Anioł rzadko czuł się zbity z tropu, ale w tym wypadku, czuł
zupełne… zagubienie? Nie spodziewał się demona w takim miejscu
jak to. Tym bardziej w roli lekarza. Nie tyle, co przez ich pierwsze
spotkanie, co bardziej przez fakt, iż szansa na ich spotkanie w
takich okolicznościach była niesamowicie niska. W tej
sytuacji nie było miejsca na przypadek. Sam Bóg wyraził chęć by
znów ich skierować ku sobie, otóż to. Teraz jednak, nim podda się
Bożej woli. Nim pod swe skrzydła weźmie istotę demona, musiał
zająć się tym, po co tu przyszedł. I jeden z pierwszych razy w
swym życiu, jego niezachwiane skupienie, roztrzaskiwało swoje
jestestwo w imię płonącego rozkojarzenia.Ciężko było mu
tak po prostu przestać myśleć o Valentino. Wszak od dnia ich
spotkania, niezaprzeczalnie zajmował mu głowę, myślał o tym, co
skrywało się w jego oczach. Nigdy nie spotkał, tak oświeconego
demona. Tak czystego w swym chaosie.
Choć zbłądził,
wierzył, że łatwością będzie go nakierować, a wtedy osiągnie
perfekcje. Można więc zrozumieć, czemu w tejże sytuacji było mu
tak ciężko myśleć o czymkolwiek innym. Obiekt jego ciągłych
rozmyślań, teraz siedział przed nim. I choć próbował zachować
spokój, tak jak i Nataniel. Między nimi panowała gęsta atmosfera,
zbyt łatwo wyczuwalna, by tak po prostu ją zbyć.
A jednak,
starając się ciągnąć temat, główny temat ich spotkania,
mężczyzna odchrząknął, widocznie uciekając wzrokiem. Anioła
dotknęła myśl, czemu w zasadzie nie natknął się na niego
wcześniej w tym miejscu. Lecz po chwili zrzucił to, na wole
bożą.
-Stan pacjentki uległ widoczniej poprawie, sądzę, że przy tak dużych postępach, odwiedziny chorej, będą możliwe w ciągu najbliższych tygodni – Jego głos brzmiał profesjonalnie. Acz poza tym, nic w tej sytuacji nie było oficjalne, jak mogłoby się zdawać, powinno.
Gdy tylko skończył mówić, napięcie powróciło, niemal oplatając ich obu, nie pozwalało na skupienie. Białowłosy czuł się nieco winny, iż pozwolił się tak omotać swym własnym myślom. Swoim pragnieniom. Zazwyczaj umiał się pohamować i czuł, że i w tej sytuacji także powinien. A zarazem majaczyła mu myśl, że to przecież wola samej istoty Boskiej popchnęła ich w tą sytuacje.
Aczkolwiek, wola ta, nie była ważniejsza przecież od celu, w jakim tu się znalazł, musiał więc się kontrolować. Chociaż przez chwilę.
Próbując wyrwać się z letargu, z delikatnym ciepłym uśmiechem, zaczął mówić.
- Chciałbym… - zaczął ostrożnie, dopierając spokojnie słowa – Chciałbym by jej syn mógł ją zobaczyć, aczkolwiek do tego muszę mieć pewność, iż jej stan jest stabilny. Nie chciałbym przyczynić się do jego traumy.
- Rozumiem – Kiwnął głową, wydawał się już bardziej skoncentrowany- Dla dobra psychicznego zarówno matki jak i jej syna, nie będziemy podejmować pochopnych kroków. Wydaje mi się, iż spotkanie osoby znajomej byłoby bezpiecznym sprawdzeniem reakcji pani Cheney. - Mówił, patrząc wprost na Nataniela, zawiesił się na chwilę, by w końcu dokończyć nieco zmieszanym- Oczywiście dopiero za jakiś czas.
- Dziękuję za informację, dziś odpuszczę sobie odwiedzanie kobiety. Mogłaby się czuć zawiedziona. O szczegółach jej spotkania z synem porozmawiamy na następnej wizycie...doktorze – Ciepły uśmiech nie schodził z jego twarzy. Rozmowa ta, brzmiała wyjątkowo sztucznie, bo oboje nie byli tak naprawdę w stanie jej prowadzić. A powietrzu nachalnie wisiało (jeszcze) niewypowiedziane przez nikogo pytanie.
Anioł się wahał, stał gdzieś pomiędzy suchą powinnością, a swymi własnymi pragnieniami. Maniera, którą z taką łatwością utrzymywał, perfekcyjnie wypracowana, niemal do bólu, rozpadała się w jego rękach. Chciał poznać tego fascynującego mężczyznę. Nikt wcześniej go tak nie zaciekawił swym jestestwem. Wmawianie sobie obowiązku, za którym stała zwykła ciekawość. Siedzieli jeszcze przez chwilę w ciszy, ta zaś zdawała się ciągnąć wieczność. Aż w końcu to demon wstał, przechodząc na stronę, po której siedział Nataniel. Ten również wstał. W tym momencie powinno paść zwyczajne pożegnanie. Po którym oboje wrócą do swych obowiązków. Nie nastąpiło. Mężczyzna, stał tak, nieco spięty, a jednak zarazem ze skamieniałą twarzą.
-Valentinie… -Zaczął ostrożnie, acz zaraz po tym zamilkł. Ponieważ, gdy już doszło, do ich konfrontacji, w sytuacji tak spokojnej. Gdzie mogli poczuć się absolutnie sami, gdzie mogli się skupić wyłącznie na sobie. Ciężko było dobrać odpowiednie ze słów, wystarczające. Dlatego wolał, by to on powiedział, to co Nataniel miał w głowie i tak też się stało. Demon drgnął lekko, jakby chciał zrobić ruch w stronę anioła. Jednak widocznie się powstrzymał, ale jego słowa były klarowne.
-Czy Bóg chciał bym znów Cię spotkał? - Zapytał, nieco ściszonym głosem i anioł był rad, że wymówił te słowa, rozumiejąc ich błogosławieństwo.
-Valentinie, uważam, że tak. Od początku, gdy tu przyszedłem, widziałem w tym spotkaniu Bożą wolę. Czasem piękne są dary od naszego pana. Szczególnie te, których się najbardziej nie spodziewamy– Mówiąc to, sam zrobił krok w jego stronę. Nieśmiały, nienachalny, a jednak przy tym wymowny.
Oczy mu lśniły, pięknie, nawet w sztucznym świetle lamp ich połysk zachwycał. Biło od nich poruszeniem. Szczególnie, gdy sam zrobił krok w stronę białowłosego.
-Czy będzie mi dane znów cię ujrzeć?
Demon nie musiał już się wahać, czy powinien go dotknąć, czy też nie. Gdyż to Nataniel uraczył go swym dotykiem, łapiąc czule jego dłoń.
-Jeżeli tylko zachcesz, może dojść do naszego spotkania, jeszcze dzisiejszego wieczora. Jeżeli taka była wola Boża, czy ktokolwiek powinien się jej sprzeciwiać? -Słowa wypowiadał niemal z troską. Zachwycony niezachwianą wiarą demona, topił się w niej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz