1 lutego 2020

Od Asliego C.D Wladimir


Uratuj mnie.
Ocalisz moje życie.
Za wszelką cenę, obronisz mnie.
Niech tak się stanie.

Oczy rozbłysły posłusznie, przekierowując polecenie do swojej ofiary. Miałem tyle szczęścia, że nasze spojrzenia się spotkały, ale to szczęście stało się jednocześnie przekleństwem, którego w tamtym momencie nie byłem świadom. Haczyki manipulacji zakotwiczyły się wygodnie w umyśle mężczyzny, na stabilnej powierzchni, poczęły zbierać żniwa. Zmuszały go do desperackiego wykonania życzenia. Żerowały na wspomnieniach, na ukrytych emocjach, wpijały się w chemię mózgu. Z wolna usuwając inne myśli, tworząc presję. Ofiara mogła się miotać, walczyć z samym sobą, niczym mrówka walcząca z pasożytniczym grzybem, by koniec końców i tak wejść na najwyższą gałąź. Umiejętność jednak nie zabijała ofiary, jak wspomniany pasożyt. Z wolna opuszczała umysł, pozostawiając jednak po sobie widmo życzenia. Potrzebę by je pełnić, przynajmniej przez pewien czas.
Matka mówiła, że nie wolno manipulować istotami, matka mogła kłamać.
 ***

Obudziłem się po tym, jak moje ciało spłonęło, czułem, że płonęło, ale nie było zwęglone. Mimo braku poparzeń byłem tego pewien. I wydawało się inne, nie moje. Próbowałem znaleźć coś we wspomnieniach, ale w tych najbliższych widziałem tylko krwiste oczy, zadziwiająco piękne. Pamiętałem spotkanie naszych spojrzeń, własną desperacje. A następnie te płomienie, liżące moje ciało, ból wypalania każdej pojedynczej tkanki.
I pomyślałem, że może umarłem, ale przecież żyłem. Leżałem gdzieś, na czymś miękkim i byłem w stanie podnieść swoją rękę do oczu, spojrzeć na nią. Była taka poszarzała, bez życia.
To nie byłem ja, przeszło mi przez myśl. Więc kto?
Próbowałem skupić się na emocjach i otoczeniu, ale jedyne co czułem to wzmagający się głód. Nie taki jak zwykle, który można zignorować, a palący i dziki, głód który każe rozszarpywać mięso.
A jednak wciąż leżałem bez ruchu, jak w transie, by poruszyć się dopiero, kiedy usiadł obok mnie mężczyzna pozbawiony koszuli. Natychmiast
zdjąłem wzrok z dłoni i przekierowałem go na niego, wpatrywałem się bez wyrazu w jego twarz. Nie znałem go, choć wiedziałem, że to te oczy. Pamiętałem tylko je. Krwiste. I z początku wyciągnąłem do niego dłoń, tępo pogłaskałem jego polik, sam nie wiedząc czemu. W tej zupełnej dezorientacji czułem się dziwnie spokojny przy nim, bezpieczny. Miałem coś z tyłu głowy, kogoś, do kogo powinienem wrócić, ale teraz to się nie liczyło. Zamiast o tym myśleć podniosłem się i zbliżyłem do obcego, na tyle blisko, że nasze czoła się stykały, patrzyłem mu w oczy. Szukałem w nich czegoś, sam nie wiedząc czego. I ciągle z tyłu głowy, słyszałem, że to już nie jestem ja. Zdezorientowany, wyprany z uczuć i niesamowicie wygłodniały. Chciałem rzucić mu się do gardła, rzucić do gardła. Zębami wyrwać tętnice, ale to przecież nie moje myśli, to nie ja.
-
Co robisz? -Zapytał mężczyzna, unosząc brew.
-Czym jestem?- Odparłem mu, nie odsuwając się.
Wbiłem mu przy tym paznokcie w ramię, przebiłem jego skórę do krwi, fascynując się danym widokiem. Patrzyłem na krew ściekającą po moich palcach i jego skórze.
-Durne pytanie – Prychnął zirytowany
, nie poruszył się jednak, nie okazał po sobie żadnej oznaki bólu.
-Czym teraz jestem? -Ponowiłem pytanie, wbijając palce głębiej w ran
ę. Nie było to formą groźby, zrobiłbym to tak czy siak
- Wendigo –
Powiedział w końcu
Powinno mnie to przerazić. Powinienem być w szoku. Otóż, tu pojawiał się największy problem, byłem świadom, jakie emocje powinienem czuć, ba! Wiedziałem doskonale jakie emocje czułbym normalnie w tej sytuacji, ale nie byłem w stanie ich czuć w tej chwili.
Nic póki co nie powiedziałem, usiadłem wygodniej, odsunąwszy się od niego, zlizałem ze swojej dłoni, jego soczystą krew. Smakowała jak najlepsze co kiedykolwiek spożywałem, wciąż miałem ochotę go rozerwać, spokojnego, wyważonego. Acz miast tego spokojnie zlizałem krew ściekającą z rany i przyssałem się do jego ramienia, niczym wampir.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz