24 lutego 2019

Od Victora C.D: André

Elf ledwo zdołał złapać za klamkę, gdy niezidentyfikowana butelka poleciała w jego stronę, trafiając w tył głowy. Zachwiał się na nogach, starając przez się chwile utrzymać, lecz wszystko przed oczami Michaela wirowało jak na karuzeli, tracąc ostrość obrazu — niczym drobinka farby akwarelowej w sporej kropli wody na kartce. Ściany zdawały się samoistnie zmieniać położenie, a grunt pod nogami osuwać, wszystko natomiast nasycało się coraz to ciemniejszą barwą. Powieki stawały się cięższe, a utrzymanie równowagi praktycznie niemożliwe. Nogi uginały się pod jego własnym ciężarem. Siwowłosy leciał do tyłu, czując, jakby znajdował się w otchłani, w której mógł spadać bez końca w ciszy — wszelkie odgłosy bijatyki i wołania podopiecznego nie docierały do niego. Victor w ostatniej chwili złapał elfa w pasie, który z impetem uderzyłby o podłogę. Chaos w karczmie nabierał na sile, wilkołak ułożył nieprzytomnego w bezpiecznej pozycji w pobliżu drzwi w kącie, aby nikt nie podeptał jego ciała. Próbował go ocucić, jednakże bezskutecznie.
Woń słodkiej krwi wdzierała się do wilczych nozdrzy, przez co zaczął się doprawdy niepokoić o Michaela. W tej chwili bezbronny elf był łakomym kąskiem dla wampirów. Postanowił zostawić na nim swój zapach, dla odstraszenia wrogów. Choć brzmi to niedorzecznie, to polizał szyje opiekuna z obu stron, normalnie otarłby się o niego w postaci wilczej, lecz szkoda mu było ubrań, które zostały rozerwane na strzępki. Upewniwszy się, że pachnie nim, wrócił do trząchania siwowłosym. Nagle poczuł czyjś dotyk, jak ktoś bezceremonialnie łapie go za dłoń i ciągnie, w kierunku drzwi. Zaskoczony podniósł wzrok na bruneta, który okazał się tym samym osobnikiem, co zaczepił go przy barze — mianowicie demonem. Czy swoim zachowaniem nie dał mu wystarczająco do zrozumienia, że nie toleruje tejże rasy? Ren kompletnie nie rozumiał zachowania istoty, był całkowicie strącony z tropu. Po jakiego grzyba miałby z nim iść? Nie przyjaźnili się, w ogóle się nie znali! Jeszcze do tego wszystkiego brakowało anioła, aby Vici wyrywał sobie włosy z głowy, chociaż możliwe, że by już dawno wtedy wyszedł z siebie. Dostałby takiego obłędu, że chodzenie po ścianach w wilczej postaci nagle stałoby się możliwe, a oddychanie pod wodą było naturalne jak u ryb. Doprawdy, wampiry już bardziej szanował niż te dwie najbardziej egoistyczne rasy. Względnie święte anioły, zadufane narcyzy z białymi skrzydłami, które najchętniej by rozszarpał zębami, oraz demony — najgorsze szumowiny chodzące po tym lądzie, zakłamane, dbające o własne interesy (w tym anioły także).

- Nigdzie z tobą nie idę — niemalże warknął, nad wyraz zirytowany nagłym dotykiem nieczystego.

Popatrzył spod byka na wyższego mężczyznę. Ten ignorując słowa kasztanowłosego, złapał go w pół, przerzucając bezpardonowo przez ramie. Nie uszedł wilkołakowi smród wina, którym był spaczony demon. No tak, przecież dosłownie ułamek sekundy temu przeleciała butelka, celowana przez Harren’ a i rozbiła się tuż obok głowy „Ann”, rozbryzgując na niego całą zawartość. Właściciel lokalu sięgał po kolejną butelkę, jak widać, nie szczędząc sobie swojego arsenału — zapewne nieświadomy straty, jaką ponosił na produkcie. Victor szarpał się, usiłując wydostać się ze specjalnego chwytu istoty, która postanowiła go uprowadzić i zapobiec ewentualnemu wyszarpnięciu się wilkołaka (który był silniejszy). Wysoki jegomość nie tkwił sekundy dłużej w owym lokalu, tym bardziej że kolejny pocisk w postaci flaszki leciał w ich kierunku. Błyskawicznie wydostał się z pomieszczenia, a butelka trafiła zamykające się za nimi drzwi. Kasztanowłosy nie dawał za wygraną, miotając się na boki, choć precyzyjny splot dłoni uniemożliwiał mu wierzganie nogami. Mężczyzna ignorował to i szedł w swoim kierunku szybkim tempem.

- Wracaj tu ty łachudro oślizgła! Jeszcze się z tobą nie policzyłem! - krzyczał Harren, wybiegłszy ze swojej restauracji.

Usłyszawszy świst w powietrzu, czort przyśpieszył kroku, kolejna butelka wylądowała tuż obok porywacza, roztrzaskując się. Czerwone wino rozbryznęło się po białej pokrywie śniegu, barwiąc go i z lekka przypominając ślady krwi jak po jakimś morderstwie.

- Puszczaj! - wysyczał, szarpiąc się. - Zostaw mnie ty cholerny demonie od siedmiu boleści! - Zaklął.

- Nie miotaj się tak, bo jeszcze zrobisz sobie krzywdę — mruknął protekcjonalnie, z krzywym uśmiechem. - I lepiej zastosuj się do mojej skromnej rady, bo, wierz lub nie, lecz wystarczy, że pstryknę palcami, a stracisz świadomość na co najmniej godzinę. Chyba mimo wszystko lepiej byłoby być przytomnym, c'est vrai?

Mężczyzna o miodowych oczach spojrzał na oprawcę z chęcią mordu. W odpowiedzi warczał na niego, wyzywając go w swoim języku od najgorszych szumowin, pląsających się po tym świecie, nieposiadających własnego zdania i będących praktycznie jednakowymi. Nie wystających poza szablon niegodziwców, którzy żerują na cudzym nieszczęściu, nieposiadających żadnych pozytywnych cech, w dodatku szantażujących swoimi mocami!

W końcu ucichł, nie mając już epitetów, których i tak nikt nie zrozumiał, prócz niego samego, dotyczących wyzwisk bruneta. Wpatrywał się w zaśnieżoną ziemię, że świeżymi śladami, które pozostawiał demon, idąc. Czekał cierpliwe, aż zostanie odstawiony z powrotem na podłoże i jego męka się zakończy — wszakże nienawidził też, jak ktoś go podnosił i był tej samej płci. Świadczyło to o braku męskości, przez co Ren trochę się zjeżył. Tylko on mógł kogoś nosić ani śmiałby, aby było odwrotnie! Toż to był cios w wilczą godność! W końcu przeszli przez skrzypiącą bramę — co było jedynie charakterystyczne, pozostała droga była nudna — do jakieś kamienicy, zapewne tej, w której mieszał ów osobnik. Victor rozglądał się niepewnie po otoczeniu, podczas gdy Ann odprawiał rytuał otwierania drzwi, które pozamykał na kilka spustów. Kiedy znaleźli się w środku, zapach staroci unosił się wszędzie — pewnie od drogocennych rupieci szulera. Aczkolwiek nie pozostali na parterze (na co Vici liczył), tylko skierowali się do góry po schodach, na które wilkołak miał wspaniały widok — odnosił wrażenie, że za chwilę się pod nimi załamią, w końcu uginały się pod wpływem ich ciężaru. Dopiero po przekroczeniu progu, prawdopodobnie od pokoju, jak wywnioskował, został odstawiony na podłogę. Warknął ostrzegawczo, działając instynktownie, od razu cofając się o kilka kroków, obserwując uważnie oponenta. Kątem oka zbadał pomieszczenie, w którym się znajdował. Zdawało się być przytulne, schludne i dość sensownie umeblowane, chociaż drogocenny perski dywan najbardziej rzucał się w oczy. 

- Dobra... - zaczął, siląc się na spokój i opanowanie. - Po co mnie „porywałeś”? - Uniósł brwi w zapytaniu, najchętniej rzuciłby mu się do gardła. - Wiesz jakie są tego konsekwencje? - spytał, mówiąc poważnym tonem, chociaż w głosie można było wykryć dozę kpiny.

- Powiedzmy, że miałem taki kaprys. - Demon krytycznie spojrzał na paznokcie. - Konsekwencje? Mieszkam w dolnym kręgu, co gorszego może mi się przytrafić? - prychnął.

- Niech zgadnę... Władze z Górnego Kręgu przyjdą po ciebie, ale to już może się zakończyć, co najwyżej dożywociem w zamknięciu, chyba że opiekun zmarł, to posądzą cię o zabójstwo z porwaniem, wtedy twoja głowa zostanie odcięta i nabita na pali — powiedział sarkastyczno-ironicznym tonem, mimowolnie unosząc kącik ust w złośliwym uśmiechu. 

Kasztanowłosy nie brał jego persony na poważnie, może demon umiał zmieniać postać i był wprawdzie rozwydrzonym dzieciakiem, starającym się zrobić na złość opiekunowi? Nie wiedział, czy ma współczuć takowej osobie — liczył, że takowego posiadał i nie chciał dopuszczać myśli, że wychowywał się sam — czy też jemu. Kto mądry zadziera z Górnym Kręgiem? Tylko idioci, błagający o śmierć! Jak widać, demon nie doceniał swojego żywota.

- Ach, czyli nic strasznego... - mruknął, udając, że paznokcie pochłaniały całą jego uwagę. - A tak, poza tym, to nie ja zrobiłem krzywdę Twojemu opiekunowi, tylko Harren. A i wcale cię nie porwałem. Ja jedynie odprowadziłem cię z miejsca wypadku w bezpieczne miejsce — Posłał mu słodki, koci uśmiech.

Właściciel zapewne nie śmiałby przyjąć na siebie odpowiedzialności, tym bardziej, że nienawidził czarnowłosego i pewnym było, iż chciałby dopiec mu na każdy możliwy sposób. Jeśli faktycznie by się lubili, inaczej Harren by się zachował i Victor był niemalże pewny, że oboje siebie wzajemnie okłamywali.

- Polemizowałbym — westchnął ciężko, przecierając dłonią twarz, chcąc pozbyć się irytacji. Ten byt załamywał go swym istnieniem. - Skoro i tak już po wszystkim, to zamierzam wrócić do mojego opiekuna — Zmarszczył gniewnie brwi, piorunując wzrokiem demona.

- Tak bez podziękowania? - Wyższy wydął usta pełne dezaprobaty i spojrzał, wyczekująco na Vici’ ego.

Wilkołak spojrzał na niego z politowaniem, rzucając ostro, niemalże pół warcząc, że za problemy nie będzie dziękować, po czym skierował się do wyjścia.



Ann? Opowiadanie skalane moją mentalną krwią, choć bardzo brzmi to niedorzecznie, nie zmienia to faktu rzeczywisto-mentalnego odczucia XD Poprawię je jeszcze zapewne nie będąc pod wpływem leków, uznaje je oficjalnie za fazę przejściową, OK?! :v 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz