Było jeszcze nieco przed świtem, gdy Canis cicho opuścił swój prosty pokój. Z doświadczenia wiedział, że w tych godzinach
straże najłatwiej przysypiają, a sen staje się najgłębszy. Zresztą i tak nie
opuszczał miejsca odpoczynku z niechęcią. Lubił się wylegiwać, jak każdy chyba,
jednak nie miał ochoty trwać dalej w niespokojnym świecie wspomnień, pełnym
twarzy, które wracały jedynie, by go zmartwić. Przed tym, jak Pan Podziemi spotkał go i przyjął do
swojej rezydencji jako strażnika, Canis nie miał problemów ze snami. Chociaż,
pewno by miał, jednak wolał je szybko tłumić. Gdy tracił przytomność, to po
alkoholu, to po jakiś lżejszych narkotykach, czy zwyczajnie wyczerpania i bólu
po nielegalnych walkach z innymi wilkołakami, zwykle nie miał nawet siły by
śnić. Jego noce wtedy pełne były ciemności
i spokojnej ciszy. Teraz jednak miał po co wstawać, a także nie mógł sobie
pozwolić na dalsze wyniszczanie samego siebie tym świństwem, które go
otumaniało. I nawet nie miał już na to ochoty.
Przeciągnął się, a kości jego kręgosłupa strzelały
głośno, w ciszy ciemnego korytarza. Zamknął za sobą drzwi, po czym schylił się, by
zostawić sobie prostą koszulę, w komplecie ze spodniami, tuż pod drzwiami. Tak, by nikt się o nie nie potknął.
Nocą wolał przemieszczać się w formie wilka, jako, że wtedy inni nocni
strażnicy nie mieli wątpliwości, kim jest. Także węch i słuch stawały się mniej
drażniące, niż w ograniczającej go, ludzkiej formie. Dniami natomiast przebywał często w wilczej
formie, bo tak było zwyczajnie praktyczniej.
Przetarł twarz dłońmi, wspominając, że w sumie kawa
nie byłaby niczym złym tak wcześnie rano. Chociaż mogła być zbędnym luksusem.
Mimo, jak lubił ten gorzki napój, nie zamierzał stawać się ciężarem dla Pana
Podziemi. Westchnął, czując, że
wypadałoby już przyciąć parodniowy zarost, pokrywający jego szczękę.
W sumie, jakby miał określić, którą ze swoich postaci
preferuje, miałby nie mały problem.
Zastanowił się szybko, podczas przemiany w przerośniętego wilka. Po tylu latach przemiana nie była dla
niego już niczym szczególnym, kości nie bolały ani trochę - było to nawet
przyjemne uczucie, podobne do
przeciągnięcia się po długim siedzeniu w jednej pozycji. Jedyne co mogło
jeszcze drażnić, stanowiło chwilowe swędzenie szybko rosnącego futra - jak
swędzenie blizny. Jednak przechodziło on, gdy tylko się ruszył w wilczej
formie, czy chociażby otrzepał, jak teraz.
Ziewnął przeciągle, po czym kłapnął szczęką pełną
ponad czterdziestu zębów, z których najdłuższe, kły, mierzyły niemalże 10 centymetrów. I wilcza, i ludzka forma miały przecież swoje plusy, wrócił do
rozmyślań. W wilczej zwyczajnie czuł się wolny. A jednak ludzka postać pozwalała
na wiele więcej. Była znacznie bardziej mobilna. Przecież w zwierzęcej formie
nie był nawet w stanie porozumieć się z kimkolwiek, kto nie był wilkołakiem
albo telepatą. A jakie to było drażniące uczucie, nie móc odpowiedzieć bez
konieczności zmiany w nagą, ludzką postać. Jedynym obecnym minusem przemiany,
jaką jeszcze odczuwał, było zmęczenie po powrocie do mniejszej, słabszej formy.
Ale do tego także był w stanie przywyknąć, zwykle wystarczyła nawet krótka
drzemka, czy jakiś posiłek.
Pazury stukały rytmicznie, gdy Canis truchtem
przemierzył korytarz, w przeciwnym kierunku od sypialni Pana Podziemi i
wampira, jego prywatnego ochroniarza. Nie chciał, by nawet tak cichy odgłos im
przeszkadzał w odpoczynku. Sprawdził jednak wcześniej korytarz, przechodząc go,
skradając się niemalże bezgłośnie i węsząc. Wyczuł jedynie zapach Lieluna i
delikatny zapach jego ochroniarza. Canis nie był pewien, jak wampir się
nazywał, ale nie był w stanie przeboleć, jak bardzo bez wyrazu był jego zapach.
Łatwo by go zgubił w chociażby małej grupie istot.
Wilkołak ogółem nie lubił, gdy ktoś słyszał, jak
się porusza, dlatego też dosyć ostrożnie skradał się po twardej podłodze. Na szczęście
korytarze wyłożone były dywanami, na których niemalże nie dało usłyszeć się
jego kroku, gdzie spokojnie mógł poruszać się najwygodniejszym dla niego,
wilczym truchtem. Chodził powoli
jedynie, jeśli musiał kogoś zaniepokoić, czy przywitać się.
Cieszył się w duchu, schodząc na niższe piętro, że schody
były wystarczająco szerokie, by nie miał problemu ze zbieganiem i wbieganiem po
nich w wilczej formie. Było by niezręcznie, gdyby musiał zwalniać specjalnie,
by zejść ostrożnie po schodach. Jak co
noc, Canis planował zrobić rundę dookoła całej rezydencji, by sprawdzić, czy
wszystko jest zgodnie z oczekiwaniami, czy żaden ze strażników nie zaniedbał służby, śpiąc czy zabawiając się z jakąś dziewką. Albo czy nikt
nie proszony nie włóczy się po prostym ogrodzie.
Drzwi do sali tronowej otworzył, kładąc swój ciężki
łeb na klamce i pchając drzwi, aż te otwarły się z cichym kliknięciem.
Skierował uszy do przodu, gdy wkroczył do delikatnie oświetlonej sali. Nosem
zaczął łapać charakterystyczny zapach tego pomieszczenia. Strażnik przy
drzwiach wejściowych rezydencji obrócił się, jednak nie był zdziwiony widząc
wilkołaka.
Canis truchtem ruszył przez salę, łeb niosąc nisko i
węsząc. Nie odkrył nic nowego, więc
spokojnie zniknął w drugich drzwiach, by przemierzyć jeszcze korytarz służby. Nie wszedł do kuchni, jedynie powęszył i posłuchał,
stojąc pod drzwiami. Westchnął, czując niektóre wolnogotujące się potrawy, szykowane
dla Pana Podziemi na kolejny dzień. Ominął także jadalnię, nasłuchując jedynie,
gdy truchtem biegł po korytarzu wzdłuż niej.
Przez bibliotekę jednak musiał przejść , chcąc
wyjrzeć do "ogrodu". Tam wystarczyło mu spojrzenie i parę głębszych
wdechów, by stwierdzić, że nie ma w okolicy niczego niespodziewanego.
Wrócił cichym truchtem do sali tronowej, w której położył się za tronem, i nasłuchiwał różnych dźwięków rezydencji.
Wrócił cichym truchtem do sali tronowej, w której położył się za tronem, i nasłuchiwał różnych dźwięków rezydencji.
Podniósł łeb wysoko dopiero, gdy usłyszał jak ktoś
schodzi cicho po schodach z części sypialnej. Nie wstał, w cieniu za tronem prawdopodobnie
było widać jedynie jego błyszczące, szare oczy, jego ciemne futro maskowało się
z ciemnym kamieniem sali.
Zmarszczył delikatnie pysk, wdychając zapach powietrza. Pomimo, że osoba była coraz bliżej, jej zapach nie był wcale charakterystycznym. Czyli wampir pewno, stwierdził Canis, wyczuwając delikatny zapach bluszczu, jak ten, który dało się wyczuć przez szparę w drzwiach pokoju wampira. Wilkołak przechylił łeb i nasłuchiwał uważnie, starając się wychwycić odgłos kroków. Stwierdził jednak, że zejdzie z drogi wampirowi i dźwignął się na łapy.
Zmarszczył delikatnie pysk, wdychając zapach powietrza. Pomimo, że osoba była coraz bliżej, jej zapach nie był wcale charakterystycznym. Czyli wampir pewno, stwierdził Canis, wyczuwając delikatny zapach bluszczu, jak ten, który dało się wyczuć przez szparę w drzwiach pokoju wampira. Wilkołak przechylił łeb i nasłuchiwał uważnie, starając się wychwycić odgłos kroków. Stwierdził jednak, że zejdzie z drogi wampirowi i dźwignął się na łapy.
Przeciągnął się, po czym ruszył przez salę, by
przejść jeszcze przez dolne piętro, pod sypialniami Pana Podziemi i w skrzydle
służby. Zwolnił, gdy musiał przejść
przez pozbawiony dywanu kawałek korytarza, marszcząc nos przy każdym stuknięciu
wydanym przez długie, wilcze pazury.
Dopiero wtedy też skupił się, że ktoś nadal za nim
podąża, jak początkowo podejrzewał, sądząc po delikatnych odgłosach stóp. Canis stanął na korytarzu, pod oknem, za
którym widać było powoli jaśniejące niebo. Obrócił się i spojrzał na wampira z
ciekawością.
<Waltteri? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz