27 lutego 2018

Od Einara C.D Kelezar

   Siedziałem jak na szpilkach, prośba o audencję Kelezara, chłopaka, którego poznałem na tamtej imprezie. To nie mogło wróżyć nic dobrego, w jakim innym wypadku miałby tu przychodzić niż na przykład szantaż? Przekląłem cicho pod nosem. Ręką z wolna przejechałem po miejscu, gdzie jeszcze niedawno spoczywał naszyjnik. Ponadto zgubiłem najważniejszą pamiątkę. Z jednej strony mogłem nie zabierać jej ze sobą, z drugiej wspomagała moje leczenie w sytuacji kryzysowej.
   W tej całej beznadziejnej sytuacji, jedynym plusem był fakt, iż ojciec niczego się nie domyślał, absolutnie. Żadnych pytań. Odetchnąłem głęboko, zrywając się na równe nogi, by zacząć krążyć bez celu po sali przyjęć. Moje galopujące myśli przerwał wartownik, który wkroczył do sali sam. Ukłonił się z należytym szacunkiem, przy którym zawsze czułem się niezręcznie.
    - Książę, umówiony z księciem, Kelezarr Enoel nalega na natychmiastową audiencję, zarzeka się, iż panicz ma świadomość, że sprawa jest nagląca – Mówiąc to, stał niemal na baczność.
   Zmarszczyłem brwi i bez najmniejszej odpowiedzi, szybkim krokiem wyszedłem z pomieszczenia, podtrzymując grube szaty, by przemieszczać się szybciej. Cholera, czułem się w tych szmatkach jak kobieta w sukience. I do tego ten kawałek metalu na głowie. Będę wyglądać w jego oczach idiotycznie. Swoją drogą, dlaczego mnie to przejmuje? Prychnąłem sam na siebie i niemal wybiegłem przed budynek. Dziękując losowi iż nie wpadłem na żadnego z członków rodziny.    Niemalże wpadłem za to na strażnika, który patrzył na pół demona nieprzychylnym wzrokiem. Przystanąłem od razu, przybierając obojętny i w miarę władczy wyraz twarzy.
   - Witaj, oczekiwałem cię Kelezarze, wybacz, za problemy ze strażą, jednak wykonywali jedynie swój obowiązek – Powiedziałem oficjalnym tonem –Zapraszam cię do środka i od razu zaznaczam, iż nie będę potrzebował obecności strażników w naszej rozmowie – Wypowiadając ostatnie słowa, przeniosłem wzrok na wyższego ode mnie mężczyznę, który z widocznym niezadowoleniem skinął głową.
   Następnie na powrót obdarzyłem spojrzeniem swojego rówieśnika. W stroju jaki dziś ubrał, robił wrażenie. Z pewnością nie mogłem mu odmówić gustu. Zwróciłem też uwagę na satysfakcje malującą się na jego twarzy, gdy patrzył na strażnika. Ten jedynie prychnął, lecz wciąż nic nie powiedział, nie mógł. Przynajmniej nie w mojej obecności. Uznałem więc rozmowę za zakończoną i wszedłem z chłopakiem w głąb rezydencji. Nie odezwałem się ani słowem dopóki nie wyprowadziłem nas na teren ogrodów, tu przestrzeń była większa a i z pewnością słowa nie roznosiły się echem
   - W jakiej sprawie przyszedłeś? – Zapytałem cicho, czując się z lekka głupio – Chyba nie po to, by mnie szantażować, prawda?- W moim głosie, pobrzmiewała swego rodzaju nadzieja. Blondyn obejrzał się jeszcze z krzywym uśmiechem za siebie, by szybko spoważnieć
   -Wow, masz o mnie aż tak złe zdanie?
Westchnąłem i spuściłem wzrok, patrząc jak brzegi szat ocierają się o trawę, przy moim każdym kroku.
   -Wybacz, większość osób skorzystałaby z okazji –Zauważyłem prosto i logicznie, czując jednak drobne ukucie poczucia winy
   - Więc musisz bardzo lubić adrenalinę, skoro jesteś świadomy mentalności naszego cudownego, wielokulturowego społeczeństwa – Rzucił żartobliwie - I zapewne domyślasz się, że jeśli coś zgubisz w tej szarej dzielnicy górnego kręgu, to żaden złodziej ci tego nie zwróci, hm?
Po tych słowach przystanąłem, niemalże machinalnie ignorując pierwszą część słów skierowanych do mnie. Nie byłem na tyle głupi by nie pojąć aluzji, poczułem jak moje serce zaczyna bić szybciej. Zamierzałem z książęcą gracją zachować spokój i opanowanie. Lecz w końcowym efekcie nie umiałem powstrzymać zająknięcia.
   -…M…masz mój naszyjnik?
   - Zabrzmiałeś tak, jakby ci na nim bardzo zależało. No popatrz, a już myślałem, że masz setki lepszych. – Sięgnął rękami z tyłu szyi, wsunął palce za kołnierz, odpiął naszyjnik i podał mi go - Nie zakładałbym go, ale gdyby był w kieszeni, twoi opancerzeni znajomi już by mnie przesłuchiwali. Chyba mi wybaczysz.
Chwile stałem w ciszy, ściskając w dłoni naszyjnik, który przejął ciepło jego ciała.
   -Nawet nie wiesz jak bardzo jestem ci wdzięczny – Wyznałem szczerze, nie mając śmiałości, by spojrzeć mu w oczy. Wziąłem go za szantażystę, a on przyniósł mi najważniejszą rzecz jaką posiadałem. Dodatkowo przemyślał to tak, by nie zrobić problemu żadnemu z was. Zagryzłem wargę Wyszedłem na zupełnego buca – Przepraszam, za moje zachowanie względem ciebie.
   - Jasne. – Machnął jedynie ręką- Zdziwiłbym się, gdybyś potraktował mnie inaczej. To chyba oczywiste, że nie obdarza się przypadkowych istot spotkanych w klubie szczególnym zaufaniem. – Obrzucił następnie miejsce nieco nietypowym, zamyślonym spojrzeniem. - Lepiej już sobie pójdę.    Nie zamierzam zajmować twojego czasu. W ogóle, to chyba powinienem się do ciebie zwracać książę – Zaśmiał się, dźwięcznie, przyjemnie- Sorry, nie jestem przyzwyczajony.
   -Chciałbyś… spędzić ze mną trochę czasu? – Zapytałem nieśmiało, nie wiedząc, czy aby na pewno powinienem.
   -No jeżeli sobie tego życzysz. Książę. – Próbował zdusić parsknięcie śmiechem, jednak nijak mu to nie wyszło - Twoja kiecka jest inspirująca.
   -Serio wystarczy Einar –Mruknąłem z lekkim rumieńcem, lecz by szybko się odgryźć, odparłem– A co do mojej kiecki, pociąga cię? –W moim głosie, przy tych słowach, podźwiękiwał lekki sarkazm.
Kele uniósł słysząc moje słowa brwi, zmierzył mnie znacząco wzrokiem i również używając sarkazmu powiedział – No wiesz, gdybyś w takiej kiecce balował w klubie, to od razu bym się do ciebie zabierał
   -Zrobię dla ciebie kiedyś prywatny pokaz jak chcesz. Tańca klasycznego, oczywiście – Na pokaz przybrałem poważną, niemalże zimną minę.
   - Nie mów mi takich zbereźnych rzeczy, wstyd rodzinie przynosisz – Odparł, również przybierając poważny ton.
Parsknąłem śmiechem, czując, niemal dogłębnie, jak wyjątkowo dobrze mi się z nim rozmawia, prosto i naturalnie, zupełnie jakbym znał go od dawna. Czy to nie przykre? Nie potrafiłem dopasować się do czegoś tak oczywistego jak żelazne zasady własnej rasy, które powinienem znać machinalnie, bez tłumaczeń. Byłem inny, byłem…
   -Cóż robi tu ten mieszaniec? –Usłyszałem beznamiętny, zimny ton ojca, który niemalże mnie przeszył. Natychmiastowo wyrwał mnie z zamyślenia. Zerknąłem na osobę o której były te słowa. Kelezar już się nie uśmiechał. Jego oczy zgasły, jak zdmuchnięty płomień świecy. Żadnego smutku, złości, zaskoczenia, absolutnie nic. Czysta, lodowata, przerażająca niemal obojętność. Miałem wrażenie, że od dawna wyuczona. Skłonił się lekko i pozdrowił króla. By następnie powiedzieć
   -Rozumiem, że moja obecność uwłacza temu miejscu. Skoro taka jest wola królewskiej mości, pójdę stąd – Wszystko to wypowiedział równie wypranym z uczuć tonem, co jego wyraz twarzy.
Ból poczucia winy i współczucia, ukąsił mnie wprost w klatkę piersiową. Sprawiając, że ledwo zdołałem złapać oddech. Przełknąłem ciężko ślinę, przeniosłem wzrok na ojca. Wzrok niezwykle pewny, nie pasujący do mnie, zdeterminowany. Mimo, że nigdy w całym życiu, otwarcie nie postawiłem się jego woli.
   - Ojcze, czyż ojciec nie uczy nas szacunku? Poza tym, nie rozumiem reakcji, gdyż skoro nietolerujesz obecności osób krwi mieszanej. Czemu zapraszasz Lieluna? Nie słyszałem nigdy, by elfy miały otwarty problem do mieszańców, jeżeli tak nie jest, to wolałbym, by mój towarzysz mógł ze mną pozostać. Zauważyłem w nim bowiem potencjał, na mojego prywatnego ochroniarza, jego rasa nie powinna raczej stanowić w tym przeszkody. –Nie miałem nawet pojęcia, skąd wziąłem pomysł na wzmiankę, o ochroniarzu, lecz nie miałem pomysłu, na żadną inną wymówkę. Nie mogłem wszak przyznać, że przyszedł tu oddać mi naszyjnik, który zgubiłem.
Z pewnością siebie, spojrzałem prosto w zmrużone oczy elfa, który póki co zamilkł. Jeżeli właśnie sprawdzał umysł jednego z nas, było po mnie, lub po naszej dwójce. Kele, niepewnie przeskakiwał spojrzeniem to na mnie, to na króla. Ja zaś nie drgnąłem, jakby to właśnie ruch, miał przesądzić o tym jak wyjdziemy z tej sytuacji.
   -Ochroniarz... – Mruknął w końcu, po ciągnącej się niemalże przez wieczność chwili ciszy-Nie za młody?
   - Zapewniam cię, że posiada wyjątkowe umiejętności jak na swój wiek –Wypowiadając te słowa, w duchu błagałem, by pół demon faktycznie posiadał jakieś szczególne umiejętności. Możliwe, że Sverrir, o ile jeszcze tego nie zrobił, w tym momencie zajrzałby do umysłu mojego nowego znajomego, by przekonać się o jego możliwościach. Jednakże w tym momencie nadszedł Lielun, z lekka ratując tą wciąż beznadziejną sytuacje.
   -Mam nadzieję, że nie przeszkadzam w ważnej rozmowie. Służba mówiła, że cię tu znajdę
   -Ależ skąd, mój syn znalazł sobie ochroniarza – Powiedział mój ojciec, jego ton nie musiał wchodzić w otwarty sarkazm. Gdyż był w nim wyczuwalny, już na pierwszy rzut oka.
   - Dzieciaka? – Zapytał władca podziemi, patrząc z uniesioną brwią, na pół demona.
   -Najwidoczniej –Oznajmił mu w odpowiedzi król, z typową dla siebie oschłością.
Zaś ja obdarzyłem Lieluna spojrzeniem pełnym wyrzutu
   - Wiesz... To i tak więcej niż miał do tej pory – Nagle stwierdził przyjaciel ojca, chyba rozumiejąc to, co chciałem przekazać mu spojrzeniem.
   - Porozmawiamy o tym później, Einarze – Odpuścił w końcu król, odchodząc wraz z Lielunem. Odetchnąłem z ulgą, jednakże wciąż czułem się niesamowicie głupio. Nie patrząc na Kelezara, rzuciłem mu jedynie ciche ,, przepraszam’’. Czując się okropnie, za to, co musiał usłyszeć, mimo, że głównie krzywdzące było ,,jedynie’’ jedno zdanie.
   -Można się do tego przyzwyczaić . Ogólnie to dzięki, ale nie musiałeś mnie bronić. Twój s... um, ojciec nie wyglądał na zachwyconego. Ale niezły wkręt z tym ochroniarzem
   - Teraz chyba serio będziesz musiał nim zostać, polubiłem cię...nie umiałbym dać cie tak po prostu wyrzucić -Powiedziałem, zerkając na niego delikatnie. Wyglądał, jakby nic się nie stało i zachowywał się, jakby całość go nie ruszyła. Jednak, przecież widziałem jego reakcje. Ile razy musiał usłyszeć słowa pogardy, skierowane w jego stronę. Tylko ze względu tej inności, braku czystości.    Czy nie wypadałem przy nim, jak rozpieszczone dziecko, które chce się tylko pobawić? Czy w jego oczach nie byłem żałosny? Czego nie mówił… z racji, że byłem księciem?
Nagle, mój umysł dopadło inne ważne pytanie. Ile razy nie usłyszałem słów nienawiści tylko ze względu na moją pozycje? Które słowa niechęci są gorsze, te otwarte, czy skrywane w umyśle, za zasłoną niechętnego spojrzenia i fałszywego uśmiechu? Bez znaczenia, miałem pewność, że dobrze znał oba te typy niechęci.
    - Ale ty mówisz całkiem poważnie? – Roześmiał się - Dobra, słuchaj, to w cholerę miłe z twojej strony, a poza tym wow, książę Einar proponuje mi profesję –Udawany entuzjazm zabarwił jego słowa . - Ale to trochę dziwne, okej? Nie, żebym nie doceniał tego zaufania, bo jesteś jedyną osobą, która tak szybko mnie nim obdarzyła, poza tą kupą złomu... - Pokiwał lekko głową w kontynuacji, jakby w zastanowieniu. Pozwoliłem mu mówić, bez przerywania- Ale właśnie to jest w tym najdziwniejsze. Nie znasz mnie. Jestem mieszańcem. A zważywszy, że niedawno poznaliśmy się w klubie –Ostatnie słowa wypowiedział upewniwszy się, że nikogo kto mógłby je usłyszeć, w okolicy nie było. - Zastanawia mnie, czy właśnie w ten sposób dobierasz sobie znajomych. I wiesz co? Kiedy tak o tym myślę, to wydaje mi się, że faktycznie potrzebujesz kogoś, kto nie dopuści do Ciebie gorszego marginesu społecznego ode mnie – Zażartował, by następnie spoważnieć - Widzisz, też cię lubię. Ale nie za to, że jesteś księciem. W zasadzie niewiele mnie to obchodzi. - Znów przeszedł do komizmu. - Przekonałeś mnie tym swoim Liamem, z jednym wyjątkiem. Fatalnie ci idzie kłamanie. Nie próbuj tego.
   -Słuchaj ja… pewnie masz mnie teraz za głupiego naiwnego rozpieszczonego bachora… Ale... To po prostu nie tak że każdemu ufam… Po prostu ty… - znów spuściłem wzrok czując się głupio. – To o ochroniarzu powiedziałem… By mieć pewność, że cię nie wyrzuci… Nie wiem po prostu czy się z tego wyplącze teraz. To znaczy… to nie tak że nie widziałbym cię w tej roli… Ale to snobistyczne ci kazać… Czy od ciebie tego oczekiwać… Wiedz jednak, że mimo wszystko… Uważam że zasługujesz na zaufanie, może naprawdę jestem łatwowiernym dzieciakiem… ale… nawet przez ten krótki czas, czuję się przy tobie… rozmawiając z tobą, luźniej, niż przy innych. –Nagle uniosłem wzrok by spojrzeć mu w oczy – Nie jesteś cholernym marginesem społecznym tylko przez brak czystości krwi, nie ważne jakiej rasy jesteś. Wiem, że to nie zmieni tego, jak inni cię postrzegają… ale… chciałbym byś wiedział… byś wiedział… jak ja cię postrzegam. – Nie wiedziałem, czy moje słowa w ogóle miały jakiś sens w tym zlepku zdań. Lecz liczyłem, że zrozumie je dobrze, tak jak chciałem, by zrozumiał. Opuściła mnie już cała pewność siebie, by powiedzieć mu o wszystkim wprost


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz