Patrzyłem na chłopaka, dorosłego
mężczyznę, jak się okazało, ponad dwa razy starszego ode mnie, z
niedowierzaniem, ukrytym jednak pewną, niezmienną miną. Umiałem liczyć, w
końcu, trzeba było się uczyć, żeby pilnować, by nikt mnie nie orżnął podczas
wygranych na walkach. Siedemdziesiąt dwa lata. Długo nie będę w stanie w to
uwierzyć. Wiedziałem, że wampiry pierwotne są w większości... niestabilne
psychicznie, subtelnie mówiąc. Ale spodziewałem się, w sumie nawet nie wiem,
bardziej żalu i bycia zgorzkniałą, wściekłą istotą. Nie zachowywania się tak
młodo. I radośnie. Zwłaszcza, że
przecież Waltteri, wydziedziczony też na pewno nie miał kolorowo w życiu. Fakt,
miał czas się z tym pogodzić, ale tak czy siak. Budził mój podziw.
Słyszałem, że sprzątaczka akurat przechodziła, ale bardziej zajęty byłem
obserwacją Waltteriego. W końcu, słuch miałem dobry, uproszczając, więc moment,
gdy pojawiła się na korytarzu, a potem w polu mojego widzenia, nie był dla mnie
zaskoczeniem.
Współczułem wampirowi, że miał taką potrzebę bliskości. W sumie, nie
dziwne, każdy ją ma. Ale niektórym zwyczajnie łatwiej ją stłumić. Waltteri, z
moich obserwacji, nie zamierzał tego robić i żywił nadzieję, że spotka kogoś,
kto nie będzie go traktował tylko jako krwiopijcę i zagrożenie. Mogłem to zrozumieć, w końcu, większość
społeczeństwa, łącznie z wampirem, na samym początku, uważa mnie za
przerośnięte, nieco sprytniejsze od reszty zwierzę, które jest w stanie przyjąć
ludzką formę. Większość boi się, stojąc twarzą w twarz ze mną, że w każdej
chwili, jak dziki wilk, mógłbym skoczyć im do gardła. I w sumie, stwierdziłem,
z pewnym żalem. Chyba z przyzwyczajenia, bo faktycznie korzystałem z tej
metody, by zdobyć szacunek największych szuj ulic Dolnego Kręgu. Ale istot
tutaj, ani żadnych, które wiedziałem, że nie są zagrożeniem, bym tak nie
potraktował. Z tym samym musiał mierzyć
się wampir.
Przełamanie dystansu, dzielącego mnie, a Waltteriego było już proste, jak
już wiedziałem, że wampir zwyczajnie szukał osoby do rozmowy. Z radością
patrzyłem na szok malujący się w jego oczach.
- Szybko robisz się głodny - powiedziałem, jakby ostrożnie dobierając słowa
i mrużąc podejrzliwie oczy, jednak uśmiech pozostał na moich ustach.
-Bo widzisz, to jest tak jak z wężami, dasz mu małego robaczka i ma
jedzenia na chwile, a dasz mu mysz i będzie najedzony długo. Ty sam nie
przeżyłbyś kilku dni na jednej kanapce prawda? - Przytaknąłem głową, zaplatając
ręce na piersi - Zabijamy i nie musimy jeść kilka dni, nie zabijamy i musimy
żywić się codziennie - Wytłumaczył Waltteri prosto i łopatologicznie. I
słusznie, do mnie tak trzeba.
- W sumie. Logiczne. - Stwierdziłem na głos, wzruszając ramionami. Do tej
pory tak na to nie patrzyłem. Jedyne wampiry, z jakimi się spotykałem w
większości były tymi, co zabijały, bo tak. Bo dostawały za to pieniądze, a
jeszcze mogły się najeść. - Ale na mnie
nie licz. - Dodałem szybko - Lubię, gdy moja krew jest w moich żyłach.
O, to ostatnie stanowczo. Paskudny widok, gdy po walce nie jesteś w stanie
stwierdzić, czy więcej na sobie masz własnej krwi, czy cudzej. A jeszcze nie
czujesz ran i obrażeń.
-Nawet tak trochęęę? - Wampir pokazał palcami malutką odległość.
- Kwestia tego, że miałbyś mnie ugryźć, mnie zniechęca. - Odpowiedziałem,
powstrzymując się od wzdrygnięcia. Mam świadomość, że wampir może widzieć
ugryzienie zupełnie inaczej ode mnie. Kwestia wychowania i przede wszystkim,
rasy. Jak mnie wilkołak ugryzł w łopatkę, to myślałem, że drania oskóruję, bo
to bolało jak skurwysyn. Zwłaszcza, że nie ugryzł zwyczajnie, jak na walkach
przystało, na czysto, tylko zaczął szarpać. Jak jakiś pies, gdy ochłap mięsa
dorwie. Albo, z ciężkim westchnięciem przypomniałem sobie, ślad ugryzienia.
-Nie muszę gryźć - Zauważył, proponując.
- Jak rozumiem, zawsze można jeszcze kogoś pociąć. To tez działa. -
prychnąłem, wywracając oczami.
-No właśnie- Uśmiechnął się zachęcająco. W jasnym świetle poranka jego kły
błysnęły niepokojąco.
- Podziękuje - Odpowiedziałem,
kiwając głową i rozkładając ręce. - Mam
doświadczenie związane z nożami. Średnio dobre. - Zaśmiałem się. Nie no, dobra. Knife song w knajpie to nie
jest złe wspomnienie. Ilość alkoholu stanowczo była zła.
-Odwdzięczyłbym ci się - Zaczął marudzić głodny wampir.
- Czym niby? - Zapytałem go, z
uśmiechem, lustrując uważnie oczami. Nie
dużo niższy ode mnie. Szczupły. Wygląda jakby go miał pierwszy silniejszy
podmuch wiatru złamać. Okropnie ładny. Trzeba przyznać. Za ładny, na
mężczyznę. Założyłbym, że jest wyjątkowo
piękną kobietą, gdyby ktoś mnie nie uprzedził. Nawet nie pamiętam, kto raczył
się ze mną podzielić tym szczegółem.
Wzruszył ramionami.
- Czym byś chciał, czego potrzebował, mimo wszystko sporo potrafię .
W to nie śmiałem wątpić, w końcu; wampir, pierwotny. Dorosły, a nie
dzieciak jak zakładałem. Kończyły mi się opcje, jak się wymigać, przy
jednoczesnym nie spławieniu czy urażeniu wampira.
- Ale męczysz - westchnąłem ciężko -
idź pomęcz kogoś innego. Gdzieś na pewno jest służka, którą ucieszy taka
atrakcja. - Wzruszyłem ramionami, starając się powstrzymać ironiczny uśmiech na
wspomnienie o jednej ze znajomych matki, która ~uwielbiała~ wampiry. - Niektórych to jara - Dodałem, unosząc brwi i uśmiechając się głupio.
-Nawet nie wiesz jak bez zmuszania ciężko namówić kogokolwiek na
krwiodawstwo. Tylko Lili mnie chętnie karmi, ale nie mogę od niego cały czas
pić -Wampir zmarszczył brwi.
- To po prostu nieco… niepokojące upuścić sobie krwi. - Spróbowałem
wytłumaczyć. Nie skomentowałem uwagi o Lielunie, jako, że nie mam w sumie na
ten temat opinii, bo nie powinienem mieć. I tak nie mam tu nic do gadania, a
dodatkowo, to tylko moje uprzedzenie do wampirów zniechęca mnie do tego
pomysłu. - A banki krwi? Czy to jak stare, okropne jedzenie? - pytam, szczerze
zaciekawiony. Znam smak krwi. Przecież częściej atakuję zębami, niż pazurami
czy bronią palną. Jest ciężka i lepka.
Śmierdzi śmiercią i strachem.
Ciekawi mnie, jak ktoś może widzieć coś innego w posoce. Chyba kwestia
przyzwyczajenia.
- To coś jakbyś jadł obiad pachnący plastikiem, który stał tydzień lub dwa
w lodówce i podano by ci go na zimno -
Waltteri skrzywił się na samą myśl o torebkowym jedzeniu. Uśmiecham się
kącikiem ust, widząc jego reakcje.
- Gorsze rzeczy się jadało. -
Wspominam, jak naprawdę starałem się nie myśleć, co jem, albo zwyczajnie nie
miałem czasu o tym myśleć, bo byłem zbyt głodny. - Ale fakt,jedynie jak nie było wyjścia. -
Zastanawiam się. Teraz przecież nie kradłbym, bo dostaję jedzenie, wraz z
resztą służby. Czasami im pomagam, jak mam wolne, ale przez większość czasu się
mnie tam obawiają. Ukrywają to, ale nie mogą ukryć bezpośrednio swoich emocji.
Albo zapachu stresu. Moja obecność ich niepokoi. W końcu, widzieli mnie już pewno nie raz,
jako wielkiego, strasznego wilka.
-No właśnie - Stwierdzi ł niemal oskarżycielsko. Prychnąłem, uśmiechając
się szerzej.
-Idź męcz kogoś innego - Wziąłem
głęboki oddech i zamachałem na dłońmi w geście, jakim goni się dzieci. Matka
mnie tak poganiała. I zdarzało mi się poganiać tak i Iskrę, jak dla odmiany
miała ochotę wdać się w bójkę z kimś, z kim by nie wygrała . - Ksz ksz.
Wampir spojrzał na mnie w szoku, albo, raczej jak zganione dziecko.
- Ksz ksz - spróbowałem jeszcze raz, z coraz szerszym uśmiechem.
-Nie chcę sobie iść - Odpowiedział dziecięcym, marudnym tonem. Zmrużyłem oczy, ciekawe czy wie, że lubię się
bawić z dzieciakami, bo są szczere i w przeciwieństwie do dorosłych,
zwyczajnie prostsze i mniej zepsute, i
stara się to wykorzystać, czy po prostu taki jest.
- To będziesz dłużej głodny - Stwierdziłem, przechylając głowę. Zamilkł na chwilę, ale nie zbyt długą.
-No dobrze -Stwierdził w końcu,
chyba zrezygnowany.
- Ja już miałem śniadanie- Przypomniałem, odpychając się od parapetu i
przeciągając odrobinę. - Pewno będę się gdzieś kręcić przy władcy -
Rozciągnąłem kark , ignorując strzelanie kości - jak wstanie, albo uda się do sali tronowej -
Dokończyłem . - Zresztą, wiesz gdzie mnie szukać.
-Ale wtedy już nie pogadamy bo będziesz futrzakiem - zauważył.
- To mogę, specjalnie dla ciebie, pokręcić się w ludzkiej formie - powiedziałem,
z delikatnym uśmiechem- Władca będzie zdziwiony - uniosłem jedną brew,
wyobrażając sobie pytające spojrzenie Pana Podziemi.
Nie spodziewałem się, że wampir się przytuli do mnie, i to tak nagle. W
pierwszym momencie wzdrygnąłem się i odruchowo zmarszczyłem nos, ale to był
głupi odruch.
- Uh. - Stałem niezręcznie, nie będąc pewien, czy mam oddać uścisk, czy
nie. W końcu, nie zwykłem przytulać się z obcymi facetami po właściwie,
pierwszym kwadransie rozmowy - No,
wystarczy. Jeszcze ktoś pomyśli, ze się dobrze znamy. - Prychnąłem, szybko
klepiąc go po plecach. I tak się
uśmiechałem. Powinienem się przyzwyczaić szybko do osobowości Waltteriego.
Tego, że jest energiczny, jak dziecko.
-To źle? - Zapytał, zdziwiony i puścił mnie.
- Nieeee - Odpowiedziałem, nie pewny nawet czy warto tłumaczyć, czy nie.
Zrezygnowałem, stwierdzając, że i tak namieszałbym jeszcze bardziej. Oparłem
ręce na biodrach i przechyliłem głowę, obserwując, jak wampir, po krótkim
pożegnaniu zwykłym, wesołym; " To do zobaczenia!" odchodził niemalże tanecznym krokiem.
Nie wiedziałem, czy powinienem traktować go jak osobę w moim wieku, starszą
ode mnie, czy młodszą ode mnie. I dręczyło mnie to. Jak większość wilkołaków
pewno, zazwyczaj każdą znajomość w pewien sposób sobie segregowałem. Do
starszych czy silniejszych się nie podskakuje, chyba, że wiesz, że dasz radę im
dać w ryj, albo zwiać w razie czego. Albo na wszelki wypadek, z szacunkiem, jak
do Lieluna. Swoich, się traktuje równo ze sobą. Młodszych za się traktuje lżej
od wszystkich. Należy im pozwolić na więcej. I nie wiedziałem, jak traktować
Waltteriego. Z jednaj strony, był młody duchem, ale z drugiej, mógł wymagać
należnego mu szacunku. A ja nie chciałem go rozdrażnić. Głupotą byłoby
narobienie sobie wroga, w przyjacielu elfa, który dał mi dom i pracę. Skrajną
głupotą.
I wampir wydawał się być jednak...dobrą istotą. Wyjątkowo wrażliwą na
innych. Nie do końca ich rozumiał, ale widać, że przynajmniej nie chciał źle.
Zdecydowałem się, by przeczekać śniadanie władcy w bibliotece. Patrzyłem po książkach, jako,
że nie miałem siły na to, by użerać się z literami i podziwiałem barwne
wierzchy książek. Tytuły często były zdobione. Ciekawe, czy kosztowały tyle, co
utrzymanie rodziny przy życiu w Dolnym Kręgu. Wziąłem głęboki oddech, zapach
tego miejsca był wyjątkowy. Spokój, dużo papieru i starość. I trochę kurzu, uśmiechnąłem się. Ale tego
nie można uniknąć. Tu było chyba najciszej w całej rezydencji, stwierdziłem,
wychodząc z biblioteki. Moje kroki brzmiały nieznośnie głośno w cichym
pomieszczeniu.
Zastałem władcę, jak właśnie układał sobie poduszkę na podłokietniku tronu,
by wygodniej usiąść. Spojrzał na mnie, gdy stanąłem po prawej stronie tronu,
jednak nie na równi, a bardziej z tyłu. Miałem wrażenie, że nie w wilczej
formie nie wypada mi, bym przebywał tak blisko Władcy. Lielun nie odezwał się jednak ani słowem,
tylko sięgnął po książkę i zaczął czytać.
Oparłem się bokiem o tron. Stróżowanie w ludzkiej formie jest, nie
mogłem ukryć, o wiele bardziej nudne. W wilczej formie przynajmniej się
zdrzemnę, a i tak obudzę się, gdy tylko ktoś obcy wkroczy do sali. Natomiast,
jako człowiek, to mało wypada. A stanowczo nie rozłożyć się na ziemi i walnąć w
kimę. Pomimo, że bym mógł. Przetarłem twarz ręką. Pozostało jedynie poczekać,
aż Waltteri wyłudzi od kogoś śniadanie i wróci, bo w końcu, chciał się
zaprzyjaźnić.Nie wiedziałem tylko, czy będziemy tak gadać, zakłócając władcy
spokój. W końcu już nie spał, a wampir był ochroniarzem, a ja strażnikiem.
Powinniśmy bardziej... pracować... a nie urządzać sobie towarzyskie pogawędki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz