10 lutego 2018

Od Lieluna C.D: Waltteri

Obudziłem się o typowej dla mnie porze, kiedy elektryczny budzik wskazywał na godzinę ósmą. Nie było to dla mnie zbyt długo ani zbyt krótko. Pozwalało na odpowiednią ilość snu, nawet w przypadku późniejszego udania się na spoczynek. Spoglądałem sennym wzrokiem na mały zielony ekranik, który zaświecił się na niebiesko w moich dłoniach. Uważnie skupiałem wzrok na dacie wyświetlanej pod godziną. Ósmy Lutego. Nie mogłem mieć pewności czy to tego dnia się urodziłem. Mogło to być zwykłym kłamliwym wspomnieniem. Nie zwracałem na to jednak uwagi. I tak nigdy sam z siebie nie organizowałem swoich urodzin. Mało kto o nich wiedział. Nie było potrzeby rozgłosu. Liczyła się dla mnie jedynie data przejęcia tronu. Z każdym mijającym rokiem strach zaledwie wzrastał, że w końcu i mnie czeka koniec panowania. Nie bałem się oczywiście utraty aktualnych przywilejów. Jak każdy kto żył wystarczająco długo w Dolnym Kręgu, umiałem o siebie zadbać. Bałem się śmierci, nieuniknionego końca mego życia w przypadku, gdyby możliwy zastępca okazał się silniejszy czy sprytniejszy. Mógł nim być każdy. Łącznie z istotami, które obiecywały mnie chronić.
Usiadłem wreszcie na łóżku i się przeciągnąłem. Poczułem jak kończyny przyjemnie się rozciągają, a następnie wstałem. Nie spotkałem się z nieprzyjemnym chłodem. Służba już zadbała, aby o tej godzinie było ciepło w rezydencji. Było to luksusem, który mało kto aktualnie odczuwał. Oczywiście z mieszkańców Dolnego Kręgu. Ogrzewanie było normą dla każdego w kręgu górnym. Kręgu, do którego miałem się dziś udać, a to oznaczało odpowiednie przygotowania. Porzuciłem swoją typową normę dla czegoś nieco innego. A dokładniej jedyne co zmieniłem to ciuchy, jakie miałem na siebie założyć. Typowe luźne ciuchy porzuciłem na cześć ozdobnych elfich szat. Z tym odzieniem ruszyłem do łazienki, gdzie też rozluźniłem się nieco w wannie, zadbałem o swoją higienę jak i odpowiedni wygląd. Znałem Władcę już wystarczająco długo, aby wiedzieć jak bardzo ten zwraca uwagę na odpowiedni wygląd.
Postanowiłem dziś odpuścić śniadanie. W sumie to… Czułem swego rodzaju przyjemność z spędzenia czasu z Sverirrem i zależało mi na szybkim udaniu się do Pałacu. Było wystarczająco późno, aby ten już zdążył wstać. Wyszedłem z łazienki i zobaczyłem w swojej sypialni znajomego mi wampira. Był to mój prywatny ochroniarz. Jedyny, któremu na tyle ufałem, aby pozwolić mu swobodnie wchodzić do mojej sypialni. Nie wiem, czy nie było to głupotą. Teoretycznie nie miał po co brać udziału w tej całej ”grze” Dolnego Kręgu, jako że był mieszkańcem kręgu górnego. Z drugiej strony zdążyłem już zrozumieć, że po krwiopijcy można było się wszystkiego spodziewać. Mimo wszystko, potrzebowałem kogoś bliższego w swoim codziennym życiu.
- Mogę iść z tobą? - zapytał niewinnie - będę naprawdę grzecznym kotkiem'.
- Możesz co najwyżej mnie odprowadzić do mostów, jeżeli chcesz. Dziś do Władcy udam się sam - odpowiedziałem na jego pytanie. - Ale w zamian chciałbym z tobą spędzić dzisiejszy wieczór w barze. O ile się na to zgodzisz, oczywiście.
- Będziemy tylko we dwoje? - posłał mi dwuznaczny uśmieszek.
- Tak - zaśmiałem się. - Ty, ja…i ci wszyscy mili dżentelmeni i damy, którzy przebywają w takich przyjemnych miejscach.
Wampir cmoknął mnie w polik, a ja się lekko uśmiechnąłem. Nie chciałem marnować więcej czasu, więc przeszedłem obok niego i ruszyłem w stronę drzwi. Dopiero tam się zatrzymałem, trzymając drewna, by spojrzeć na mojego wampira.
- To jak, zechcesz mnie odprowadzić? - zapytałem.
- Oczywiście, będę cię pilnował - oznajmił i wtuli się w me ramię niczym dama wracająca nocą z swoim mężem.
Ruszyliśmy zatem oboje korytarzem, uprzednio zamykając drzwi od mojej sypialni. Różne zaklęcia powodowały, że nawet nie musiałem użyć klucza czy nowoczesnych sztuczek. O ile nie będzie to ktoś, kto szkolił się w magii w samej gildii magów, nie będzie on w stanie przedostać się do mojej sypialni. W końcu i Sverrir pomagał mi przy utworzeniu odpowiednich run. Możliwe, że jedni uznaliby to za oszukiwanie, ale jednak nikt nie mówił, że nie można chronić swego życia jak tylko się dało.
- Mam nadzieję, że nie będziesz zaczepiał Canisa podczas mojej nieobecności - powiedziałem, gdy wyszliśmy już z rezydencji.
- Czemu nikt mnie nie lubi? - zapytał smutnym tonem niczym mały chłopiec.
- Ja cię lubię - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- Ale wszyscy inni najchętniej by mnie zabili na stałe, czy pomagali wbijać coś w moje serduszko. Marzę o przyjaźni, ale każdy widzi we mnie jedynie szalonego pasożyta - mówił raczej szczerze. W końcu nie miał powodu do kłamstwa.
- Może się do tego źle zabierasz? Albo trafiasz na złe osoby - zarzuciłem dwoma możliwościami.
Mój kochany wampirek jednak nie odpowiedział. Wtulił zaledwie swą głowę bardziej w moje ramię. Rozumiałem go w sumie. Sporo osób uważało go za zwykłe niebezpieczeństwo, część za szaleńca, a reszta za mieszankę obu. Do tego dochodził jeszcze jego gubiący wygląd. Oznaczało to, że większość istot go zwyczajnie nie akceptowała. Rozumiałem jego smutek. Wiedziałem, jak to jest być samotnym. Ale nie wiedziałem, jak mógłbym zmienić tę sytuację. Nie zmuszę przecież nikogo do przyjaźni z nim, bo to nie byłoby wtedy szczerym uczuciem. Mogłem zaledwie mieć nadzieję, że w końcu Waltteri znalazłby kogoś, kto by go zaakceptował takiego jakim jest.
- Jest coś, co chciałbyś dziś porobić? - zapytałem.
- Jak będę sam?
- Jak już do ciebie wrócę - wytłumaczyłem.
- Będę chciał mieć ciebie tylko dla siebie. Może nawet mnie nakarmisz! Nic więcej nie chce - cmoknął mnie w szyje.
- Zatem ustalone - uśmiechnąłem się do niego i pocałowałem go w czoło.
Nie było daleko do mostu, tak więc już znajdowaliśmy się przed nim. Strażnicy zdążyli się już przyzwyczaić do moich podróży do Górnego Kręgu. Sprawdzali zaledwie czy to na pewno ja, przez co podeszli powoli do mnie razem z magiem.
- Będę tęsknił, uważaj na siebie i nie wracaj sam - powiedział i wtulił się jeszcze we mnie.
Uważałem to za urocze. W sumie to było miło mieć kogoś, kto się o mnie chyba szczerze martwił. Objąłem go ramionami i sam przytuliłem do swojego torsu. Lubiłem jego bliskość. Szczególnie teraz, kiedy było mi tak kurewsko zimno, a jego ciało zawsze było tak przyjemnie ciepło. Oczywiście nie chciałem zakładać futra posiadając świadomość, że Sverrir tego nie popiera. Nie widziałem również co innego by mogło pasować do szat. Szczerze mówiąc, nie skupiałem się zbytnio na elfiej modzie, ale na szczęście nie musiałem przebywać na dworze zbyt długo i wkrótce miałem się ogrzać w pałacu.
- Ty zaś nie prowokuj Canisa. Wiesz, że ma trochę charakterku nasz mały wilczek - uśmiechnąłem się do wampira zezwalając magowi na jego inkantacje i reagując na polecenia straży.
- Słodki jest - stwierdził i mi pomachał.
Zaśmiałem się jeszcze na jego stwierdzenie i przeszedłem przez most dzielący dwa kręgi. Jeden ze strażników zszedł ze swojego posterunku i w zamian zajął się chronieniem mnie w drodze do pałacu. A może też raczej chronił mieszkańców? Zawsze trudno mi było ustalić, czy martwi się o moje bezpieczeństwo czy też ich. Niektórzy w tej części miasta uważali mnie za głównego z przestępców. Taki król żebraków. Nie przeszkadzało mi to. Generalnie nie przejmowałem się tym, jak niektórzy spoglądali na mnie okazjonalnie szepcząc między sobą. W zamian skupiałem się na tym by zachować odpowiednie tempo w celu utrzymania ciepła oraz jak najszybszego dostania się do mojego dobrego przyjaciela.

***

 Na miejscu poczułem się nieco jak towar. Jeden strażnik przekazał mnie drugiemu, a ten z kolei zaprowadził mnie do salonu władcy. Odetchnąłem nieco z ulgą, kiedy moje ciało otoczyło przyjemne ciepło. Wyciągnąłem dłonie z mych długich rękawów i pokłoniłem się odpowiednio przed władcą.
- Witam pana Króla - powiedziałem z uśmiechem.
- Witaj Lielunie, przyjacielu - uśmiechnie się do mnie, a następie wskazał mi miejsce.
Na stole już stało wino oraz kieliszki, z czego jeden już zawierał czerwoną ciecz. W tej chwili nieco pożałowałem decyzji ominięcia śniadania, ale nie zamierzałem prosić Sverrira o choćby drobny posiłek. Usiadłem w miejscu wcześniej mi wskazanym i przyjąłem kieliszek, do którego to władca nalał świeżego trunku.
- Wszystkiego najlepszego dzieciaku - powiedział, w trakcie, kiedy stuknęliśmy się naszymi kieliszkami. - Mam dla ciebie prezent, który sądzę, że szczególnie ci się spodoba.
- Doprawdy? Wiesz, że nie musiałeś się zbędnie trudzić - odpowiedziałem i upiłem łyk wina. Sverrir jak zawsze miał dobry gust. Z drugiej strony zapewne był starszy od cieczy, którą właśnie piliśmy.
- Sprowadziłem motocykl z Observera - oznajmił swoim poważnym tonem.
Spojrzałem na niego chwilowo. Nie był znany z żartowania, a już szczególnie nie w takich chwilach. Moje usta mimowolnie uniosły się w zadowolonym uśmiechu. Raz czy dwa próbowałem namówić mego przyjaciela na pozwolenie na motor. Nigdy jednak nie spodziewałem się, że się zgodzi, co dopiero, że taki mi kupi. W sumie nie spodziewałem się czegoś aż tak miłego.
- Czyżby mój urok tu zadziałał? - zapytałem rozbawiony. - Dziękuję. Jestem niezwykle wdzięczny za ten prezent.
- Uroku osobistego z pewnością nie można ci odmówić - uniósł kącik ust.
- Jeden z wielu plusów posiadania elfich genów - powiedziałem z typowym dla mnie uśmiechem.
- W twoim wypadku brak czystości krwi nie odbiera ci uroku - pochwalił, po czym odchrząknął. - W każdym razie, czy nie ma żadnych większych problemów w dolnym kręgu? Nic ci nie zagraża?
Jego komplementu uznawałem za miłe czy nawet urocze. Było to z pewnością coś, co raczej nikt nie słyszał od niego. Niekoniecznie byłem pewien czy leży za nimi coś głębszego, ale nigdy się nad tym nie skupiałem. Nie uznawałem możliwości naszego związku. Nie byłem kimś odpowiednim dla władcy, a Sverrir wciąż ubolewał nad utratą swojej ukochanej. To nie było coś, co można było od tak zapomnieć i zignorować.
- W Dolnym Kręgu jest nieco nerwowo, ze względu na panujący chłód. Ale skupiają się bardziej na sobie niż na swoim otoczeniu. Moi szpiedzy nie słyszeli nigdzie nic na temat możliwego postawienia się - oznajmiłem, po czym zdałem nieco głębszy raport dotyczący panującej sytuacji. - Udało mi się wreszcie znaleźć dwie osoby, którym jestem w stanie choć trochę zaufać. Zajmują się oni moją ochroną i nie sądzę by mieli złe intencje. Oczywiście nie oznacza to, że pozwolę sobie na opuszczenie przy nich gardy.
- Czy jedną z tych osób jest pierwotny wampir? - zapytał z pewną czujnością.
- Tak - przyznałem, nie zamierzając chować nic przed nim. Gdyby chciał, sam by doszedł do prawdy.
- Trzymasz go za blisko, cały nim pachniesz, poza tym - odsłonił kawałek materiału ukazując na mojej szyi świeżą bliznę po karmieniu. - Nie opuszczasz gardy? Wystarczy, że w takim momencie wpuści ci jad, to sekunda, nie zdążysz zareagować, Lielun.
Poprawiłem kołnierz niczym nastolatek przyłapany przez rodzica na posiadaniu malinek. Rozumiałem zmartwienie mojego przyjaciela. Do tego znałem jego nastawienie do wampirów pradawnych. Nawet nie byłem w stanie mu zaprzeczyć. Taka była prawda. Gdyby Waltteri tego chciał to bardzo łatwo byłoby mu mnie zabić. Z tego powodu lepiej było go mieć po swojej stronie, a nie przeciwko.
- Czasem trzeba coś oddać, żeby coś dostać - oznajmiłem.
- Martwię się o twoje życie. Jaki jest ten wampir, że tak ryzykujesz? - zmarszczył brwi.
- Jest mieszkańcem górnego kręgu, więc mniejsza szansa, że zależy mu na tej całej ”zabawie” dolnego kręgu. Jest jak jego bracia, czasami widać, że nie rozumie norm pozostałych ras. Ale również jest mi wierny i zdaje się mu zależeć na opiece nad moją osobą - odpowiedziałem.
- Chcę byś go do mnie przyprowadził - wypowiedział niemalże niczym rozkaz.
- Wybacz, ale czy mógłbym zapytać po co ci takie spotkanie - zapytałem kulturalnie.
- Nie zrobię mu krzywdy, chcę tylko spojrzeć w jego umysł - stwierdził surowo.
- Nie chcę abyś go płoszył - powiedziałem niemalże jakbym mówił o jakimś zwierzątku.
- Nawet nie zauważy, poza tym to nie zwierzątko by być spłoszone.
- Czasami w to powątpiewam… - mruknąłem i upiłem łyk wina po czym delikatnie się uśmiechnąłem. - Choć jest z pewnością uroczy.
- Jesteś nim... Zainteresowany? - podniósł brew.
- Nie w romantycznym sensie - wytłumaczyłem.
- Chcesz zobaczyć swój prezent? - wstał.
- Oczywiście - również to zrobiłem, wciąż trzymając swój kieliszek.
Wyszliśmy wspólnie do ogrodu, gdzie też na trawie stał wspaniały motor. Widać było, że nie był to jakiś antyk. Nowoczesna technologia Observera. Piękne kształty, wspaniały dobór materiałów. Sverrir się szczerze postarał. Podszedłem do pojazdu i przesunąłem dłonią wzdłuż siedzenia, po czym spojrzałem na kierownicę. Ciekaw byłem dokładnie jak on działa. Słyszałem, że niektóre działały tylko w kontakcie z prawowitym właścicielem. Właściwie to nigdy nie tworzono pojazdów dla organicznych ras, więc trudno mi było powiedzieć czy przy mnie również zadziała. Nawet jeżeli nie, to będzie dumnie stał w głównej sali.
- Zmienia kolor, w zależności od tego, na jaki masz ochotę. A to twój...kluczyk - podał mi ładną srebrną bransoletkę, na której zauważyłem swoje inicjały. - Maszyna aktywuje się tylko wtedy, gdy będziesz ją miał na ręce.
Przyjąłem bransoletkę z uśmiechem i założyłem ją na swoją lewą rękę, po czym się uważnie przyjrzałem literom. Uwielbiałem to jaką uwagę przykładał do nawet najmniejszych detali. No i szybko otrzymałem odpowiedź dotyczącą tego na jakiej zasadzie działa mój nowy prezent.
- Dziękuję - powtórzyłem z uśmiechem i skinąłem głową w lekkim ukłonie. Chciałem okazać mu szacunek, a nie rzucać się na niego jak jakiś wariat.
-Też chciałbym cię czymś obdarować - zza naszych pleców dobiegł głos księcia. Odwróciłem się w jego kierunku, a następnie uśmiechnąłem się do niego.
- Witaj, Einarze - delikatnie się skłoniłem.
- Przyjmiesz prezent ode mnie? - zapytał nieśmiało, speszony i zarumieniony.
- Oczywiście - odpowiedziałem wesoło.
Wyciągnął w moim kierunku płaskie kwadratowe pudełeczko ozdobne, które przyjąłem z podziękowaniem, a następnie pozwoliłem sobie je otworzyć. W środku znalazłem ładny delikatny naszyjnik. Był to lisek na wisiorku, którego ogniw niemalże nie było widać. Idealny okaz pięknej elfiej pracy.
- On jest wykonany...z pomocą moich umiejętności leczniczych. Ta moc nie będzie wieczna, ale jeżeli zostaniesz zraniony, powinien cię wyleczyć, nawet jeżeli będzie to poważna rana - odwrócił lekko wzrok.
- Jest to wspaniały prezent - powiedziałem i ostrożnie wyjąłem z pudełka. - Pomożesz mi go założyć? - zapytałem go z ciepłym uśmiechem.
Ten skinął głową po czym podszedł bliżej mnie. Wziął naszyjnik z mojej dłoni, a następnie zapiął go na mojej szyi. Podziękowałem mu za to i przyjrzałem się delikatnemu listowi.
- Masz niezwykły talent - oznajmiłem i pogłaskałem go po głowie.
- Stał się lepszy w uzdrawianiu niż ja - przyznał sam Sverrnir.
- Widać spory potencjał w nim drzemie.
Chłopak wyglądał na zawstydzonego takim wychwalaniem go. Uznałem to za urocze, ale to nie były puste słowa. Trudnym było przerosnąć w czymś Sverrnira, szczególnie w dziedzinie magii. Co prawda mężczyzna ten miał problemy z magią uleczającą, ale nie mniej. Niezwykłym było, że chłopak miał w czymś taki poziom. Nie zdziwiłbym się, gdyby pewnego dnia dał radę kogoś wskrzesić za pomocą własnych umiejętności, bez nekromanckich run.

***

Dzień uznałem za udany. Przyjemnie mi było spędzić czas z moim przyjacielem, jak również i jego synem. Nie koniecznie lubiłem towarzystwa jego jakże kochanej starszej córki, ale nauczyłem się już ją ignorować. Mogłem mieć zaledwie nadzieję, że jego młodsza córka nie pójdzie w jej ślady i zrozumie podstawy kultury. Do rezydencji wróciłem po obiedzie, przed wieczorem. Chciałem móc również spędzić czas z Waltterim, tak jak mu to obiecałem. Oczywiście do domu wróciłem na mojej nowej zabawce, na szczęście nie zabijając nikogo po drodze.
- To jak, jesteś gotowy na odwiedzenie jakiegoś klubu? - zapytałem wampirka z uśmiechem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz