29 maja 2018

Od Hazel Do Christophera

Ostry, ciągły dźwięk budzika wyrwał mnie z krótkiego snu. Z moich ust wyrwało się ciche jęknięcie, gdy podniosłam się z ciepłej, wygodnej podusi. Chłodny podmuch musnął nagie plecy, aż przeszły mnie dreszcze. Wstałam, spuszczając bose nogi na drewnianą podłogę. Szybkim krokiem poszłam do kuchni, po drodze zbierając rozrzucone wszędzie notatki.
- Cholera jasna z bilansami - mruknęłam pod nosem, wyrzucając wszystko do kosza. Gdy otworzyłam lodówkę, powitało mnie dzwonienie pustych butelek po mleku oraz światełko.
Przejechała dłonią po twarzy, starając się rozsądkiem zagłuszyć pustkę w żołądku. Muszę zjeść coś po drodze. Wróciłam do pokoju, ubrałam się, po czym popatrzyłam na siebie w lustrze. Chodzący trup. Zagryzłam nieco wargę, rozpinając kilka górnych guzików czarnej koszuli. Czemu to tak podnieca mężczyzn? Spojrzałam na coś, co można by nazwać dekoltem. Przypominał bardziej ten, który mają dzieci, chwilę po tym gdy zaczęły dojrzewać. Zapięłam wszystkie guziki pod szyję, wciągnęłam długie spodnie i już miałam wychodzić, gdy przypomniałam sobie o moich maleństwach. Wychodząc na balkon, wciągnęłam głęboko w płuca rześkie powietrze. Przymknęłam na chwile powieki, wyobrażając sobie, że jestem w lesie. Niemal słyszałam cichy śpiew ptaków oraz wiatr, kołyszący koronami drzew. Dopiero gdy otworzyłam oczy, zauważyłam, że mgła oplotła całe miasto pode mną. Oznaczało to, że droga do pracy wydłuży się o kilka minut. Szybko podlałam kwiaty, po czym szepnęłam im parę dobrych słów na cały dzień, obiecując, że wrócę wieczorem. Chwyciłam torbę, stojącą przy drzwiach, ostatni raz spojrzałam na apartament, do którego miałam powrócić dopiero po zmroku, po czym zamknęłam drzwi. Będąc przed budynkiem, weszłam na dziecięcy rowerek i powoli ruszyłam w stronę akademii. Przez wczesną porę, na ulicach nie było prawie nikogo. Jednocześnie było już na tyle późno, że latanie zgasły. Poranne słońce z trudem przebijało się przez blade mleko wiszące w powietrzu. Poruszałam się po mieście niby wędrowiec we mgle. Wszystko wydało mi się nagle obce. Prawie nie dostrzegałam znajomych domów, które zawsze budziły mój zachwyt. Minęłam dwa, spore budynki, kolejno liceum oraz podstawówkę, po czym moim oczom ukazał się uniwersytet. Uśmiechnęłam się do ogromnego gmachu, skręcając na niewielki parking. Z oddali słyszałem rżenie koni ze stajni. Zabezpieczyłam rower i weszłam do środka.
- Dzień dobry - rzuciłam do starego portiera, siedzącego w niewielkiej kantyce Skinął jedynie głową, pogrążony w fascynującym świecie kratek i literek. W sumie od kiedy zaczęłam się tu uczyć, zawsze rozwiązywał krzyżówki. Nasze rozmowy zaczynały się i kończyły na uprzejmej wymianie zdań bądź zapytaniu o wyjątkowo trudne hasło. Czasami zastanawiałam się czy w ogóle mnie widział spoza dębowego kontuaru.
We wnętrzu panował przyjemny półmrok Gdyby nie gruby, czerwony dywan, po wysokim holu roznosiłby się dźwięk moich małych stópek w tenisówkach. Laboratorium jak zwykle pozostało otwarte na noc. Gdy weszłam, uderzył mnie nieprzyjemny, ostry smród amoniaku. Kaszlnęłam gwałtownie, zasłaniając usta dłonią, włączyłam całą wentylację oraz otworzyłam okna. Kiedy po kilkunastu minutach dało się już oddychać, poszłam na zaplecze, zbadać przyczynę tego smrodu. Skrzywiłam się, widząc nieposprzątany zestaw. Potarłam lekko skronie, przeklinając w duchu pierwszaków. Zaczęłam powoli sprzątać oraz myć kolejne kolby.
- Na boga! - usłyszałam ciepły bas jednego z profesorów. - Co tu się wydarzyło? -wychyliłam się z zaplecza, patrząc na mężczyznę zmęczonym spojrzeniem i bez słowa uniosłam brudną zlewkę.
- Pierwszaki - rzuciłam tylko, gdy ten uniósł brew, nie rozumiejąc. - Nie sprzątnęli.
- Ach. Muszę zobaczyć, kto wczoraj kończył. Dziękuje za pozbycie się tego wszystkiego - mruknął wysoki, nieco otyły wilkołak, poprawiając okulary na nosie. Krótkie, siwe włosy jak zawsze miał w nieładnie, nieco przylizane z lewej strony. Wróciłam do szorowania spalenizny. Skończyłam, dopiero gdy pojawiły się pierwsze grupy studentów. Udałam się na swoje stanowisko, gdzie już czekała na mnie lista odczynników do wykonania. Weszłam na specjalne podwyższenie, bym mogła sięgać do blatu, po czym zabrałam się do pracy. Narzuciłam na siebie kitel, dopiero po znaczącym, donośnym chrząknięciu profesora. Z nieśmiałym, ledwie widocznym uśmieszkiem założyłam też za duże okulary ochronne. Rutynowo mieszałam kolejne ciecze, rozdrabniałam kryształy i ważyłam powstałe substancje. Nie zauważyłam, gdy zrobiło się cicho z powodu przerwy śniadaniowej. Podskoczyłam, gdy ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę! - Zawołałam, ściągając okulary. Spojrzałam na blat, powoli wyżerany przez silny kwas. Kurczę... Podniosłam obojętny wzrok na przybyłego mężczyznę. - Profesora nie ma, ale zaraz przyjdzie, jeśli pan go szuka - poinformowałam go, przyglądając się tajemniczym tatuażom na jego ramieniu. Odwróciłam wzrok, orientując się, że to niegrzeczne. Wróciłam do pracy, jednak mężczyzna dalej tam stał. Czułam jego spojrzenie na plecach. - Tak? - odwróciłam się znowu, zrezygnowana. Zanim jednak usłyszałam odpowiedź, mój brzuch burknął donośnie, dopominając się zapomnianego śniadania.

Christopher?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz