Nie cierpiałem pracy
poza domem. Może dlatego właśnie zawsze pracowałem wewnątrz swojego apartamentu
wymagając, by to klient do mnie przyszedł (chyba, że dopłacił). Więc co ja do
cholery robiłem w uniwersytecie? A tak, jak zawsze byłem łasy na pieniądze. W
Enthelionie znajdowało się niewiele androidów. Jeszcze mniej tych, którzy znali
się na robotyzacji. O dziwo nawet u nas pojawiali się jacyś odmieńcy, którzy
woleli uczyć się na temat jakiś roślinek czy o jakiś fryzurkach, zamiast czymś
poważnym. Ale to było dla mnie plusem. Oznaczało, że nie miałem żadnej
konkurencji w Enthelionie, gdyż część tu przybywających szukało sztuki i natury.
Nauki pod czujnym okiem elfów. I dlatego też ja mogłem spokojnie zarabiać moje
ukochane pieniądze.
No i zgodziłem się.
Ustaliliśmy termin, lokalizację i wszystko. I kurwa nie wiem jak, ale mając
wszystkie potrzebne informacje, ja i tak niczym ten kretyn nie byłem w stanie
znaleźć miejsca, w którym miałem wykładać. No kurwa mać, nie wiem kto
organizował to miejsce, ale jest absolutnym zjebem. Numery 120-195 w lewo.
Numery 200-265 w prawo. A gdzie kurwa 196 do 199? Jeszcze by mnie nie bolało to
zjebane rozstawienie jakbym był w jednej z innych sal, ale ja akurat musiałem
mieć numer 198. Walnąłbym to wszystko już teraz, gdyby nie fakt, że pieniądze
miały pojawić się na moim koncie DOPIERO po zakończeniu wykładania. No właśnie.
Nawet żadnej zaliczki ani nic nie dostałem. Zawsze uważałem elfy za godne
zaufania i teraz mnie to kopało po dupie. Wziąłbym zaliczkę, powiedział, że
mają rozjebany rozkład sal i bym zniknął. Więcej nie przyjął zlecenia. A tu
chuj.
Przełknąłem swoją dumę
i nawet zapukałem do jakiś drzwi. Powtarzałem sobie w myślach by się uspokoić. Nie
mogłem wejść tam z wybuchem agresji, jeśli miałem liczyć na pomoc. Co prawda
mogłem zawsze zacząć grozić śmiercią, ale znowu problem z kasą by się pojawił.
Odprowadziliby mnie do wyjścia i zapłaty bym nie zobaczył. Spokój bym miał, bo
więcej by mi nie zawracali dupy, ale nie zapłaciliby! A ja już się tu
pofatygowałem i nawet ubrałem w miarę odpowiednio. Szturmówki zastąpiłem
czarnymi dżinsami, buty były zaledwie do połowy łydki no i czarna koszula zamiast
koszulki.
Wszedłem do
pomieszczenia, gdy usłyszałem, że jednak ktoś się tam znajduje. W razie czego nie zamierzałem
jak idiota szarpać się z klamka zamkniętych drzwi, ani przypadkowo
wejść w nieodpowiednim momencie. Zauważyłem w ten sposób wewnątrz jakąś
dziewczynę i w sumie nikogo więcej. Drobna budowa, łagodna uroda. Taka…
„Słodka”, jak to mówią. Niekoniecznie mój gust, ale jedną noc można by
zaliczyć. Na tyle się zamyśliłem nad możliwym seksem, że nawet nie załapałem,
że coś do mnie mówiła.
- Sala numer 197
jeeest… - przeciągnąłem literę, wciąż się w nią wpatrując. Trudno mi było
ustalić jej rasę. Wciąż słabo mi szło wyłapywanie charakterystycznych cech
humanoidalnych ras. Arlfia łatwo było ogarnąć. Elfa też. Z resztą miewałem
problemy, a po ostatniej wpadce z szaloną wilkołaczką wolałem unikać tę rasę.
Biologiczna była na pewno. Umiałem bez problemu ustalić przedstawiciela własnej
rasy, ale zbędnym by było komukolwiek tłumaczyć czemu tak było.
- W prawo od wyjścia z laboratorium - odpowiedziała spokojnym tonem. - Trzeba iść korytarzem prosto, wejść jeszcze jedno piętro i w lewo. Skręcić w drugi korytarz w prawo i na końcu jest sala.
- Nosz ja pierdolę – warknąłem. Jak cokolwiek miało tu działać, jak oni musieli budować labirynty. Łatwiej by było postawić wszystko według kolejności. Jeden, dwa, trzy, sto pięćdziesiąt pięć, sto pięćdziesiąt sześć i w ogóle. Nie. Musieli część wyjebać chuj wie gdzie.
- Nosz ja pierdolę – warknąłem. Jak cokolwiek miało tu działać, jak oni musieli budować labirynty. Łatwiej by było postawić wszystko według kolejności. Jeden, dwa, trzy, sto pięćdziesiąt pięć, sto pięćdziesiąt sześć i w ogóle. Nie. Musieli część wyjebać chuj wie gdzie.
Dziewczyna uśmiechnęła
się pod nosem, skupiając na mnie wzrok. Nawet nie wiedziała, że powinna spoglądać
gdzie indziej, a dokładniej na blat przed nią. Normalnie bym pewno docenił zwrócenie uwagi mej urody, ale tym
razem byłem na tyle wkurwiony, że jej wzrok mnie tylko bardziej drażnił.
- Coś ci się rozlało – oznajmiłem
i wyciągnąłem telefon z kieszeni, aby sprawdzić godzinę. Tak jakbym miał nadzieję,
że na urządzeniu będzie zupełnie inna godzina, niż ta której byłem już świadom.
- Co...? - nie dokończyła.
Odwróciła się szybko spoglądając na kwas. - Cholera. – Delikatnie zasypała czymś
coraz bardziej dymiący się blat. - Nie musisz już iść? Myślałam, że ci się
śpieszy.
- Coraz bardziej mi się
odechciewa - wzruszyłem ramionami.
Ledwo zauważalnie
przewróciła oczami i wróciła do pracy. Rozejrzała się po swoim otoczeniu,
widocznie czegoś szukając. Czemu obserwowałem ten proces? Chyba z czystej desperacji.
Czyżby właśnie tak czuli się uczniowie danej placówki podczas robienia
poważnych rzeczy? Dziewczyna zeszła z podwyższenia i podeszła do szafy.
Otworzyła ją, a następnie popatrzyła niepewnie na najwyższą z półek. Kurdupel z
niej był, pewno wywali wszystko jak spróbuje coś dosięgnąć. Westchnęła
następnie i spojrzała na mnie z pytaniem czy mógłbym jej pomóc.
- A co będę miał w
zamian? – zapytałem, gdyż jak zawsze odezwał się we mnie materialista.
- Moją wdzięczność -
mruknęła w odpowiedzi. - Dobry uczynek, punkty do nieba. Nie wiem. Wymyśl sobie
coś - poparzyła na mnie obojętnie. - Kasy nie mam. Ani nic innego, co ci się
przyda.
- A więc zostaje ci
odnaleźć stołek, karle – zacząłem, po czym uznałem, że zawsze może mieć u mnie
dług. – Odpłacisz się jak już coś wymyślisz – powiedziałem w końcu i
podszedłem, aby podać jej przedmiot, który stał dla niej zbyt wysoko.
- Nie jestem karłem.
One są wyjątkowo szpetne - odpowiedziała, zabierając plastikowe opakowanie. -
Ja natomiast wiem jak wyglądam. Więc proszę, nie nazywaj mnie tak.
- Aha – było moją
jedyną odpowiedzią. Chyba się dziś już wypaliłem pod względem przekleństw. Jakiś
tam limit tego był, a w sumie to nawet nie było tego warte. Dlatego otrzymała
obojętną odpowiedź znudzonego androida. – Powodzenia w paleniu budynku –
dodałem po chwili po czym pewnym krokiem wyszedłem z pomieszczenia. Nawet się
nie pożegnałem, bo po co. Już znajdowała się na liście osób, które mają u mnie
dług. Tak, nawet coś tak drobnego równało się z zyskiem w moim świecie.
*
Wykład trwał, a ja
coraz gorzej się czułem. I tu nie mowa była o moim typowym podirytowaniu czy
znudzeniu. Fizycznie się źle czułem. Możliwe, że mogłem to porównać do choroby
u istoty biologicznej. Zaczęło się niewinnie. Drobne swędzenie szyi, które
starałem się zignorować. W pewnym momencie drapałem się niczym kot z pchłami.
Potem piekło, niewinnie. Słyszałem, że podobne objawy były przy złym goleniu się,
ale ja się golić nie musiałem. Nie posiadałem brody i nigdy nie mógłbym
posiadać, chyba że postanowiłbym zaszczepić sobie cebulki włosowe. Następnie
ból, coraz gorszy. Było to już irytujące, ale w tym momencie wiedziałem czym
jest ono spowodowane. Runą na szyi. Wkurwiające to było. Miałem jeszcze czterdzieści
minut do końca, a ja odczuwałem duszność. Rozumiecie? JA odczuwałem duszność.
Nie potrzebowałem tlenu, byłem w stanie przełączyć się na funkcję w pełni
elektryczną, która była w stanie długo przetrwać bez tlenu. Przez chwilę nie umiałem nawet wydobyć z siebie jakiegokolwiek słowa.
Nie dałem rady przez to
wszystko dokończyć wykładu. Skompromitowałem się przed wszystkimi tymi
istotami, którym miałem pokazać wyższość naszej rasy. Już nawet wiedziałem kto
mi za to zapłaci. Niestety nie uczelnia. Z nimi musiałem się spotkać następnego
dnia w celu ustalenia co z umową. A to oznacza, że musiałem iść do tego
jebanego uniwersytetu jeszcze jeden kurwa raz, bo ten pierdolony chuj czegoś
kurwa chce. Niech no kurwa lepiej ma dobre wytłumaczenie, dla którego mnie kurwa
wyrwał wcześniej i spowodował, że mi chuje nie zapłacili, bo inaczej go kurwa
wyjebię z okna, z jebanego 20 piętra i sprawdzę czy te pierdolone elfiki umieją lewitować
za pomocą swej chujowej magii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz