7 lutego 2018

Od: Canisa C.D: Waltteri

Było jeszcze nieco przed świtem, gdy Canis  cicho opuścił swój prosty pokój.  Z doświadczenia wiedział, że w tych godzinach straże najłatwiej przysypiają, a sen staje się najgłębszy. Zresztą i tak nie opuszczał miejsca odpoczynku z niechęcią. Lubił się wylegiwać, jak każdy chyba, jednak nie miał ochoty trwać dalej w niespokojnym świecie wspomnień, pełnym twarzy, które wracały jedynie, by go zmartwić.  Przed  tym, jak Pan Podziemi spotkał go i przyjął do swojej rezydencji jako strażnika, Canis nie miał problemów ze snami. Chociaż, pewno by miał, jednak wolał je szybko tłumić. Gdy tracił przytomność, to po alkoholu, to po jakiś lżejszych narkotykach, czy zwyczajnie wyczerpania i bólu po nielegalnych walkach z innymi wilkołakami, zwykle nie miał nawet siły by śnić.  Jego noce wtedy pełne były ciemności i spokojnej ciszy. Teraz jednak miał po co wstawać, a także nie mógł sobie pozwolić na dalsze wyniszczanie samego siebie tym świństwem, które go otumaniało. I nawet nie miał już na to ochoty.
Przeciągnął się, a kości jego kręgosłupa strzelały głośno, w ciszy ciemnego korytarza.  Zamknął za sobą drzwi, po czym schylił się, by zostawić sobie prostą koszulę, w komplecie ze spodniami, tuż  pod drzwiami. Tak, by nikt się o nie nie potknął. Nocą wolał przemieszczać się w formie wilka, jako, że wtedy inni nocni strażnicy nie mieli wątpliwości, kim jest. Także węch i słuch stawały się mniej drażniące, niż w ograniczającej go, ludzkiej formie.  Dniami natomiast przebywał często w wilczej formie, bo tak było zwyczajnie praktyczniej.
Przetarł twarz dłońmi, wspominając, że w sumie kawa nie byłaby niczym złym tak wcześnie rano. Chociaż mogła być zbędnym luksusem. Mimo, jak lubił ten gorzki napój, nie zamierzał stawać się ciężarem dla Pana Podziemi.  Westchnął, czując, że wypadałoby już przyciąć parodniowy zarost, pokrywający jego szczękę.
W sumie, jakby miał określić, którą ze swoich postaci  preferuje, miałby nie mały problem. Zastanowił się szybko, podczas przemiany w przerośniętego  wilka. Po tylu latach przemiana nie była dla niego już niczym szczególnym, kości nie bolały ani trochę - było to nawet przyjemne uczucie, podobne do  przeciągnięcia się po długim siedzeniu w jednej pozycji. Jedyne co mogło jeszcze drażnić, stanowiło chwilowe swędzenie szybko rosnącego futra - jak swędzenie blizny. Jednak przechodziło on, gdy tylko się ruszył w wilczej formie, czy chociażby otrzepał, jak teraz.
Ziewnął przeciągle, po czym kłapnął szczęką pełną ponad czterdziestu zębów, z których najdłuższe, kły, mierzyły  niemalże 10 centymetrów. I wilcza, i ludzka forma miały przecież swoje plusy, wrócił do rozmyślań. W wilczej zwyczajnie czuł się wolny. A jednak ludzka postać pozwalała na wiele więcej. Była znacznie bardziej mobilna. Przecież w zwierzęcej formie nie był nawet w stanie porozumieć się z kimkolwiek, kto nie był wilkołakiem albo telepatą. A jakie to było drażniące uczucie, nie móc odpowiedzieć bez konieczności zmiany w nagą, ludzką postać. Jedynym obecnym minusem przemiany, jaką jeszcze odczuwał, było zmęczenie po powrocie do mniejszej, słabszej formy. Ale do tego także był w stanie przywyknąć, zwykle wystarczyła nawet krótka drzemka, czy jakiś posiłek.
Pazury stukały rytmicznie, gdy Canis truchtem przemierzył korytarz, w przeciwnym kierunku od sypialni Pana Podziemi i wampira, jego prywatnego ochroniarza. Nie chciał, by nawet tak cichy odgłos im przeszkadzał w odpoczynku. Sprawdził jednak wcześniej korytarz, przechodząc go, skradając się niemalże bezgłośnie i węsząc. Wyczuł jedynie zapach Lieluna i delikatny zapach jego ochroniarza. Canis nie był pewien, jak wampir się nazywał, ale nie był w stanie przeboleć, jak bardzo bez wyrazu był jego zapach. Łatwo by go zgubił w chociażby małej grupie istot.
Wilkołak ogółem nie lubił, gdy ktoś słyszał, jak się porusza, dlatego też dosyć ostrożnie skradał się po twardej podłodze. Na szczęście korytarze wyłożone były dywanami, na których niemalże nie dało usłyszeć się jego kroku, gdzie spokojnie mógł poruszać się najwygodniejszym dla niego, wilczym truchtem.  Chodził powoli jedynie, jeśli musiał kogoś zaniepokoić, czy przywitać się.
Cieszył się w duchu, schodząc na niższe piętro, że schody były wystarczająco szerokie, by nie miał problemu ze zbieganiem i wbieganiem po nich w wilczej formie. Było by niezręcznie, gdyby musiał zwalniać specjalnie, by zejść ostrożnie po schodach.  Jak co noc, Canis planował zrobić rundę dookoła całej rezydencji, by sprawdzić, czy wszystko jest zgodnie z oczekiwaniami, czy żaden ze strażników nie  zaniedbał służby, śpiąc czy  zabawiając się z jakąś dziewką. Albo czy nikt nie proszony nie włóczy się po prostym ogrodzie.
Drzwi do sali tronowej otworzył, kładąc swój ciężki łeb na klamce i pchając drzwi, aż te otwarły się z cichym kliknięciem. Skierował uszy do przodu, gdy wkroczył do delikatnie oświetlonej sali. Nosem zaczął łapać charakterystyczny zapach tego pomieszczenia. Strażnik przy drzwiach wejściowych rezydencji obrócił się, jednak nie był zdziwiony widząc wilkołaka.
Canis truchtem ruszył przez salę, łeb niosąc nisko i węsząc.  Nie odkrył nic nowego, więc spokojnie zniknął w drugich drzwiach, by przemierzyć jeszcze korytarz służby.  Nie wszedł do kuchni, jedynie powęszył i posłuchał, stojąc pod drzwiami. Westchnął, czując  niektóre wolnogotujące się potrawy, szykowane dla Pana Podziemi na kolejny dzień. Ominął także jadalnię, nasłuchując jedynie, gdy truchtem biegł po korytarzu wzdłuż niej.
Przez bibliotekę jednak musiał przejść , chcąc wyjrzeć  do "ogrodu".  Tam wystarczyło mu spojrzenie i parę głębszych wdechów, by stwierdzić, że nie ma w okolicy niczego niespodziewanego.
Wrócił cichym truchtem do sali tronowej, w której położył się za tronem,  i nasłuchiwał różnych dźwięków rezydencji.
Podniósł łeb wysoko dopiero, gdy usłyszał jak ktoś schodzi cicho po schodach z części sypialnej.  Nie wstał, w cieniu za tronem prawdopodobnie było widać jedynie jego błyszczące, szare oczy, jego ciemne futro maskowało się z ciemnym kamieniem sali.
Zmarszczył delikatnie pysk, wdychając zapach powietrza. Pomimo, że osoba była coraz bliżej, jej zapach nie był wcale charakterystycznym. Czyli wampir pewno, stwierdził Canis, wyczuwając delikatny zapach bluszczu, jak ten, który dało się wyczuć przez szparę w drzwiach pokoju wampira. Wilkołak przechylił łeb i nasłuchiwał uważnie, starając się wychwycić odgłos kroków. Stwierdził jednak,  że zejdzie z drogi wampirowi i dźwignął się na łapy.
Przeciągnął się, po czym ruszył przez salę, by przejść jeszcze przez dolne piętro, pod sypialniami Pana Podziemi i w skrzydle służby.  Zwolnił, gdy musiał przejść przez pozbawiony dywanu kawałek korytarza, marszcząc nos przy każdym stuknięciu wydanym przez długie, wilcze pazury.
Dopiero wtedy też skupił się, że ktoś nadal za nim podąża, jak początkowo podejrzewał, sądząc po delikatnych odgłosach stóp.  Canis stanął na korytarzu, pod oknem, za którym widać było powoli jaśniejące niebo.  Obrócił się i spojrzał na wampira z ciekawością.

<Waltteri? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz