźniej trzech godzinach będzie trzeba wyjść — odparł starszy, robiąc krótką przerwę w jedzeniu. Ren skinął potakująco głową, kończąc swoją porcję, elf zaś jadł wolniej, więc wilkołak chwilę musiał na niego poczekać. Sprawdził w międzyczasie torbę, czy wziął wszystkie upominki dla rodzeństwa i rodziców. Nie były one jakoś szczególnie drogie ani specjalnie wykwintnej jakości. Jakby się uparł, zmieściłyby się w kieszeni — w końcu każdemu z braci wziął malutkie figurki, które mogli postawić na półce, a siostrom, malutkie maskotki, które równie dobrze mogły przypiąć do kluczy. Rodzicom zaś postanowił dać kilka zdjęć ze studiów, na których widnieje oraz robiony własnoręcznie amulet przynoszący szczęście (wykonany ze sznurka, dwóch piór anioła i płaskiego kamyczka, które poznajdował na spacerach w Górnym Kręgu).
- Idziemy? - spytał kasztanowłosy, patrząc na Michaela, który powoli podnosił się z miejsca. Opiekun odpowiedział twierdząco, więc Victor również wstał, udając się do wyjścia.

André? Kurtyna poszła w górę, czas na show ;* XD


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz