16 lutego 2018

Od Canisa C.D.: Waltteri


Gdy nie byłem już dużej potrzebny, jak tylko przyszedł strażnik z porannej zmiany i odprawił mnie skinięciem głowy, wróciłem do pokoju. Na progu zgarnąłem swoje ubrania i od razu wskoczyłem pod lodowaty prysznic. Potrzebny, by się uspokoić, ułożyć myśli. Nie znoszę osób, których zachowania nie jestem w stanie przewidzieć, wyczuć, co mogą zrobić. Ci to potrafią wszystko spieprzyć w najlepszym możliwym momencie. A wampir właśnie taką osobą jest. Jego wygląd, tak zwodniczy jak u syren. Przecież to stworzenie wyglada jak dziecko. Prycham, sięgając po płyn do mycia, zauważając, że chyba większość istot młodszych ode mnie uważam już za dzieci. I jeszcze wyglada tak niegroźnie. Drażni mnie, że jest w stanie udawać tak niegroźną istotę. Nie, żebym sam był wzorem ideałów, by wywyższać się nad innych, jednak o wampirach, z doświadczenia, dobrej opinii nie mam. Do tej pory nie spotkałem żadnego, który miał by równo pod sufitem. Każdy był mniej lub bardziej walnięty. I każdy z nich żywił się krwią. Ile ciał widziałem, leżących w zaułkach Dolnego Kręgu, o pustych oczach, bladej skórze. Zimnych, pustych skorupach, pozbawionych chociażby zapachu życia. Pozbawionych krwi, wyssanej całkowicie jedynie dla zabawy. Bo przecież można. 
Sam tez zabijałem, to fakt. Rankiem, gryzłem, szarpałem, ale nigdy nie dla zabawy. Nigdy, tylko dlatego, że mogłem. 
Nie powinienem być zbyt surowy dla wampira, w końcu jest on ochroniarzem Lieluna. Chociaż, nie byłem pewny dlaczego Władca Dolnego Kręgu wybrał akurat tego wampira, nie licząc faktu ze dążył go nieskrywaną sympatią. I dlaczego to musiał być wampir. Pozwalał, by wampir przychodził do niego, gdy tylko chciał, jak kot, rządził się swoimi prawami. Jednak najgorsze było, że pozwalał mu się żywić własną krwią. Ryzykował, za każdym razem, bo wampirek go poprosił. 
Wyłączyłem zimną wodę i przetarłem twarz, zmęczony. 
Nie byłem w stanie zrozumieć wampira. I to mnie dręczyło.
Z jednej strony był pasożytem. Niektórym rasom zwyczajnie nie można ufać. Jak ze zwierzętami - to wilkołaków, wampirów i syren należy podchodzić z ostrożnością. Nigdy z pełnym zaufaniem. Jednak, z drugiej strony, chłopak wyglądał młodo. Zachowywał się młodo. Albo zwyczajnie był szalony, jak na wampira przystało. Zwłaszcza, jeśli był pierwotny - a raczej był, biorąc pod uwagę jego brak reakcji na światło dzienne. 
Ubrałem się szybko i bocznymi korytarzami dotarłem do jadalni. Wolałem jadać wczesne śniadanie, jedynie z nielicznymi strażnikami, będącymi jeszcze przed zmianą i służbą. 
Cały czas powtarzałem we wspomnieniach wydarzenia, które miały miejsce tej nocy. 
Niech się wampir cieszy, że jego plecami jest sam Lielun i, że władca  pewno zawsze wstawi się po jego stronie. W przeciwnym razie, a przynajmniej, jakby wampir był kimkolwiek innym i nazwał mnie psem, w tym samym momencie leżałby, przygnieciony łapami, z posoką tryskającą rytmicznie z przegryzionej tętnicy. Albo jedynie z raną gryzioną barku, gdyby zdołał się uchylić. Jednak, nie mogąc nic zrobić, zignorowałem go. A ten nie odpuszczał. 
Brzmiał, jakby był urażony i nie miał zamiaru mnie obrazić. Nie chciałem go drażnić, więc powstrzymałem się przed odsunięciem czy warknięcie, gdy zaczął mnie głaskać. Jakbym był  jakimś zwierzęciem. A później zapytał, zwyczajnym tonem, jakby to była najnormalniejsza rzecz, czy dam mu swojej krwi. Tego było już za wiele. Odstraszyłem go, a przynajmniej tak mi się chwilowo wydawało. Złudne wrażenie, stwierdziłem, gdy zauważyłem jak chłopak wchodzi do jadalni. Spojrzałem na niego znad herbaty i wziąłem głęboki łyk napoju. W wilczej formie miałem gorszy wzrok, to stanowczo, przede wszystkim kolory były bardziej stłumione, lecz łatwiej było wychwycić ruch. Jednak dopiero w ludzkiej formie mogłem przyjrzeć się wampirowi dokładniej. 
Miał piegi, zauważyłem ze zdziwieniem, gdy siadł naprzeciwko mnie. Nie takie jak Iskra. Piegi Iskry były bardziej wyraziste, jak ciemne pasma białego futra. Nie były ozdobą, jak w przypadku wampira. 
Przywitał się, co skwitowaniem jedynie  zaciekawionymi spojrzeniem. 
A potem przeprosił. Autentycznie, ze zdziwieniem uniosłem brwi. Nie spodziewałem się tego. Zakładałem, że będzie obrażony, czy zły. Tego oczekiwałem, po tym, że nawarczałem na ulubieńca Władcy Dolnego Kręgu. 
-Nie ma o czym mówić. - Odpowiedziałem ostrożnie i powoli, dobierając słowa. Nie byłem pewien już niczego. Patrzyłem prosto w oczy wampirowi. 
-Umiesz mówić! A jaki masz męski głos! - Usłyszałem, z autentycznym szokiem, słowa wampira. Zignorowałem początek, bo przecież faktycznie, można było uznać, że nie mówię, biorąc pod uwagę, że zawsze do tej poty unikałem konfrontacji z wampirem, czy zwyczajnie rozmów, przebywając w wilczej formie. 
-A jaki miałbym mieć? - Zapytałem, trochę rozbawiony. Uniosłem brew. Chcąc nie chcąc, uśmiechnąłem się. Wampir albo jest niemożliwie dziecinny, albo  niesamowicie sarkastyczny. Zazwyczaj nie miewałem problemu z wykryciem intonacji, kłamstwa czy sarkazmu. Teraz znów, w przypadku wampira niczego nie byłem pewien. 
-Hm... - chłopak, o jasnych włosach, na co dopiero teraz zwróciłem uwagę, przekręcił delikatnie głowę - Pasuje ci ten głos, więc tak jest dobrze. - Odwzajemnił uśmiech. Zignorowałem odruch, by się cofnąć, gdy zobaczyłem błysk kłów. To nie atak. To zwykły uśmiech. 
- To czego… - chciałem powiedzieć; czego chcesz? Jednak w ostatniej chwili ugryzłem się w język. Wampir był miły. Nie był arogancki. Przeprosił. - … co cię skłoniło do przyjścia? - Rzuciłem, jakby od niechcenia, wracając do swojego śniadania. 
-Chciałem cię przeprosić, nieładnie wczoraj zrobiłem... No i chciałbym się z tobą zaprzyjaźnić - Wampir zaczął jeździć palcem po blacie stołu. Obserwowałem jego dłoń, drobną, chudą. I pomyśleć, że w każdej chwili mógłby zabić. Wystarczyłaby kropla jadu. Uniosłem brwi, w zdziwieniu. No proszę, chłopak nie przestaje mnie zaskakiwać. 
-Zaprzyjaźnić się? - Powtórzyłem. Te słowa były tak niewinne. Tak naiwne. Jakby wampir nie wiedział nic o świecie, w którym przyjaźń mało znaczy. 
-Tak, zawsze chciałem mieć przyjaciół - Wampir spuścił wzrok. Na jego policzkach pojawił się długi cień od rzęs. Nie wiedziałem co powiedzieć. Nie codziennie znajduje się w sytuacji, w której ktoś po tym, jak w nocy pyta się, czy może wgryźć mi się w żyłę, mówi mi, że chce się zaprzyjaźnić. Wpycham sobie resztę kanapki i popijam szybko herbatą, by mieć wymówkę, dlaczego nie odpowiadam. Obrzucam brzydkim spojrzeniem drugiego strażnika, zbyt zaciekawionego, jak na mój gust, moją rozmową z wampirem. Ten szybko wraca do swojego talerza. 
Canis siedzi cicho i zastanawia się co odpowiedzieć. Kończy tez szybko śniadanie. 
- I myślisz, że były bezdomny to dobry materiał na przyjaciela? - Powiedziałem,  z cierpkim uśmiechem, wstając i podnosząc swój, już pusty, talerz. 
- Mówisz o mnie? - Prywatny Ochroniarz Lieluna marszczy brwi. Nie o to mi chodziło, więc wzdycham i szybko odpowiadam.
-Mówiłem o sobie. 
Odniosłem talerz i ruszyłem w kierunku drzwi jadalni. Nigdy nie przeszkadzało mi przebywanie w grupach, jednak jeśli miałem rozmawiać z kimś, kogo dobrze nie znam, wolałem to robić bez publiczności. Zwłaszcza tak zaciekawionej, jak służba. Zatrzymałem się w drzwiach i obróciłem, by spojrzeć na chłopaka. Ten wstał i podążył za mną. 
-No to oboje jesteśmy byłymi bezdomkami - odpowiedział szybko wampir, na co znów pozostałem bez słów odpowiedzi. Nie spodziewałem się, chociaż nawet nie wiem dlaczego, że wampir mógłby być wcześniej jak ja, pozbawiony własnego miejsca na świecie.  Poczułem się niezręcznie, z tym, że nawet nie pamietam jak się nazywa. Nie mam pamięci do imion. 

-Przypomnisz mi, jak się nazywasz? - Zapytałem, stając przy jednym z okien, na korytarzu. Z chęcią bym zapalił, gdybym tylko mógł. Ale tłumienie węchu na nic dobrego by mi się teraz nie zdało. Patrzyłem więc za okno, obserwując domy Dolnego Kręgu i bloki w oddali.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz