Zwykłem chodzić zawsze do tych samych, sprawdzonych
już barów czy klubów. Wiedziałem co się po nich mogę spodziewać, jaka jakość,
jaka cena, jakie możliwe dodatki. W niektórych byłem już rozpoznawany przez
właścicieli czy obsługę. Było to wygodne, szczególnie jeżeli z odpowiednią
zapłatą nigdy nie trzeba było stać w kolejce czy w ogóle zamawiać. Czasami od
razu dostawałem to, co zawsze zamawiałem. Zdarzały się jednak okazje, kiedy to
wpadałem do nieznanego mi miejsca. W końcu może odkryłoby się wtedy coś
ciekawszego od pozostałej monotonii. I właśnie dziś był dzień nowości. Rzadko odwiedzałem
bary w górnym kręgu, zwyczajnie były nudne i zbyt poprawne. Znałem jeden, należał
on do upadłej anielicy, którą chyba mogłem uznać przynajmniej za znajomą.
Ciekawie się z nią rozmawiało, no i jeszcze ciekawiej się na nią patrzyło. Ale
dziś miała być nowość. I z tego powodu wszedłem do miejsca, które dla mnie w
sumie było speluną. Wisiał tam baner z dumną nazwą „Niebieska Łuna”. Nie
wyglądało na nic nadzwyczajnego. Otworzyłem zatem drzwi i tym samym usłyszałem
grzechot. W pierwszej chwili skojarzyły mi się z dekoracjami, które niektórzy
mieli. Jeśli pamiętam były to kawałki bambusów z czymś pomiędzy. Przy
odpowiednim stuknięciu na wietrze wydawały specyficzny dźwięk. Nigdy nie
wiedziałem jak to się nazywa ani czemu dokładnie niektórzy je lubili, ale nie
czułem potrzeby kwestionowania tego trendu.
Rozejrzałem
się po wnętrzu, czując się niczym w chacie jakiegoś szamana czy coś w tym
stylu. Zapewne bym wyszedł, gdyby nie spory bar z widocznym alkoholem. Nie
wyglądało mi to do końca na pub, bar czy cokolwiek po tej linii. Dziwny gust
miał właściciel czy właścicielka. Czy na pewno czułem się dzisiejszego dnia aż
tak odkrywczy? Może jednak bezpieczniejsza była typowa rutyna? Z drugiej
strony, nie było, jak mnie oczarować, otruć czy cokolwiek w tym stylu, więc niczym
nie ryzykowałem. Wyminąłem jakiegoś wychodzącego klienta i udałem się do baru.
Tam siadłem w jednym z stołków barowych i oparłem ramię na blacie. Z
przyjemnością odkryłem, że wcale nie jest lepki czy brudny. To jednak dobrze
świadczyło o tutejszym miejscu. Minusem jednak był widoczny brak obsługi. Z
drugiej strony można też uznać to za plus. Darmowy alkohol, zero świadków… W
tym momencie z zaplecza czy czymś z tego rodzaju wypełzł ogromny wąż. I wcale
nie mówię tu i jakieś anakondzie czy czymś, co widywałem w książkach z
zwierzętami. Istota ta była stanowczo wyższa ode mnie i z gracją pełzła w
stronę baru od jego wewnętrznej części. Miał ramiona aktualnie skrzyżowane na
piersi, twarz. Czyli nie pupilek. A może jednak? Różne stworzenia były uznawane
za zwierzaczki domowe. W dolnym kręgu i wilkołaki czasami miały rolę zwykłych
psów obronnych czy towarzyskich. Ale tu, w górnym kręgu tego rodzaj zachowania był
nielegalny. Wolność dla wszystkich i w ogóle.
- Czy jest jakiś problem? – zapytał oschle z
pustym wyrazem twarzy.
- Poprawna formuła to „na co masz ochotę?” lub ewentualnie
„co podać?” – poprawiłem go spokojnie.
- Przyglądanie się komuś jakby widział potwora
również nie należy do najuprzejmiejszych. Nie mogę odnieść się do kogoś z
szacunkiem, jeżeli nie jest pierwszym by go okazać – odparł.
- Nigdy nie widziałem rozmawiającego węża. W samym
Enthelionie jestem od niedawna, to wasze dziwne rasy wciąż mnie zaskakują –
mówiłem zgodnie z prawdą, choć niezbyt chciałem wchodzić w luźną rozmowę z nim.
– Co mi polecisz?
- Dziwny to niezbyt dobry sposób na określanie
innych. Co mogę polecić? Zależy czego szukasz. Słodkie, gorzkie, mocne?
- Mocne – odpowiedziałem, ignorując wcześniejszą
część jego wypowiedzi.
- Czarna Mamba będzie w sam raz. – Oznajmił i
wręczył mi alkohol, który miał szarawy kolor wbrew temu co sugerowała nazwa i
wyglądał gęściej niż typowy trunek. Obok ładnie zdobionej szklanki leżała mała
ampułka. - Kopie, piecze i jeżeli ktoś ma słabe serce może doprowadzić do
zawału. Weź pigułkę jak wypijesz dla bezpieczeństwa.
Oho, czyli jednak chcą mnie
tu zabić, zaśmiałem się w
myślach i spojrzałem na wręczony mi alkohol. Nie było to coś typowego, co
zawsze dostawałem. Miła niespodzianka w sumie. Idealnie wpasowało się w dzień
odmienności, ale zarazem nie w planach mi było testować czegoś, czego całkowicie
nie znałem. Musiałem wiedzieć choć drobny szczegół, tak jak wiedziałem o
ogólnym istnieniu tego miejsca.
- I z czego się to składa? – kiwnąłem głową w
stronę szklanki.
- Wódka, sok z aronii, barwnik i minimalne ilości
jadu. Dlatego dobrze kopię i dlatego jest ampułka – wytłumaczył, a ja ponownie
pokiwałem głową.
- Zachowaj to zatem – odsunąłem w jego stronę
ampułkę, po czym dolałem własny specyfik do szklanki i upiłem spory łyk. Miało
kopa, przymrużyłem lekko oczy i zamruczałem zadowolony. – Dobre.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz