Ten dzień zaczął się jak każdy inny i nic nie
zapowiadało zmiany. Lenn był zaabsorbowany czytaniem swojej książki, a technika
tejże czynności zawsze wydawała mi się absurdalna. Wciąż nie do końca
rozumiałem sposobu w jaki sobie radził za pomocą magii, ale cóż, nie
przejmowałem się tym zbytnio. Ja w tym czasie oddałem się jakże ciekawej
rozrywce; graniu w pasjansa. Widzicie, nawet nowoczesne maszyny wymagały
zajmowania swojego czasu. A póki co mój klient się guzdrał z wysłaniem swoich
wymaganych poprawek. Poza nudą, nie było tutaj irytacji. Uwielbiałem klientów,
którzy spędzali więcej czasu na doskonaleniu moich dzieł najwyżej klasy, nawet
jeżeli mógłbym to uznać za brak respektu. Widzicie, od zawsze byłem świadom
swojej wyższości w tym temacie i żadna biologiczna istota nie była w stanie
poprawić moich projektów nie ważne jak bardzo się starała. A w próbie
udowodnienia mi tego, tylko powodowała, że całość trwała dłużej, a tym samym
ich rachunek się zwiększał. Był to jeden wielki profit.
Moją nudę przerwało, jednakże rytmiczne stukanie w
drzwi frontowe. Westchnąłem ciężko, gdyż nie chciało mi się aktualnie odrywać
od komputera, ale przecież nie wysłałbym do drzwi mojego drobnego towarzysza.
Nie wiadome było kto stał za drzwiami, ani czy przypadkiem nie potnie się o
cokolwiek w drodze do naszego gościa, jak to już mu się kiedyś przytrafiło.
Dlatego, gdy ktoś ponownie zaczął dobijać się do drzwi, ja wstałem ze swojego
fotelu i ruszyłem je otworzyć.
- Ale ty wolny jesteś, można uschnąć przed twoimi
drzwiami. Może zamontuj sobie jakiś video-domofon? – mruczała moja
niezadowolona w-sumie-przyjaciółka.
Z Sylvią znałem się już długi czas. Właściwie to
czystym przypadkiem. Kiedyś wspólnie zachlaliśmy w barze i była jedyną osobą,
która potrafiła dotrzymać mi tempa. Czy to z zdziwienia, czy z potrzeby
towarzystwa do picia zaczęliśmy się regularniej spotykać. Nigdy nie miało to
szans przerodzić się w romantyczny związek, choć raz zdarzyło nam się wymienić
pocałunki. Nie miałem szans na nic więcej i nawet nie próbowałem w to brnąć.
Nie byłem i nigdy nie będę typem osoby, która czuje potrzebę się o kogoś
ubiegać. Solv o tym chyba wiedziała.
- Naraziłbym się na zobaczenie twojej twarzy w
przybliżeniu i co wtedy? – zażartowałem, odsuwając się od drzwi, aby wpuścić ją
do środka. – Napijesz się czegoś?
- A w ogóle to wszystkiego najlepszego dupku –
oznajmiła i przytuliła mnie po wejściu do środka. - Masz urodzinkiiii... Albo
datę produkcji. Jak zwał tak zwał, ale mam prezenty.
Owszem, znałem datę, kiedy mnie stworzono, ale nigdy
zbytnio nie zwracałem na nią uwagi. Nie mieliśmy takich zwyczajów, jak
obchodzenie urodzin. Właściwie to uznałbym to za absurdalne, gdyby nie to, że
przynosiło ze sobą zyski. Solv zawsze przynosiła mi prezenty, które zawsze przypadały
mi do gustu. Przeważnie dobrej jakości alkohol, więc nie zwróciłem jej nigdy
uwagi.
- Do dziś nie wiem czemu tak zwracasz na to uwagę,
ale wiesz, że ci nie odmówię – oznajmiłem po tym jak również ją przytuliłem i
zamknąłem główne drzwi, aby następnie przejść do kuchni.
- Urodziny są ważne. Sięgnę kieliszki, a ty zobacz
prezenty. Kupiłam też coś dla twojego stworzonka – wyciągnęła torebkę
prezentową ze swojej torby i mi ją podała.
- Ważne? – zapytałem w trakcie zaglądania do
środka. W ten sposób otrzymałem chwilę ciszy ze strony anielicy, która
widocznie sama zaczęła się zastanawiać nad sensem tej całej szopki, a ja mogłem
skupić się na swoich prezentach. Dwie butelki ulubionego alkoholu jak zawsze
ładnie ozdobione, małe pudełko oraz materiał, a dokładniej jakiś ciuch.
- W sumie sama nie wiem czemu, ale to pretekst do
wypicia za to, by ci się nic nie przepaliło -wzruszyła ramionami.
- Więc polej – oznajmiłem, podając jej jedną z
podarowanych mi butelek.
Solv polała nam do kieliszków, wręczyła mi jeden z
nich, a następnie siadła na blacie. Podziękowałem jej za wręczone naczynie i
dosypałem swego specyfiku, po czym upiłem większy łyk.
- Zawsze ceniłem twój gust w alkoholach –
oznajmiłem, odstawiając kieliszek na bok, aby przyjrzeć się reszcie prezentów.
Zacząłem oczywiście od pudełka, uznając je za ciekawsze. Wewnątrz znajdowała
się obroża, z jakimiś diamencikami. Obok niej zaś zwinięta smyczka. Całość była
ładna. Z delikatnego, lecz mocnego materiału. Coś co mi się stanowczo
spodobało, co można było odkryć z mojego uśmiechu. Póki co jednak zamknąłem
pudełko i odstawiłem na bok. Znów upiłem łyk oraz rozpakowałem dosyć „uroczy”,
nieco erotyczny ciuch.
- To w sumie twoje ulubione trunki - zaśmiała się.
- Ale w końcu prowadzę kluby, musze się rozeznawać, osobiście degustuje.
- Dużo degustujesz – oznajmiłem rozbawiony.
- Wszyscy potrzebujemy różnorodności - spojrzała
na ciuszek, który dała mi w prezencie. - I jak? -uśmiechnęła się.
- Muszę cię zawieść, ale nie łączy nas fizyczna
wieź – to również odłożyłem na bok, i zwróciłem do swej dłoni kieliszek. - Mierzyłaś
go?
- Liczyłam, że przymierzy – oznajmiła zawiedziona.
- Zobaczymy, czy ubierze – zaśmiałem się. – Lenny!
– zawołałem go.
Chłopak przyszedł niechętnie, po czym łagodnie
zapytał „czego chcesz”. Istota pełna gracji i kultury.
- Napijesz się z nami? – zapytałem spokojnie.
- C… Co? – zapytał mocno zbity z tropu.
- Zapytałem czy nie chciałbyś się z nami napić
alkoholu – powtórzyłem, nie pewien dokładnie o co pyta. Wolałem zaliczyć obie
rzeczy na raz, niż się znów powtarzać.
- Jeżeli chcesz... Słyszałem, że... Masz urodziny.
– chwilowo zamilkł. - Wszystkiego dobrego – podał mi rękę.
- Co ty taki sztywny? – zaśmiałem się i objąłem go
wolnym ramieniem, wtulając w swój bok. – Ej, Solv. Polej młodemu.
Chłopak zesztywniał po tym, jak go wtuliłem w siebie.
Widać było, że się stresuje. Gdybym był inny, pewno domyśliłbym się, że było to
spowodowane tym jak ostatnio go potraktowałem. A tak zignorowałem w pełni jego
reakcję i tylko dalej tak z nim stałem. Moja towarzyszka w tym czasie nalewała
młodemu alkoholu do kieliszka. Nie widziałem sensu w żałowaniu mu. W sumie może
miałem po prostu lepszy dzień. Miało to szansę na poprawienie naszych
stosunków. Chyba.
- Nic… Tak po prostu… - odpowiedział.
- Ładną runę mu postawiłeś, to twoja wizja
artystyczna? Do twarzy Chrisowi... – powiedziała nieco uszczypliwie rozbawiona anielica.
Nie byłem zadowolony z tego komentarza. Chyba nie
podobało mi się, że ktokolwiek zauważył, że to jego runa, a nie zwyczajny
tatuaż. Z drugiej stronny Solv była upadłą. Oczywiste, że znałaby się na
demonich wynalazkach. Bolało mnie, że komuś się udało mnie tak ograć. Zawsze
uznawałem się za istotę wyższą od pozostałych. Którego nic nie ruszy. A tu
zwykły dzieciak spowodował, że na mojej skórze pojawiło się coś, co mnie
kontrolowało i nie mogłem nic z tym zrobić. Nieświadomie zacisnąłem lekko ramię
na Lennim i dopiłem do końca zawartość swojego kieliszka.
- To nie jest... Żadna wizja artystyczna... To
znak umowy między nami. Nie stworzyłem mu jej po złości... Ktoś twojego pokroju
powinien wiedzieć, dlaczego tworzymy je w widocznych miejscach.
Jego ton był poirytowany, lecz czułem, że jego
ciało jest spięte. Świadom byłem, że irytuje go temat runy. Tak jakby czuł się
zagrożony, że ktoś zwrócił na nią uwagę i jeszcze coś z nią zrobi. Nie
rozumiałem jednak dalej czemu tak zaborczo do tego podchodził. Większość czasu
mnie tylko tym irytował. Puściłem młodego, aby dolać sobie alkoholu akurat jak
Solv się zaśmiała w odpowiedzi na słowa Lenna.
- Jesteście naprawdę uroczym duetem, nie przejmuj się
dzieciaku. Chrisowi ładnie w twojej runie. Ładnemu we wszystkim ładnie – po wypowiedzeniu
tych słów poczochrała mnie po głowie. Odsunąłem się od niej, lekko unosząc
łokieć, aby nie mogła podejść. Nie byłem zadowolony z takiego potraktowania,
ale zadowolony byłem z komplementu.
- Chyba wpasowuje się w resztę tatuaży – stwierdziłem.
– A tak nawiązując do twoich słów. Lenn, Solv ci kupiła ubranie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz