Na początku wszystko wydawało się być w porządku.
Zdawał się by c maluchem, który potrzebuje pomocy. Taki lekko wystraszony,
udający na zadziornego. A teraz zaczął z niego wychodzić prawdziwy demon. Myślałem,
że był elfem. Te uważałem w sumie za dumne, lecz łagodne. A to co? Okazywał się
być wkurwiającym dzieciakiem. Zacząłem się nawet zastanawiać, czy dało się
wymienić mój towar… Ale on towarem nie był. Był pracodawcą. Płacił mi i jeszcze
całości nie spłacił. A mimo wszystko ja również posiadałem swój honor. Honor,
który nie pozwoliłby mi wziąć od niego pieniędzy, a następnie go podpierdolić
straży. Co prawda dostałbym wtedy dodatkowe pieniądze… Ale to nie leżało w moim
charakterze. Ponadto straciłbym wtedy zaufanie możliwych przyszłych klientów, a
to źle odbiłoby się na zarobku. A jeśli o zarobku była mowa, chłopakowi zostało
jeszcze prawie sto tysięcy długu. Musiałem mu wymyślić jakiś sposób spłacenia
tego. Choć jak na razie nie wiedziałem w sumie co mógłbym dać ślepcowi do
roboty. Do tego jak na razie był na tyle rozgadany, że nawet na dziwkę się nie
nadawał. Jeszcze by mnie ugryzł w trakcie, nie umiejąc powstrzymać swej
potrzeby ruszania szczęką.
- Jadasz normalnie, prawda? – zapytałem już
spokojnie, gdy schowałem monety do sejfu.
- Co masz przez to na myśli? – sam nieco niepewnie
zadał pytanie.
- No… Biologiczny pokarm z farm – wytłumaczyłem. –
Mięso, warzywa, owoce i inne.
- Tak…praktycznie tak... – zdawał się wypowiadać
swoje słowa ostrożnie, co w sumie było zabawne. Wpierw pazur i agresja, teraz
nagle ta jego słodka niewinność. Bał się, że… W sumie sam nie wiedziałem czego
mógł się obawiać. Chciałem go nakarmić, nie ukarać. Nie wiedziałem co siedzi w
tej jego pustej głowie.
- Praktycznie? – uniosłem brew.
- Niezbyt przepadam, za mięsem... – odpowiedział w
trakcie leczenia ostatniej z roślin.
- Kwestia smaku czy morałów? – zaciekawiłem się. W
sumie to elf, czego mogłem się po nich spodziewać? Ale z drugiej strony… Żył w
dolnym kręgu. Tam się nie wybrzydza. A jeśli się to robi, to się zwyczajnie
głoduje. Je się co się znajdzie byle przetrwać. Pod tym względem byli niczym
zwykła zwierzyna. Istoty takie jak ja były o wiele wyżej od tych prymitywnych ras.
Nie potrzebowaliśmy pokarmu czy wody. Właściwie to nawet powietrza do końca nam
nie było potrzeba. Byliśmy idealnymi istotami. Samowystarczalnymi. Nie
musieliśmy na nic pracować. A jednak ja siedziałem w tym pokoiku i pracowałem,
jak zwykła istota, bo moja chciwość i potrzeba czegoś innego od życia była
silniejsza ode mnie.
Czegoś innego… Sam w sumie nie wiedziałem o co mi
z tym chodziło. Ale nienawidziłem monotonii. Chciałem próbować nowych rzeczy. A
tu było o wiele zabawniej. To uczucie, że jest się silniejszym od reszty. Bycia
lepszym od innych. Powinni mi kłaniać się do stóp, że w ogóle chciałem się z
nimi dzielić swoją wiedzą zaczerpaną z Observera. Moje dzieła były najwyższej
jakości. Żadna istota biologiczna nie byłaby w stanie ich stworzyć. Nawet nie
zyskałaby podobnego poziomu podczas tworzenia swoich „nowoczesnych” protez. Powinni
trzymać się swgo przerzucania gnoju w oborach i nie tykać niczego związanego z
technologią. Potrafili tylko tworzyć narzędzia wykorzystywane w celu wojny, nie
widząc w nich piękna ani życia.
Właściwie pod tym względem… Byłem podobny do tego
elfa. Wzgardziłem roślinami, nie uznałem je za żywe stworzenia. Ludzie
wzgardzili nami, nie widząc w nas niczego poza pustym tworem bez duszy. Czyż
nie wychodziłem w tej chwili na hipokrytę? Zwykłego narcyza. Czy powinienem
teraz przeprosić chłopaka? Nie. To było ponad mój honor. Nie będę przecież
przyznawać racji jakieś niższej istocie i to do tego takiej, która urodziła się
w plugawym dolnym kręgu. Ta myśl wprowadziła na me usta delikatny grymas,
którego szybko się pozbyłem.
- Chyba obu... - zmarszczył brwi.
- Dobra, pójdziemy na zakupy, bo moja lodówka jest
pusta. Ogółem jest tam syf, bo tam nawet nie wchodzę – przybrałem łagodniejszy ton.
- Postaram się posprzątać – powiedział z lekkim
dystansem, ale spokojniej.
- Niby jak to zamierzasz zrobić? – zaśmiałem się. Zamierza
wycierać wszystko po kolei czy malować znaczki w kurzu? – A zresztą. Jak ci się
chce to rób to. Nie ma tam nic, co byś popsuł… A nawet jeśli to nie korzystam z
tego pomieszczenia.
- Jakoś sobie poradzę – obdarował mnie połowicznym
uśmiechem.
- To sobie jakoś poradź i trzymaj się mnie, księżniczko.
Trzeba zrobić ci zakupy… Oczywiście, wszystko idzie na twój rachunek – powiedziałem
z własnym uśmiechem, nawet jeżeli ten nie mógł go zauważyć. W sumie to podobała
mi się obecna sytuacja. W końcu będzie z kim pogadać, a tak musiałem się
mordować z tamtymi imbecylami podczas okazjonalnych wieczorków pokerowych. Z
dziwką też jakoś nie widziało mi się rozmawiać. Nie za to im płaciłem. A może i
z czasem… Prócz towarzysza okazałby się darmową kurwą.
Spojrzałem na niego raz jeszcze, dokładnie lustrując
go wzrokiem. Nie był w stanie tego zauważyć, to i nie musiałem się przejmować
czy mu się to podoba czy też nie. Nie to, że ogółem bym się o to martwił. Ale
konsekwencje nie zawsze były przyjemne. Jedna sprzeczka już mi wystarczyła. Ale
wracając do jego wyglądu. Nie było źle. Weźmie jeszcze prysznic i z pewnością
będzie o wiele lepiej. Ogółem był zadbany. Dumne elfiki by sobie nie pozwoliły
na niski standard. Zaśmiałem się i otworzyłem mu drzwi.
- Panie przodem – powiedziałem rozbawiony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz