Oklapł bezwiednie na duże, drewniane krzesło i wziął do ręki paczkę papierosów.
Najtańszych oczywiście. Na żadne inne nie było go w końcu stać. Był biedny jak mysz kościelna,
ledwo wiązał koniec z końcem, ale to nie było tutaj niczym dziwnym. Wprost przeciwnie.
W Dolnym Kręgu każdy był taki sam. Czyli biedny. Wyciągnął jednego i zapalił.
Odchylił się do tyłu na krześle i wlepił pusty wzrok w sufit. Dzisiaj nie chciało mu się iść do kliniki.
Zresztą, pewnie za dużo pracy i tak by nie miał. Rzadko kto chodził tutaj do lekarza, większość wolała sama lizać swoje rany.
Poza tym, nikt nikomu nie ufał. Zasada numer jeden. Jeśli chcesz przeżyć. Tylko nieliczny chodzili do znachorów, w dużej mierze z przymusu.
Wziął jeden głęboki wdech, wciągając dym do płuc i trzymając go tam przez chwilę. Nagle wstał a dym, chcąc nie chcąc, wypuścił
z głośnym świstem. Nudziło mu się. Był głodny, ale na dworze panował jeszcze dzień. Delikatnie rozsunął zasłonę i wyjrzał na zewnątrz.
Panowała tam taka cisza, jakby całe miasto wyginęło. Odsunął się od okna i prawie całego papierosa rzucił na dywan, przydeptując go butem.
Uroki tej dzielnicy. Odkaszlnął chorobliwie nalewając cały kieliszek czerwonego jak krew wina i wypijając go za jednym zamachem.
Monotonne tykanie zegara przebijało się przez grobową ciszę i kłuło jego wszystkie zmysły. Pierwszy raz przeszkadzało mu tykanie jego ukochanego
zegara. Wziął do ręki parasol i wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi. Miał dzisiaj nigdzie nie iść, ale nogi same go niosły.
Stanął przed wielkimi drzwiami kamienicy, otworzył parasol i je pchnął. Niemal natychmiast oślepiły go promienie słoneczne.
Niepewnie i ostrożnie wysunął się z wnętrza korytarza i ruszył przed siebie, po opustoszałych ulicach. Chociaż nie do końca opustoszałych,
gdzie nie gdzie, można było dostrzec sunące przy ścianach dziwki.
Wbrew pozorom było mu tu dobrze. Ogólny brud, ubóstwo i choroby, którymi zarazić się można prawie na każdym rogu. I ten dreszczyk emocji,
kiedy jakiś wygłodniały wampir czy inne bóg wie co, goni Cię przez całe miasto, aby zrobić sobie z Ciebie przekąskę. Straszne, ale
jednocześnie takie pociągające.
Z takimi myślami stanął u szczytu schodów do swojej kliniki. Zardzewiały szyld głosił: "Dr. Faust". Uśmiechnął się pod nosem zadowolony
i ruszył na dół, wyciągając po drodze klucze. Trzask zamka i już. Chociaż zamek był tylko dla zasady, bo każdy mógłby się tu dostać.
Zakaszlał mijając próg swojego drugiego domu, który teraz tonął w mroku i w unoszącym się kurzu.
Zajął miejsce za rozpadającym się stołem i chwycił w dłonie jakieś notatki. Wsunął na nos druciane okulary. Kochał czytać dokumentację
chorobową wykradzioną z pobliskich szpitali.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz