- Matko. Wygnanie było jednym z najlepszych
rzeczy, które mogły nas spotkać. Jesteś tego świadoma, ja wiem. Ale nie mogę
powstrzymać swej ekscytacji! – oznajmił głośno młodo wyglądający mężczyzna.
Stał on wewnątrz pustego pokoju, którego najdalsza
od drzwi ściana już dawno przestała istnieć. Zapadła się, gdy rzeka się rozszerzyła
i tym samym podmyła fundamenty wysokiego bloku. Część budynku się rozpadła, ale
nie oznaczało to, że przestała czynić swą funkcję miejsca mieszkalnego. Uciekli
z niego świadomi ryzyka mieszkańcy, a wtedy niczym szczury zastąpili ich
szaleńcy. I nie mowa tu o szaleńcach wystarczająco odważnych lub tych nieświadomych
faktu, że w każdej chwili na ich głowę mógł się zapaść sufit czy też cały budynek.
Mowa tu była o gangu szaleńców zwanym Lymphans.
Mężczyzna sam w sobie wyglądał przeciętnie. Nie
było w nim nic, co mogłoby zwrócić czyjąś uwagę na ulicy. Miał krótkie, sięgające
szczęki czarne włosy, ciemne oczy oraz zwykłe rysy twarzy. Najbardziej
nadnaturalna w nim była blada skóra. A jednak w świecie pełnym wampirów i podobnych
im istot, nawet tak jasna karnacja nikogo nie dziwiła. Ubrany on był elegancko.
W sweter o dwóch odcieniach brązu, ciemno szarych spodniach garniturowych, jak
i czarnych garniturowych butach. Jedynym dodatkiem na nim widniejącym był cienki
czarny pasek o srebrnej klamrze. Nie posiadał żadnej biżuterii czy tatuaży. Nie
miał żadnych dawnych blizn ani świeżych ran. Był schludny i zadbany niczym
mieszkaniec Górnego Kręgu. A jednak to dolny był jego domem od wielu lat.
- To wszystko kiedyś będzie nasze – oznajmił,
wpatrując się w budynki Górnego Kręgu znajdującego się po drugiej stronie
rzeki. – Ale wpierw musimy dokończyć naszą misję tutaj. Musimy sprawić, by każdy
zrozumiał naszą wyższość. Zaakceptują naszą wizję albo umrą pod naszym butem.
To właśnie twoja wola, matko. Nieprawdaż?
Mężczyzna odwrócił się, by spojrzeć w pustkę za
sobą. Jakby chciał się upewnić, że jego słuchacz skupia na nim swoją uwagę. Że
szczerze słucha, a nie tylko udaje. Oczekiwał odpowiedzi, której nie otrzymał.
Po wyrazie jego twarzy dało się odgadnąć, że się zawiódł. Jego usta wykrzywiły
się w grymasie.
- Rozumiem. Nie ma cię tu, to nie problem. Tylko…
Nie opuszczaj mnie tak nagle. Wiesz, że nie lubię, kiedy tak robisz – kontynuował
już smętniejszym tonem, wyglądając jakby był bliski płaczu. Jego oczy
delikatnie się zaszkliły, ale szybko na twarz wpełzł jego uśmiech. – Nie, nie
jestem już dzieckiem by płakać z powodu odrzucenia. Wiem, że mnie potrzebujesz.
Przyjdziesz, gdy tylko będziesz potrzebowała mojej pomocy. A ja będę czekał.
Czekał na twój głos.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz