Sen nie był mi niezbędny do przetrwania, w przeciwieństwie do istot organicznych. Mimo wszystko lubiłem okazjonalnie się "wyłączyć"
i pozwolić sobie na relaks. Nawet jeżeli nie posiadałem snów, taki odpoczynek był
przyjemny, choć głównie pozwalał zabić czas. Moja praca nie była zbyt
wymagająca, więc czasu miałem zwykle aż nadto. Nie każdy interesował się w
sztucznych kończynach, szczególnie kiedy mógł udać się do byle elfa czy innego
maga, a ten za odpowiednią ceną mógł przywrócić ich naturalne ramię czy inne.
Mimo wszystko, okazjonalnie przychodzili do mnie ciekawsi klienci, którzy uznawali
wyższość technologii nad organicznym ciałem. Sztuczne kończyny były silniejsze
i wytrwalsze. A z odpowiednią opieką mogły wytrwać nawet po śmierci takiej
istoty. Ich ciało się rozkładało, a moje dzieło pozostawało w stanie nienaruszonym. Nie byłem jednak jakimś pasjonatem, który latał za każdym i kazał się im
zaopatrzyć w mechaniczne protezy. Nie chciałem wszystkich zmienić w istoty mi
podobne. Zwyczajnie widziałem możliwość zarobku i z niej korzystałem. W końcu
byłem tu jedyną osobą, która znała się na łączeniu ciała z technologią.
Dziś jednak nie zapowiadało się, abym miał
jakiegokolwiek klienta. Ogółem dzień miałem niby wolny, aby w razie trudnego zlecenia
mieć wystarczająco czasu na zrealizowanie go, ale jakby ktoś sypnął
szczodrze pieniędzmi, byłem gotów przyjąć ich i dziś. Póki co jednak nikt nie
dobijał się, więc postanowiłem zająć się czymś, co lubiłem. A dokładniej zarobkiem,
a jakże. Siedząc w swym łóżku spojrzałem przed siebie, a otoczenie pociemniało.
W zamian pojawił się ekran, który widzieć mogłem tylko ja (chyba, że ktoś cudem
przedostałby się do mego umysłu). Szybko napisałem prostą wiadomość i wysłałem
do odpowiednich osób. Po tym otoczenie wróciło do normy, a ja potarłem dłonią
swój bark. Wstałem w końcu z łóżka i je pościeliłem. W między czasie włączyłem
również muzykę, aby nie siedzieć w ciszy. Nie to, że cisza mi przeszkadzała. Zwyczajnie
lubiłem słuchać różne gatunki muzyki. Może po mnie nie było widać, ale nawet
klasyka mi przypadała do gustu, choć aktualnie z głośników wydobywała się typowa muzyka klubowa.
Sprawdziłem godzinę, była 16:48. Zostało dwanaście
minut. Wystarczająco, aby spokojnie siąść sobie i przejrzeć czy na pewno nie
dostałem żadnych nowych zleceń. Te na szczęście były puste. Miałem do
dokończenia tylko jedną protezę, ale do niej potrzebowałem obecności klienta. Miał
się on zjawić następnego dnia, czyli można było- Jednak nie. Usłyszałem pukanie do
drzwi, a po chwili do apartamentu wszedł jeden z moich znajomych.
- Widzę, że ci się śpieszyło – zauważyłem.
- Do ciebie? Zawsze – zaśmiał się i w butach
wszedł do salonu, jako że mi to nie przeszkadzało.
- No weź, bo jeszcze uznam, że się we mnie zakochałeś
– zażartowałem, gdy ten zajął miejsce przy stole obok mnie.
- Ależ oczywiście! Nie umiem bez ciebie żyć – odpowiedział
dramatycznie i postawił plecak na stole.
- Zgaduję, że znów ciekawe rzeczy będziesz stawiał
– powiedziałem z uśmiechem.
Shaun zawsze miał ciekawe rzeczy ze sobą, ale to
głównie było spowodowane faktem, że na co dzień mieszkał w Observerze, a tu wpadał jak
miał chwilę wolnego. Interesowało go… Coś tam, już nawet nie pamiętałem. Nie
zwracałem na to uwagi. W każdym razie zawsze miał ze sobą różne dobra z naszego
miasta, których czasami mi brakowało. Choćby moduły, które działały podobnie do
narkotyków tutejszych istot organicznych.
- Stawiać będę, ale przegrać nie zamierzam. Dziś
mi się uda i przejmę wszystko co postawicie – oznajmił optymistycznie, choć częściej
przegrywał niż wygrywał. Nie wiem, czy nie umiał kłamać, grać, czy może po
prostu miał takiego pecha.
- Zobaczymy
– wzruszyłem ramionami.
- Kto jeszcze ma się zjawić? – zapytał w pewnym
momencie.
- Aerandir i Carper – odpowiedziałem. – Czyli ci co
zawsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz