Gdy nie byłem już dużej potrzebny, jak tylko przyszedł
strażnik z porannej zmiany i odprawił mnie skinięciem głowy, wróciłem do
pokoju. Na progu zgarnąłem swoje ubrania i od razu wskoczyłem pod lodowaty
prysznic. Potrzebny, by się uspokoić, ułożyć myśli. Nie znoszę osób, których
zachowania nie jestem w stanie przewidzieć, wyczuć, co mogą zrobić. Ci to
potrafią wszystko spieprzyć w najlepszym możliwym momencie. A wampir właśnie
taką osobą jest. Jego wygląd, tak zwodniczy jak u syren. Przecież to stworzenie
wyglada jak dziecko. Prycham, sięgając po płyn do mycia, zauważając, że chyba
większość istot młodszych ode mnie uważam już za dzieci. I jeszcze wyglada tak
niegroźnie. Drażni mnie, że jest w stanie udawać tak niegroźną istotę. Nie,
żebym sam był wzorem ideałów, by wywyższać się nad innych, jednak o wampirach,
z doświadczenia, dobrej opinii nie mam. Do tej pory nie spotkałem żadnego,
który miał by równo pod sufitem. Każdy był mniej lub bardziej walnięty. I każdy
z nich żywił się krwią. Ile ciał widziałem, leżących w zaułkach Dolnego Kręgu,
o pustych oczach, bladej skórze. Zimnych, pustych skorupach, pozbawionych
chociażby zapachu życia. Pozbawionych krwi, wyssanej całkowicie jedynie dla
zabawy. Bo przecież można.
Sam tez zabijałem, to fakt. Rankiem, gryzłem, szarpałem,
ale nigdy nie dla zabawy. Nigdy, tylko dlatego, że mogłem.
Nie powinienem być zbyt surowy dla wampira, w końcu jest on
ochroniarzem Lieluna. Chociaż, nie byłem pewny dlaczego Władca Dolnego Kręgu
wybrał akurat tego wampira, nie licząc faktu ze dążył go nieskrywaną sympatią.
I dlaczego to musiał być wampir. Pozwalał, by wampir przychodził do niego, gdy
tylko chciał, jak kot, rządził się swoimi prawami. Jednak najgorsze było, że
pozwalał mu się żywić własną krwią. Ryzykował, za każdym razem, bo wampirek go
poprosił.
Wyłączyłem zimną wodę i przetarłem twarz, zmęczony.
Nie byłem w stanie zrozumieć wampira. I to mnie dręczyło.
Z jednej strony był pasożytem. Niektórym rasom zwyczajnie
nie można ufać. Jak ze zwierzętami - to wilkołaków, wampirów i syren należy
podchodzić z ostrożnością. Nigdy z pełnym zaufaniem. Jednak, z drugiej strony,
chłopak wyglądał młodo. Zachowywał się młodo. Albo zwyczajnie był szalony, jak
na wampira przystało. Zwłaszcza, jeśli był pierwotny - a raczej był, biorąc pod
uwagę jego brak reakcji na światło dzienne.
Ubrałem się szybko i bocznymi korytarzami dotarłem do
jadalni. Wolałem jadać wczesne śniadanie, jedynie z nielicznymi strażnikami,
będącymi jeszcze przed zmianą i służbą.
Cały czas powtarzałem we wspomnieniach wydarzenia, które
miały miejsce tej nocy.
Niech się wampir cieszy, że jego plecami jest sam Lielun i,
że władca pewno zawsze wstawi się po jego stronie. W przeciwnym razie, a
przynajmniej, jakby wampir był kimkolwiek innym i nazwał mnie psem, w tym samym
momencie leżałby, przygnieciony łapami, z posoką tryskającą rytmicznie z
przegryzionej tętnicy. Albo jedynie z raną gryzioną barku, gdyby zdołał się
uchylić. Jednak, nie mogąc nic zrobić, zignorowałem go. A ten nie
odpuszczał.
Brzmiał, jakby był urażony i nie miał zamiaru mnie obrazić.
Nie chciałem go drażnić, więc powstrzymałem się przed odsunięciem czy
warknięcie, gdy zaczął mnie głaskać. Jakbym był jakimś zwierzęciem. A
później zapytał, zwyczajnym tonem, jakby to była najnormalniejsza rzecz, czy
dam mu swojej krwi. Tego było już za wiele. Odstraszyłem go, a przynajmniej tak
mi się chwilowo wydawało. Złudne wrażenie, stwierdziłem, gdy zauważyłem jak
chłopak wchodzi do jadalni. Spojrzałem na niego znad herbaty i wziąłem głęboki
łyk napoju. W wilczej formie miałem gorszy wzrok, to stanowczo, przede
wszystkim kolory były bardziej stłumione, lecz łatwiej było wychwycić ruch.
Jednak dopiero w ludzkiej formie mogłem przyjrzeć się wampirowi
dokładniej.
Miał piegi, zauważyłem ze zdziwieniem, gdy siadł naprzeciwko
mnie. Nie takie jak Iskra. Piegi Iskry były bardziej wyraziste, jak ciemne
pasma białego futra. Nie były ozdobą, jak w przypadku wampira.
Przywitał się, co skwitowaniem jedynie zaciekawionymi
spojrzeniem.
A potem przeprosił. Autentycznie, ze zdziwieniem uniosłem
brwi. Nie spodziewałem się tego. Zakładałem, że będzie obrażony, czy zły. Tego
oczekiwałem, po tym, że nawarczałem na ulubieńca Władcy Dolnego Kręgu.
-Nie ma o czym mówić. - Odpowiedziałem ostrożnie i powoli,
dobierając słowa. Nie byłem pewien już niczego. Patrzyłem prosto w oczy
wampirowi.
-Umiesz mówić! A jaki masz męski głos! - Usłyszałem, z
autentycznym szokiem, słowa wampira. Zignorowałem początek, bo przecież
faktycznie, można było uznać, że nie mówię, biorąc pod uwagę, że zawsze do tej
poty unikałem konfrontacji z wampirem, czy zwyczajnie rozmów, przebywając w
wilczej formie.
-A jaki miałbym mieć? - Zapytałem, trochę rozbawiony.
Uniosłem brew. Chcąc nie chcąc, uśmiechnąłem się. Wampir albo jest niemożliwie
dziecinny, albo niesamowicie sarkastyczny. Zazwyczaj nie miewałem
problemu z wykryciem intonacji, kłamstwa czy sarkazmu. Teraz znów, w przypadku
wampira niczego nie byłem pewien.
-Hm... - chłopak, o jasnych włosach, na co dopiero teraz
zwróciłem uwagę, przekręcił delikatnie głowę - Pasuje ci ten głos, więc tak
jest dobrze. - Odwzajemnił uśmiech. Zignorowałem odruch, by się cofnąć, gdy
zobaczyłem błysk kłów. To nie atak. To zwykły uśmiech.
- To czego… - chciałem
powiedzieć; czego chcesz? Jednak w ostatniej chwili ugryzłem się w język.
Wampir był miły. Nie był arogancki. Przeprosił. - … co cię skłoniło do
przyjścia? - Rzuciłem, jakby od niechcenia, wracając do swojego
śniadania.
-Chciałem cię przeprosić, nieładnie wczoraj zrobiłem... No
i chciałbym się z tobą zaprzyjaźnić - Wampir zaczął jeździć palcem po blacie
stołu. Obserwowałem jego dłoń, drobną, chudą. I pomyśleć, że w każdej chwili
mógłby zabić. Wystarczyłaby kropla jadu. Uniosłem brwi, w zdziwieniu. No
proszę, chłopak nie przestaje mnie zaskakiwać.
-Zaprzyjaźnić się? - Powtórzyłem. Te słowa były tak
niewinne. Tak naiwne. Jakby wampir nie wiedział nic o świecie, w którym
przyjaźń mało znaczy.
-Tak, zawsze chciałem mieć przyjaciół - Wampir spuścił
wzrok. Na jego policzkach pojawił się długi cień od rzęs. Nie wiedziałem co powiedzieć.
Nie codziennie znajduje się w sytuacji, w której ktoś po tym, jak w nocy pyta
się, czy może wgryźć mi się w żyłę, mówi mi, że chce się zaprzyjaźnić. Wpycham
sobie resztę kanapki i popijam szybko herbatą, by mieć wymówkę, dlaczego nie
odpowiadam. Obrzucam brzydkim spojrzeniem drugiego strażnika, zbyt
zaciekawionego, jak na mój gust, moją rozmową z wampirem. Ten szybko wraca do
swojego talerza.
Canis siedzi cicho i zastanawia się co odpowiedzieć. Kończy
tez szybko śniadanie.
- I myślisz, że były bezdomny to dobry materiał na
przyjaciela? - Powiedziałem, z cierpkim uśmiechem, wstając i podnosząc
swój, już pusty, talerz.
- Mówisz o mnie? - Prywatny Ochroniarz Lieluna marszczy
brwi. Nie o to mi chodziło, więc wzdycham i szybko odpowiadam.
-Mówiłem o sobie.
Odniosłem talerz i ruszyłem w kierunku drzwi jadalni. Nigdy
nie przeszkadzało mi przebywanie w grupach, jednak jeśli miałem rozmawiać z
kimś, kogo dobrze nie znam, wolałem to robić bez publiczności. Zwłaszcza tak
zaciekawionej, jak służba. Zatrzymałem się w drzwiach i obróciłem, by spojrzeć
na chłopaka. Ten wstał i podążył za mną.
-No to oboje jesteśmy byłymi bezdomkami - odpowiedział
szybko wampir, na co znów pozostałem bez słów odpowiedzi. Nie spodziewałem się,
chociaż nawet nie wiem dlaczego, że wampir mógłby być wcześniej jak ja,
pozbawiony własnego miejsca na świecie. Poczułem się niezręcznie, z tym,
że nawet nie pamietam jak się nazywa. Nie mam pamięci do imion.
-Przypomnisz mi, jak się nazywasz? - Zapytałem, stając przy
jednym z okien, na korytarzu. Z chęcią bym zapalił, gdybym tylko mógł. Ale
tłumienie węchu na nic dobrego by mi się teraz nie zdało. Patrzyłem więc za
okno, obserwując domy Dolnego Kręgu i bloki w oddali.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz