23 kwietnia 2019

Od Wladimira C.D.: Asli

Trzask, trzask, trzask. Kolejne kości popękały pod naporem potężnych szczęk. Czaszki i kręgosłupy zazwyczaj załatwiały sprawę. Jeszcze kilka lat temu nigdy bym nie przyznał, że można łączyć pracę z przyjemnością, a tu taka niespodzianka. Bawiłem się świetnie, ale zdawało mi się, że i ta fucha za długo się mnie nie utrzyma. Czy też może ja nie utrzymam się jej? Tak czy inaczej, są na świecie istoty stworzone do czarnej roboty i ja, któremu przyziemne rzeczy po prostu nie wychodzą. Nie chwaląc się, na razie zlecenia szły mi zdecydowanie najlepiej. Konkurencja na rynku była spora, ale nie przejmowałem się tym jednak zbytnio. Wiedziałem, że los przyszykował dla mnie coś o wiele większego. Do tej pory nie miałem pojęcia co to takiego, ale prędzej czy później musiało nadejść. Sądząc po moim zmiennym bardziej niż normalnie nastroju, mogło być to prędzej.
Pochłonięty melancholijnymi myślami, raz jeszcze przebiegłem wzrokiem po kałużach krwi, tonących w mroku nocy. Polowanie mogłem zaliczyć do udanych. Nikt nie uciekł, nikt nieproszony niczego nie zauważył. Leżące przede mną truchła, za życia nie były zbyt silne. Trochę mnie rozczarowali. Wolałem zbilansowane akcje. Niezbyt to oryginalne podejście. Podchody i ostateczna wygrana na prawie każdego działałyby bardziej pobudzająco niż zwykła rzeź.
Gdy skończyłem podziwiać swoje dzieło, ruszyłem do wyjścia z zaułka, a kiedy tylko opuściłem zanieczyszczoną strefę, przybrałem ludzką formę. Pobrudzenie ulubionych butów zepsułoby mi nastrój. Nie zatrzymując się nawet na chwilę, wygrzebałem z kieszeni płaszcza telefon. Wyświetlacz w pierwszej chwili zmusił mnie do zmrużenia oczu. Po przyzwyczajeniu się do ostrego światła, szybko wystukałem wiadomość do szefa, zawierającą informację o powodzeniu zlecenia i życzenie dobrej nocy. Znalezienie, a następnie rozplątanie słuchawek trochę mi zajęło. To doprawdy narzędzie szatana. Oczywiście kupno bezprzewodowych nie było dla mnie większym problemem. Pojawiał się on raczej w dotarciu do jakiegoś sklepu, kiedy sobie o tym przypomniałem. Zdarzało się to najczęściej, gdy późną nocą przemierzałem miasto. W mieszkaniu rzadko odczuwałem potrzebę puszczenia sobie jakiegoś utworu, a jeśli już ją miałem, używałem do tego głośników.
Po krótkim zastanowieniu skręciłem w skrót, który miał mnie zaprowadzić do domu znacznie szybciej, niż normalna trasa. Zastanawiałem się, na jaki smak galaretek mam ochotę. Malinowe. Postanowiłem wybrać się po nie następnego dnia do sklepu.
Myślałem, że szybko znajdę się w domu. Niestety, kiedy już miałem wetknąć słuchawki w uszy, doleciał do mnie zapach świeżej, elfiej krwi. Zamierzałem początkowo go zignorować, ale zbyt szybko natrafiłem na jego źródło. Niedoszły trup spojrzał mi jeszcze żywym wzrokiem w oczy. No i... kurcze. Zawsze byłem dość miękki, a to szczenięce spojrzenie całkiem mnie rozczuliło. Stałem się całkowicie bezbronny wobec proszących oczu, wypełnionych nadzieją i jeszcze innym, dziwnym blaskiem. Niechętnie schowałem telefon do kieszeni, po czym przykucnąłem obok. Nigdy nie byłem dobry w ocenianiu czyichś obrażeń, ale masa krwi wyglądała naprawdę źle.
Westchnąłem cicho, drapiąc się po karku. 
- I co ja mam niby z tobą teraz zrobić? - zapytałem sam siebie. 
Chłopak nie miał szans podrzucić mi żadnej sugestii. Stracił przytomność. Jak nic umierał. Zorientowałem się, że nawet jeśli zdążyłbym z nim dotrzeć do najbliższego szpitala, to jego szanse wciąż były marne.
- Niech to - mruknąłem cicho - Obiecałem sobie, że to ostatni raz.
Wyprostowałem się, zrobiłem dwa kółka, po czym zatrzymawszy się, raz jeszcze westchnąłem. Czas uciekał, a ja od bardzo dawna nie myślałem tak intensywnie. W końcu jakoś się pogodziłem ze swoją decyzją albo przynajmniej tak mi się wydawało. Zmierzyłem elfa raz jeszcze wzrokiem, na krańcu języka mając przekleństwo. Wieczór zapowiadał się tak dobrze i masz ci los... Czując coraz większą presję, zmieniłem postać. Od początku instynkt walił mi po głowie niczym dzwon. Teraz przypominało to bardziej syrenę alarmową na pełnych obrotach. Uciekające życie zdawało się nie do odratowania, ale ja wiedziałem, co robić. Nachyliłem się nad nastolatkiem i wgryzłem w swoje ulubione, jakże nieoryginalne miejsce. Moje szczęki objęły prawie całe ramie drobnego chłopaka, zostawiając krwawy ślad jak po ataku rekina na łopatce oraz obojczyku. Ciecz jednak z nich nie ciekła, a od razu się zasklepiała. Kiedy się odsunąłem, także kilka mniejszych ran nie mojej roboty przestało już krwawić. Dzieciak poderwał się, łapiąc głębszy wdech niczym pływak wynurzający się z wody. Ledwo zdążył rzucić mi mgliste spojrzenie, od razu znów opadł na ścianę. Znów stracił kontaktu ze światem. Musiał się zregenerować. Miał teraz możliwość wyleczenia obrażeń, które wcześniej byłyby niechybnie przyczyną jego śmierci, ale nadal zabierało to sporo energii oraz czasu.
Chwilę zastanawiałem się nad tym, jak zabrać go do domu. Z jednej strony nie powinienem ruszać go podczas nastawiania się kości, z drugiej nie mogłem czekać na środku ulicy, aż sobie z nimi poradzi. Ostatecznie złapałem go na tyle delikatnie, na ile się dało zębami ostrymi jak sztylety, wcześniej nie mając wcale w tym wprawy, w poprzek klatki piersiowej. Nie było to może najmądrzejsze, co mogłem zrobić, ale przecież w ludzkiej formie jak nic pobrudziłby mi ubranie. Spieranie krwi to naprawdę nieprzyjemne zajęcie. Doświadczyłem tego już kilka razy.
Minęliśmy spory kawał miasta, chłopak co jakiś czas jedynie pojękiwał. Musiałem przyznać, że zrastające się kości mogły boleć, a w dodatku pierwszy raz zawsze był zdecydowanie najgorszy. Kiedy dostałem się pod swój blok, odkryłem znowu niezamknięty balkon. Mój okropny nawyk w końcu się na coś przydał. Nie było potrzeby szukania kluczy. Wystarczyło wślizgnąć się górą. Wylądowawszy w salonie, odłożyłem bruneta na kanapę i przybrałem ludzką formę. Przyjrzałem mu się jeszcze raz, rany powoli się leczyły, ale nie wyglądał na takiego, co zaraz się obudzi. Miałem sporo czasu na wzięcie prysznica, przebranie się w ubrania, których aż tak nie było mi szkoda oraz zrobienie kawy. Kiedy już wszystko to zrobiłem, rozsiadłem się wygodnie w fotelu z książką, czekając, aż się obudzi. Założyłem, że będzie mieć sporo pytań, na które nie będę miał najmniejszej ochoty odpowiadać, a mimo to i tak wszystko mu wyjaśnię. Na samą myśl o tym rozbolała mnie głowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz