11 kwietnia 2018

Od Altinaya C.D Wołodia


   Zza okna, odezwał się błysk, deszcz przybrał na sile, niemal oskarżycielsko uderzając o szybę. Zmarszczyłem brwi, czując jak moje ciało całe zastyga. Nieświadomie, wbiłem paznokcie w dłoń Wołodii.  Nawet nie zwróciłem uwagi, z jakim zaangażowaniem wpatrywałem się aktualnie na spektakl natury odgrywający się tuż za taflą szkła. Dopóki nie usłyszałem głosu syreny.
   -…Alti?
Skierowałem na niego puste, zmęczone spojrzenie. Nienawidziłem tego uczucia, irracjonalnego strachu. Jednak jeszcze bardziej nienawidziłem, gdy było po mnie widać słabość. Balik widział ją doskonale, przed nim nie mogłem ukryć swojego stanu.
   - Chodź spać – Powiedział tym łagodnym tonem, wstając ze swojego miejsca.  Ciemne, ponure niebo rozdarł kolejny błysk. Nie ruszyłem się z miejsca. Nie wiedziałem też, co mu powiedzieć. Mężczyzna który nikomu nie pomaga, i jest pozornym narcyzem… Cholerna egoistyczna dziwka. A mimo to… zajął się mną i nawet teraz zdawał się zamartwiać.
   -Wołodia… - Zacząłem, zwracając się do niego po imieniu, choć zazwyczaj nigdy tego nie czyniłem. Nie wiedziałem nawet, czy chcę z nim rozmawiać, a raczej, czy umiem.
   - Tak? – Zapytał, patrząc na mnie.
Niezręczne, upierdliwe… Zacisnąłem zęby i wstałem, czułem, że urażę swoją dumę. Upokorzę się… czuć taką frustracje, z powodu… Kogoś takiego.
   - Jestem zazdrosny – Wypaliłem, nie dając sobie czasu na rozmyślenie się. Właściwie, powinienem to powiedzieć od dawna, Może coś by to ułatwiło, coś zmieniło.
Mężczyzna zmarszczył brwi w niezrozumieniu
   -O mnie? –Zapytał cicho, jakby niepewnie. Zupełnie tak, jakbym miał go wyśmiać. Ależ, to on powinien wyśmiać mnie. Rozchyliłem wargi, mając coś powiedzieć.  Spojrzałem mu w oczy i słowa we mnie zamarły. O niego. Oczywiście, że byłem o niego zazdrosny, czułem jak wewnątrz się rozpadam. Moja pogarda, nienawiść skierowana wobec niego, cała ta gorycz pobudzana, tylko dlatego, iż nie miałem go dla siebie. W ogóle go nie miałem. Znajdował się tuż obok, zdawałoby się, iż na wyciągnięcie ręki, a jednak za daleko.
   Więc gdyby mnie nienawidził, byłoby mi łatwiej, mógłbym po prostu nim gardzić, jak gardzę innymi. Jego życie, nie miałoby dla mnie większego znaczenia. Jednak on, sam próbował pokonywać ten dystans, nieudolnie, pokracznie. Z specyficzną czułością.  Ja chciałbym mu to powiedzieć, wyznać to wszystko, wypowiedzieć to, co nie zostało nigdy wypowiedziane, pomimo biegnących lat. A jednak, minuty mijały nieubłaganie a ja trwałem w ciszy.
   -Pójdę już, do siebie – Oznajmiłem, w końcu przegrywając z samym sobą. Nie potrafiąc się zdobyć na wypowiedzenie prostych myśli. Cóż za żałosna słabość.
   - Spać? – Zadał kolejne pytanie, jakby zamyślony.
Uderzył kolejny piorun, wzdrygnąłem się, lecz nie odpowiedziałem, po prostu obróciłem się, by zejść na dół, by uciec. Przed samym sobą i przed nim, przed jego dłonią odnajdującą moją istotę, gdzieś w ciemności naszej relacji.  
   - Alti – Przeciągnął, ruszając za mną- Na prawdę powinieneś iść do łóżka
Uparty, lekkomyślny
   - O ciebie... – Wypowiedziałem w końcu, pusto, nie do niego, w przestrzeń. Przystanąłem, a on w jednym momencie zagrodził mi możliwość ucieczki. Patrząc mi prosto w oczy, nie rozumiejąc. Pieprzony ignorant.
   - Ale... ja nie rozumiem Alti, przecież moje słowa nic dla ciebie nie znaczą, brzydzisz sie mną
Oczywiście, że nie rozumiesz kretynie
   -Bo… brzydzę się tobą, brzydzę się tym, że to inni cię mają…  -Te słowa, kosztowały mnie więcej, niż ta cholerna ryba mogłaby sobie wyobrazić.
   - Przecież... rzadko chcesz ze mną przebywać, nie mówiąc już o tym- Lekka gestykulacja, szybki gest mający za zadanie nie zniszczyć tej chwili. W pierwszej chwili, chciałem go najprościej w świecie wyminąć, lecz powstrzymałem się.
   -Po prostu uciekam –Przyznałem, melancholijnie, jednym prostym zdaniem. A jednak więcej niż kiedykolwiek wcześniej
   - Nie musisz uciekać Alti – Odparł, z poważnym wyrazem twarzy
Czy mógł mi to przysiąc? Te słowa mógł równie dobrze powiedzieć, z uczucia czystej powinności. Przyzwyczajenia do łagodzenia sytuacji… Póki co, nie odpowiadając, jedynie przybliżyłem się, pozwalając mu wziąć swą twarz w dłonie.
  -Bądź mój…  -Mruknąłem, ani rozkazem, ani namiętnie, nijak, zmęczonym, cichym tonem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz