Mijały długie minuty, które w końcu przeobrażały się w niewyobrażalnie długo płynące godziny. Żałował, że w ogóle przyszedł dzisiaj do swojej kliniki, bo tak jak myślał, od rana nie miał ani jednego klienta, który mógłby chociaż w połowie zająć mu czas oraz dobrze zapłacić. O pieniądze chodziło przede wszystkim. Goniły go rachunki za to małe, zapuszczone mieszkanie w kamienicy, ale niestety rachunki nie były wprost proporcjonalne do panujących warunków i udogodnień w owym mieszkaniu. Były zdecydowanie za wysokie, żeby zapłacić i jednocześnie, żeby nie umrzeć z głodu.
Wygiął się na krześle z głośnym jękiem niezadowolenia, odpalając któregoś już z kolei papierosa i nalewając do kieliszka wina. O dziwo, akurat na to zawsze znajdował pieniądze. Zamknął oczy, znudzony do granic możliwości kołysząc się monotonnie na krześle.
- Powinienem tu w końcu posprzątać. - Mruknął pod nosem uchylając jedno oko i beznamiętnie ogarniając nim pomieszczenie, w którym rzeczywiście panował nieopisany bałagan. Jednak Faust mniej więcej wiedział co i gdzie się znajduje, dlatego jakoś nie przeszkadzał mu, jak to nazywał, ten "artystyczny nieład", idealnie pasujący zresztą do jego roztrzepanej natury.
W końcu energicznie wstał, otrzepał spodnie, na których osiadł popiół z papierosa i przeciągnął się mocno gasząc niedopałek w zapełnionej już po brzegi popielniczce.
Postanowił stąd spadać, bo i tak nic dobrego na niego tu nie czekało, a możliwe, że jeśli się pospieszy, to wypatrzy sobie coś do jedzenia. Jakby na ten znak, brzuch upomniał się o swoim istnieniu głośnym burczeniem. Niestety, los miał dla niego inne plany i zaraz rozległy się kroki, zapowiadając czyjeś przybycie. Na pewno był to ktoś duży, ktoś, kto ewidentnie się spieszył, bo nieznajomy bez uprzedniego zapukania natychmiast otworzył drzwi. Faust spodziewał się jakiejś starej wróżki, czy innego stworzenia, które albo się zgubiło, albo przez coś gonione, wparowało do pierwszego lepszego mieszkania, lecz zamiast tego do środka wpełzło...coś. Coś, czego Faust nigdy dotąd nie widział i co sprawiło, że zmarszczył brzydko brwi i wlepił w niego swoje duże, podkrążone, pastelowe oczy.
Zdecydowanie był to ktoś z Górnego Kręgu, dlatego wampir szybko spuścił wzrok i jak tylko dziwadło raczyło powiedzieć, czego od niego oczekuje, kucnął nad wymęczonym ciałem elfa.
- Mmhmmm...~ - Pokiwał głową zamyślony, dokładnie oglądając mężczyznę. Wsunął rękę do swojej tylnej kieszeni w poszukiwaniu latarki, aby zbadać jego wzrok, jednak nic nie wyczuł...
- A to ciekawe...- Zachichotał wstając i obmacując każdą możliwą kieszeń.
- A byłem przekonany, że ją tam wkładałem! - Zawołał z niedowierzaniem krzyżując w końcu ręce na piersi i rozglądając się po pomieszczeniu.
- Poczeka pan chwilę, no nie mam pojęcia! - Ruszył w głąb kliniki, przegrzebując wszystkie szafki. Ostatecznie, w akcie totalnej desperacji, sprawdził jedyną kieszeń, która się ostała...tą, w swoim kitlu.
- Tu jest! Jezu, przepraszam najmocniej, jestem taki roztrzepany! - Zaśmiał się głośno, na powrót klękając przy ofierze swojego klienta i już bez żadnych przeszkód przeprowadzając rutynowe badania.
- Jeszcze tylko pobiorę krew. - Uspokoił gościa, który zapewne był już mocno poirytowany, ale doktor zbytnio nie zwracał na niego nawet uwagi.
Pobrał krew a kilka kropel zakroplił na szkiełko. Usiadł wygodnie przy biurku a preparat razem ze szkiełkiem wsunął pod mikroskop.
- Muszę pana niestety zasmucić... - Odparł po chwili, nie odrywając oka od okularu.
- Otóż... - Mruknął marszcząc brwi. - Pana ofiara...to znaczy! Pana przyjaciel o którego tak się pan martwi, jest chory na białaczkę i dodatkowo ma anemię. - Odwrócił się na krześle zadowolony z wykonanego zadania. Nogę zarzucił na nogę i skrzyżował ramiona na piersi, z uśmiechem wlepiając wzrok w swojego klienta.
- Dodatkowo nigdy nie był leczony. A to oznaczałoby, że niedługo umrze, jeśli nie dostanie odpowiednich leków, które musiałby brać do końca swoich marnych dni. Rozumiem, że ma pan pojęcie w jak tragicznym stanie jest pan przyjaciel i że najlepiej by było, gdyby udał się do prawdziwego szpitala? - Spojrzenie przeniósł na powoli budzącego się mężczyznę.
- Ale to już nie mój interes! Ja zrobiłem swoje. - Odetchnął cicho, oczekując na jakikolwiek odzew ze strony wielkiego wężopodobnego czegoś. Mówiąc "odzew", miał na myśli zostawienie mu należnych pieniędzy i opuszczenie kliniki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz