12 lutego 2018

Od Chrisa C.D: Aerandir

Sen nie był mi niezbędny do przetrwania, w przeciwieństwie do istot organicznych. Mimo wszystko lubiłem okazjonalnie się "wyłączyć" i pozwolić sobie na relaks. Nawet jeżeli nie posiadałem snów, taki odpoczynek był przyjemny, choć głównie pozwalał zabić czas. Moja praca nie była zbyt wymagająca, więc czasu miałem zwykle aż nadto. Nie każdy interesował się w sztucznych kończynach, szczególnie kiedy mógł udać się do byle elfa czy innego maga, a ten za odpowiednią ceną mógł przywrócić ich naturalne ramię czy inne. Mimo wszystko, okazjonalnie przychodzili do mnie ciekawsi klienci, którzy uznawali wyższość technologii nad organicznym ciałem. Sztuczne kończyny były silniejsze i wytrwalsze. A z odpowiednią opieką mogły wytrwać nawet po śmierci takiej istoty. Ich ciało się rozkładało, a moje dzieło pozostawało w stanie nienaruszonym. Nie byłem jednak jakimś pasjonatem, który latał za każdym i kazał się im zaopatrzyć w mechaniczne protezy. Nie chciałem wszystkich zmienić w istoty mi podobne. Zwyczajnie widziałem możliwość zarobku i z niej korzystałem. W końcu byłem tu jedyną osobą, która znała się na łączeniu ciała z technologią.
Dziś jednak nie zapowiadało się, abym miał jakiegokolwiek klienta. Ogółem dzień miałem niby wolny, aby w razie trudnego zlecenia mieć wystarczająco czasu na zrealizowanie go, ale jakby ktoś sypnął szczodrze pieniędzmi, byłem gotów przyjąć ich i dziś. Póki co jednak nikt nie dobijał się, więc postanowiłem zająć się czymś, co lubiłem. A dokładniej zarobkiem, a jakże. Siedząc w swym łóżku spojrzałem przed siebie, a otoczenie pociemniało. W zamian pojawił się ekran, który widzieć mogłem tylko ja (chyba, że ktoś cudem przedostałby się do mego umysłu). Szybko napisałem prostą wiadomość i wysłałem do odpowiednich osób. Po tym otoczenie wróciło do normy, a ja potarłem dłonią swój bark. Wstałem w końcu z łóżka i je pościeliłem. W między czasie włączyłem również muzykę, aby nie siedzieć w ciszy. Nie to, że cisza mi przeszkadzała. Zwyczajnie lubiłem słuchać różne gatunki muzyki. Może po mnie nie było widać, ale nawet klasyka mi przypadała do gustu, choć aktualnie z głośników wydobywała się typowa muzyka klubowa.
Sprawdziłem godzinę, była 16:48. Zostało dwanaście minut. Wystarczająco, aby spokojnie siąść sobie i przejrzeć czy na pewno nie dostałem żadnych nowych zleceń. Te na szczęście były puste. Miałem do dokończenia tylko jedną protezę, ale do niej potrzebowałem obecności klienta. Miał się on zjawić następnego dnia, czyli można było- Jednak nie. Usłyszałem pukanie do drzwi, a po chwili do apartamentu wszedł jeden z moich znajomych.
- Widzę, że ci się śpieszyło – zauważyłem.
- Do ciebie? Zawsze – zaśmiał się i w butach wszedł do salonu, jako że mi to nie przeszkadzało.
- No weź, bo jeszcze uznam, że się we mnie zakochałeś – zażartowałem, gdy ten zajął miejsce przy stole obok mnie.
- Ależ oczywiście! Nie umiem bez ciebie żyć – odpowiedział dramatycznie i postawił plecak na stole.
- Zgaduję, że znów ciekawe rzeczy będziesz stawiał – powiedziałem z uśmiechem.
Shaun zawsze miał ciekawe rzeczy ze sobą, ale to głównie było spowodowane faktem, że na co dzień mieszkał w Observerze, a tu wpadał jak miał chwilę wolnego. Interesowało go… Coś tam, już nawet nie pamiętałem. Nie zwracałem na to uwagi. W każdym razie zawsze miał ze sobą różne dobra z naszego miasta, których czasami mi brakowało. Choćby moduły, które działały podobnie do narkotyków tutejszych istot organicznych.
- Stawiać będę, ale przegrać nie zamierzam. Dziś mi się uda i przejmę wszystko co postawicie – oznajmił optymistycznie, choć częściej przegrywał niż wygrywał. Nie wiem, czy nie umiał kłamać, grać, czy może po prostu miał takiego pecha.
 - Zobaczymy – wzruszyłem ramionami.
- Kto jeszcze ma się zjawić? – zapytał w pewnym momencie.
- Aerandir i Carper – odpowiedziałem. – Czyli ci co zawsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz