21 marca 2019

Od André C.D: Victora

Widząc, że wilkołak w zastraszająco szybkim tempie zbliża się do schodów, André z nadludzką prędkością skoczył do drzwi i zatarasował mu przejście własnym ciałem. Przez chwilę znajdowali się na tyle blisko siebie, że jedwabiście lekki zapach Górnego Kręgu znów przedarł się do jego nozdrzy, natychmiast przywołując odurzające wspomnienie krystalicznie czystego stawu na tle bladobłękitnego nieba, czystego i przejrzystego jak szkło. Słońce na nim wiszące ciepłym blaskiem oświetlało zielone łąki, a w ich wysokich, przetykanych kwieciem trawach, igrał ciepły wiatr.
Odegnał z umysłu tę napastliwą wizję. To nie był jego świat. Nie chciał go oglądać.
Une minute, mon ami - zatrzymał chłopaka, wykonując dłońmi serię pojednawczo-uspakajających gestów. Uśmiechnął się nader sympatycznie, lecz - jak zawsze - uśmiech ten zatrzymał się na ustach. Nie sięgnął bystrych, niepokojąco opalizujących żółtych oczu przebiegłego węża.


Demon postąpił krok do przodu, starając się zmusić kasztanowłosego do cofnięcia się w głąb pokoju. Zadbał, by jego obecność była przytłaczająca, pod każdym względem narzucająca się i napierająca. Jego ruchy były leniwe, pewne siebie, świadome swojej siły i potęgi. Aura pana na włościach sprawiała, że teraz wydawał się jeszcze bardziej zuchwały i impertynencki niż wcześniej.
- A może zechciałbyś zostać na noc?... - judził tak aksamitnie, jak zdolni byli to robić jedynie przedstawiciele jego gatunku. - Zobacz sam, niedługo się ściemni. Nocą nie jest tutaj bezpiecznie. Chyba nie chciałbyś przypadkiem zgubić się po ciemku w słynnym Dolnym Kręgu, c'est-ce pas? - dodał, miękko zniżywszy głos.
Rzeczywiście, gdy dla pewności zerknął przez ramię wilkołaka na okno, zobaczył, że dzień już dogorywa. Niebo na linii horyzontu miało barwę ołowiu, mieszającego się nieco wyżej z brudnym błękitem, porozrywanym kiedy niekiedy krwawymi pręgami szkarłatu. Plamy fioletu, sine i niezdrowe, wyglądały jak siniaki na podbrzuszu firmamentu. Osadzona najwyżej różowa łuna przeplatała się z szarawą, brudną bielą chmur. Słońce właśnie zaszło. Od zapadnięcia zmroku dzieliło ich może kilkanaście minut.
- Jestem wilkołakiem, nie elfem - stwierdził kasztanowłosy. Każdy ruch jego ust wionął jakąś niewysłowioną irytacją i tak głęboko zakorzenioną pogardą, że jej rozmiaru nie dałoby się oddać słowami nawet przy najszczerszych chęciach. - Ponadto żyłem tu dostatecznie długo i doskonale znam okolicę.
André uśmiechnął się szerzej. W kąciku jego ust zadrgała jakaś cicha, doskonale zamaskowana ironia. Oparł się plecami o futrynę, wyciągając obute pięknymi oficerkami nogi tak, że zastawiały one przejście jak żywy parkan. Jeden z butów oparty został wyżej, obcasem szczelnie przywierając do drewnianej, sędziwej i mocno porysowanej ramy. André zastanowił się, czy wilkołak, gdyby zechciał, dałby radę oddać odpowiednio wysoki skok, by pokonać przeszkodę. Po chwili niedbałych rozważań, opartych w głównej mierze na wnioskach wysnutych z bezczelnego taksowania wzrokiem postury wilkołaka, ze zjadliwym uśmieszkiem uznał, że absolutnie nie.
Ouui, ouui, z całą pewnością uchroni cię to przed skoordynowanym atakiem, dajmy na to, szajki wypełzłych na żer wampirów. Jak pewnie sam doskonale zdajesz sobie sprawę, takie incydenty nie są tu żadną nowością, można by wręcz rzecz, że to już chleb powsze...
- Kpisz czy o drogę pytasz? - Wilkołak raptownie wpadł mu w słowo. Jego ton zabrzmiał tak ostro, że André porzucił ocenianie stanu czubka wyżej opartego o framugę buta, i przyjrzał mu się bacznie.
- Wampiry są słabe - prawił dalej w zapamiętaniu kasztanowłosy - nawet jeśli działają w grupie. Nie udawaj zatem, że interesujesz się losem kogoś, kogo nie znasz. Powiedz lepiej wprost, czego chcesz.
Chłopak skrzywił się. André nawet nie drgnął. Mrok z korytarza zdawał się teraz oblekać jego postać, kłębić się, wzbierać wokół niego, jak gdyby był utkaną z czarnego dymu głodną bestią gotową go pożreć. Czarne ubrania i ciemności wpełzające schodami zlewały się w jedno, oczy demona za to lśniły jasno i wyraziście jak okrągłe oczy kota.
Wilkołak rzucił mu wyzywające spojrzenie. Demon niemal fizycznie słyszał w głowie brzmienie jego pełnego wzgardy, nieprzychylnego wzroku: ktoś taki jak ty, to jest, ktoś twojej rasy, nie może być bezinteresownie uczynny i przyjacielski.
André zaśmiał się w duchu. Święte słowa.
Zastanowił się przelotnie. Czego tak naprawdę chciał? Tego sam w tej chwili nie wiedział. Może po prostu nudził się, a butny i wyszczekany wilkołak, jak sądził, dostarczy mu chwili rozrywki.
- Nawet nie wiesz, jaką przykrość sprawiają mi wszystkie te oskarżenia - stwierdził, starając się wyglądać na dotkniętego. - W końcu, sam pomyśl, czego mógłbym od ciebie chcieć? Nie posiadasz niczego, co mogłoby mnie interesować. Nie znasz nawet żadnych informacji, które mógłbym uznać za przydatne. Nie było cię tu od dawna. Twoja wiedza albo już się przedawniła, albo nie dotyczy zamieszkiwanego przeze mnie kręgu. Jedyne, o co aktualnie dbam to to, byś przeżył do jutra. Nie po to nadwyrężyłem sobie bark, byś teraz paradował sobie po mieście, czekając, aż sznur wampirów zacznie deptać ci po piętach, jasne? Bien.
Nie musiał nawet patrzeć w stronę wilkołaka, by wiedzieć, jak bardzo jest wściekły. Westchnął cicho, lecz bez cienia tkliwości czy rezygnacji, wyprostował się i stanął przed wilkiem w pełnej krasie.
- A tak poza tym, byłbym rad, mogąc poznać twoje imię - uśmiechnął się krzywo. - Moje dzięki Harrenowi już znasz.


Mam nadzieję, że da się to czytać
...w miarę możliwości

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz