Obudziłem się o typowej
dla mnie porze, kiedy elektryczny budzik wskazywał na godzinę ósmą. Nie było to
dla mnie zbyt długo ani zbyt krótko. Pozwalało na odpowiednią ilość snu, nawet
w przypadku późniejszego udania się na spoczynek. Spoglądałem sennym wzrokiem
na mały zielony ekranik, który zaświecił się na niebiesko w moich dłoniach.
Uważnie skupiałem wzrok na dacie wyświetlanej pod godziną. Ósmy Lutego. Nie
mogłem mieć pewności czy to tego dnia się urodziłem. Mogło to być zwykłym
kłamliwym wspomnieniem. Nie zwracałem na to jednak uwagi. I tak nigdy sam z
siebie nie organizowałem swoich urodzin. Mało kto o nich wiedział. Nie było
potrzeby rozgłosu. Liczyła się dla mnie jedynie data przejęcia tronu. Z każdym
mijającym rokiem strach zaledwie wzrastał, że w końcu i mnie czeka koniec
panowania. Nie bałem się oczywiście utraty aktualnych przywilejów. Jak każdy
kto żył wystarczająco długo w Dolnym Kręgu, umiałem o siebie zadbać. Bałem się
śmierci, nieuniknionego końca mego życia w przypadku, gdyby możliwy zastępca
okazał się silniejszy czy sprytniejszy. Mógł nim być każdy. Łącznie z istotami,
które obiecywały mnie chronić.
Usiadłem wreszcie na łóżku i się przeciągnąłem.
Poczułem jak kończyny przyjemnie się rozciągają, a następnie wstałem. Nie
spotkałem się z nieprzyjemnym chłodem. Służba już zadbała, aby o tej godzinie
było ciepło w rezydencji. Było to luksusem, który mało kto aktualnie odczuwał.
Oczywiście z mieszkańców Dolnego Kręgu. Ogrzewanie było normą dla każdego w
kręgu górnym. Kręgu, do którego miałem się dziś udać, a to oznaczało
odpowiednie przygotowania. Porzuciłem swoją typową normę dla czegoś nieco
innego. A dokładniej jedyne co zmieniłem to ciuchy, jakie miałem na siebie
założyć. Typowe luźne ciuchy porzuciłem na cześć ozdobnych elfich szat. Z tym
odzieniem ruszyłem do łazienki, gdzie też rozluźniłem się nieco w wannie,
zadbałem o swoją higienę jak i odpowiedni wygląd. Znałem Władcę już
wystarczająco długo, aby wiedzieć jak bardzo ten zwraca uwagę na odpowiedni
wygląd.
Postanowiłem dziś odpuścić śniadanie. W sumie to…
Czułem swego rodzaju przyjemność z spędzenia czasu z Sverirrem i zależało mi na
szybkim udaniu się do Pałacu. Było wystarczająco późno, aby ten już zdążył
wstać. Wyszedłem z łazienki i zobaczyłem w swojej sypialni znajomego mi
wampira. Był to mój prywatny ochroniarz. Jedyny, któremu na tyle ufałem, aby
pozwolić mu swobodnie wchodzić do mojej sypialni. Nie wiem, czy nie było to
głupotą. Teoretycznie nie miał po co brać udziału w tej całej ”grze” Dolnego
Kręgu, jako że był mieszkańcem kręgu górnego. Z drugiej strony zdążyłem już
zrozumieć, że po krwiopijcy można było się wszystkiego spodziewać. Mimo
wszystko, potrzebowałem kogoś bliższego w swoim codziennym życiu.
- Mogę iść z tobą? - zapytał niewinnie - będę
naprawdę grzecznym kotkiem'.
- Możesz co najwyżej mnie odprowadzić do mostów,
jeżeli chcesz. Dziś do Władcy udam się sam - odpowiedziałem na jego pytanie. -
Ale w zamian chciałbym z tobą spędzić dzisiejszy wieczór w barze. O ile się na
to zgodzisz, oczywiście.
- Będziemy tylko we dwoje? - posłał mi dwuznaczny
uśmieszek.
- Tak - zaśmiałem się. - Ty, ja…i ci wszyscy mili
dżentelmeni i damy, którzy przebywają w takich przyjemnych miejscach.
Wampir cmoknął mnie w polik, a ja się lekko
uśmiechnąłem. Nie chciałem marnować więcej czasu, więc przeszedłem obok niego i
ruszyłem w stronę drzwi. Dopiero tam się zatrzymałem, trzymając drewna, by
spojrzeć na mojego wampira.
- To jak, zechcesz mnie odprowadzić? - zapytałem.
- Oczywiście, będę cię pilnował - oznajmił i wtuli
się w me ramię niczym dama wracająca nocą z swoim mężem.
Ruszyliśmy zatem oboje korytarzem, uprzednio
zamykając drzwi od mojej sypialni. Różne zaklęcia powodowały, że nawet nie
musiałem użyć klucza czy nowoczesnych sztuczek. O ile nie będzie to ktoś, kto
szkolił się w magii w samej gildii magów, nie będzie on w stanie przedostać się
do mojej sypialni. W końcu i Sverrir pomagał mi przy utworzeniu odpowiednich
run. Możliwe, że jedni uznaliby to za oszukiwanie, ale jednak nikt nie mówił,
że nie można chronić swego życia jak tylko się dało.
- Mam nadzieję, że nie będziesz zaczepiał Canisa
podczas mojej nieobecności - powiedziałem, gdy wyszliśmy już z rezydencji.
- Czemu nikt mnie nie lubi? - zapytał smutnym
tonem niczym mały chłopiec.
- Ja cię lubię - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- Ale wszyscy inni najchętniej by mnie zabili na
stałe, czy pomagali wbijać coś w moje serduszko. Marzę o przyjaźni, ale każdy
widzi we mnie jedynie szalonego pasożyta - mówił raczej szczerze. W końcu nie
miał powodu do kłamstwa.
- Może się do tego źle zabierasz? Albo trafiasz na
złe osoby - zarzuciłem dwoma możliwościami.
Mój kochany wampirek jednak nie odpowiedział.
Wtulił zaledwie swą głowę bardziej w moje ramię. Rozumiałem go w sumie. Sporo
osób uważało go za zwykłe niebezpieczeństwo, część za szaleńca, a reszta za
mieszankę obu. Do tego dochodził jeszcze jego gubiący wygląd. Oznaczało to, że
większość istot go zwyczajnie nie akceptowała. Rozumiałem jego smutek.
Wiedziałem, jak to jest być samotnym. Ale nie wiedziałem, jak mógłbym zmienić
tę sytuację. Nie zmuszę przecież nikogo do przyjaźni z nim, bo to nie byłoby
wtedy szczerym uczuciem. Mogłem zaledwie mieć nadzieję, że w końcu Waltteri
znalazłby kogoś, kto by go zaakceptował takiego jakim jest.
- Jest coś, co chciałbyś dziś porobić? -
zapytałem.
- Jak będę sam?
- Jak już do ciebie wrócę - wytłumaczyłem.
- Będę chciał mieć ciebie tylko dla siebie. Może
nawet mnie nakarmisz! Nic więcej nie chce - cmoknął mnie w szyje.
- Zatem ustalone - uśmiechnąłem się do niego i
pocałowałem go w czoło.
Nie było daleko do mostu, tak więc już
znajdowaliśmy się przed nim. Strażnicy zdążyli się już przyzwyczaić do moich
podróży do Górnego Kręgu. Sprawdzali zaledwie czy to na pewno ja, przez co
podeszli powoli do mnie razem z magiem.
- Będę tęsknił, uważaj na siebie i nie wracaj sam -
powiedział i wtulił się jeszcze we mnie.
Uważałem to za urocze. W sumie to było miło mieć
kogoś, kto się o mnie chyba szczerze martwił. Objąłem go ramionami i sam
przytuliłem do swojego torsu. Lubiłem jego bliskość. Szczególnie teraz, kiedy
było mi tak kurewsko zimno, a jego ciało zawsze było tak przyjemnie ciepło. Oczywiście
nie chciałem zakładać futra posiadając świadomość, że Sverrir tego nie popiera.
Nie widziałem również co innego by mogło pasować do szat. Szczerze mówiąc, nie
skupiałem się zbytnio na elfiej modzie, ale na szczęście nie musiałem przebywać
na dworze zbyt długo i wkrótce miałem się ogrzać w pałacu.
- Ty zaś nie prowokuj Canisa. Wiesz, że ma trochę
charakterku nasz mały wilczek - uśmiechnąłem się do wampira zezwalając magowi
na jego inkantacje i reagując na polecenia straży.
- Słodki jest - stwierdził i mi pomachał.
Zaśmiałem się jeszcze na jego stwierdzenie i
przeszedłem przez most dzielący dwa kręgi. Jeden ze strażników zszedł ze
swojego posterunku i w zamian zajął się chronieniem mnie w drodze do pałacu. A
może też raczej chronił mieszkańców? Zawsze trudno mi było ustalić, czy martwi
się o moje bezpieczeństwo czy też ich. Niektórzy w tej części miasta uważali
mnie za głównego z przestępców. Taki król żebraków. Nie przeszkadzało mi to.
Generalnie nie przejmowałem się tym, jak niektórzy spoglądali na mnie
okazjonalnie szepcząc między sobą. W zamian skupiałem się na tym by zachować
odpowiednie tempo w celu utrzymania ciepła oraz jak najszybszego dostania się
do mojego dobrego przyjaciela.
***
Na miejscu
poczułem się nieco jak towar. Jeden strażnik przekazał mnie drugiemu, a ten z
kolei zaprowadził mnie do salonu władcy. Odetchnąłem nieco z ulgą, kiedy moje
ciało otoczyło przyjemne ciepło. Wyciągnąłem dłonie z mych długich rękawów i
pokłoniłem się odpowiednio przed władcą.
- Witam pana Króla - powiedziałem z uśmiechem.
- Witaj Lielunie, przyjacielu - uśmiechnie się do
mnie, a następie wskazał mi miejsce.
Na stole już stało wino oraz kieliszki, z czego
jeden już zawierał czerwoną ciecz. W tej chwili nieco pożałowałem decyzji
ominięcia śniadania, ale nie zamierzałem prosić Sverrira o choćby drobny posiłek.
Usiadłem w miejscu wcześniej mi wskazanym i przyjąłem kieliszek, do którego to
władca nalał świeżego trunku.
- Wszystkiego najlepszego dzieciaku - powiedział,
w trakcie, kiedy stuknęliśmy się naszymi kieliszkami. - Mam dla ciebie prezent,
który sądzę, że szczególnie ci się spodoba.
- Doprawdy? Wiesz, że nie musiałeś się zbędnie
trudzić - odpowiedziałem i upiłem łyk wina. Sverrir jak zawsze miał dobry gust.
Z drugiej strony zapewne był starszy od cieczy, którą właśnie piliśmy.
- Sprowadziłem motocykl z Observera - oznajmił
swoim poważnym tonem.
Spojrzałem na niego chwilowo. Nie był znany z
żartowania, a już szczególnie nie w takich chwilach. Moje usta mimowolnie
uniosły się w zadowolonym uśmiechu. Raz czy dwa próbowałem namówić mego
przyjaciela na pozwolenie na motor. Nigdy jednak nie spodziewałem się, że się
zgodzi, co dopiero, że taki mi kupi. W sumie nie spodziewałem się czegoś aż tak
miłego.
- Czyżby mój urok tu zadziałał? - zapytałem
rozbawiony. - Dziękuję. Jestem niezwykle wdzięczny za ten prezent.
- Uroku osobistego z pewnością nie można ci
odmówić - uniósł kącik ust.
- Jeden z wielu plusów posiadania elfich genów -
powiedziałem z typowym dla mnie uśmiechem.
- W twoim wypadku brak czystości krwi nie odbiera
ci uroku - pochwalił, po czym odchrząknął. - W każdym razie, czy nie ma żadnych
większych problemów w dolnym kręgu? Nic ci nie zagraża?
Jego komplementu uznawałem za miłe czy nawet urocze.
Było to z pewnością coś, co raczej nikt nie słyszał od niego. Niekoniecznie
byłem pewien czy leży za nimi coś głębszego, ale nigdy się nad tym nie
skupiałem. Nie uznawałem możliwości naszego związku. Nie byłem kimś odpowiednim
dla władcy, a Sverrir wciąż ubolewał nad utratą swojej ukochanej. To nie było
coś, co można było od tak zapomnieć i zignorować.
- W Dolnym Kręgu jest nieco nerwowo, ze względu na
panujący chłód. Ale skupiają się bardziej na sobie niż na swoim otoczeniu. Moi
szpiedzy nie słyszeli nigdzie nic na temat możliwego postawienia się -
oznajmiłem, po czym zdałem nieco głębszy raport dotyczący panującej sytuacji. -
Udało mi się wreszcie znaleźć dwie osoby, którym jestem w stanie choć trochę
zaufać. Zajmują się oni moją ochroną i nie sądzę by mieli złe intencje.
Oczywiście nie oznacza to, że pozwolę sobie na opuszczenie przy nich gardy.
- Czy jedną z tych osób jest pierwotny wampir? - zapytał
z pewną czujnością.
- Tak - przyznałem, nie zamierzając chować nic
przed nim. Gdyby chciał, sam by doszedł do prawdy.
- Trzymasz go za blisko, cały nim pachniesz, poza
tym - odsłonił kawałek materiału ukazując na mojej szyi świeżą bliznę po
karmieniu. - Nie opuszczasz gardy? Wystarczy, że w takim momencie wpuści ci
jad, to sekunda, nie zdążysz zareagować, Lielun.
Poprawiłem kołnierz niczym nastolatek przyłapany
przez rodzica na posiadaniu malinek. Rozumiałem zmartwienie mojego przyjaciela.
Do tego znałem jego nastawienie do wampirów pradawnych. Nawet nie byłem w
stanie mu zaprzeczyć. Taka była prawda. Gdyby Waltteri tego chciał to bardzo
łatwo byłoby mu mnie zabić. Z tego powodu lepiej było go mieć po swojej
stronie, a nie przeciwko.
- Czasem trzeba coś oddać, żeby coś dostać -
oznajmiłem.
- Martwię się o twoje życie. Jaki jest ten wampir,
że tak ryzykujesz? - zmarszczył brwi.
- Jest mieszkańcem górnego kręgu, więc mniejsza
szansa, że zależy mu na tej całej ”zabawie” dolnego kręgu. Jest jak jego
bracia, czasami widać, że nie rozumie norm pozostałych ras. Ale również jest mi
wierny i zdaje się mu zależeć na opiece nad moją osobą - odpowiedziałem.
- Chcę byś go do mnie przyprowadził - wypowiedział
niemalże niczym rozkaz.
- Wybacz, ale czy mógłbym zapytać po co ci takie
spotkanie - zapytałem kulturalnie.
- Nie zrobię mu krzywdy, chcę tylko spojrzeć w
jego umysł - stwierdził surowo.
- Nie chcę abyś go płoszył - powiedziałem niemalże
jakbym mówił o jakimś zwierzątku.
- Nawet nie zauważy, poza tym to nie zwierzątko by
być spłoszone.
- Czasami w to powątpiewam… - mruknąłem i upiłem
łyk wina po czym delikatnie się uśmiechnąłem. - Choć jest z pewnością uroczy.
- Jesteś nim... Zainteresowany? - podniósł brew.
- Nie w romantycznym sensie - wytłumaczyłem.
- Chcesz zobaczyć swój prezent? - wstał.
- Oczywiście - również to zrobiłem, wciąż
trzymając swój kieliszek.
Wyszliśmy wspólnie do ogrodu, gdzie też na trawie
stał wspaniały motor. Widać było, że nie był to jakiś antyk. Nowoczesna technologia
Observera. Piękne kształty, wspaniały dobór materiałów. Sverrir się szczerze
postarał. Podszedłem do pojazdu i przesunąłem dłonią wzdłuż siedzenia, po czym
spojrzałem na kierownicę. Ciekaw byłem dokładnie jak on działa. Słyszałem, że
niektóre działały tylko w kontakcie z prawowitym właścicielem. Właściwie to
nigdy nie tworzono pojazdów dla organicznych ras, więc trudno mi było
powiedzieć czy przy mnie również zadziała. Nawet jeżeli nie, to będzie dumnie
stał w głównej sali.
- Zmienia kolor, w zależności od tego, na jaki
masz ochotę. A to twój...kluczyk - podał mi ładną srebrną bransoletkę, na
której zauważyłem swoje inicjały. - Maszyna aktywuje się tylko wtedy, gdy
będziesz ją miał na ręce.
Przyjąłem bransoletkę z uśmiechem i założyłem ją
na swoją lewą rękę, po czym się uważnie przyjrzałem literom. Uwielbiałem to jaką
uwagę przykładał do nawet najmniejszych detali. No i szybko otrzymałem odpowiedź
dotyczącą tego na jakiej zasadzie działa mój nowy prezent.
- Dziękuję - powtórzyłem z uśmiechem i skinąłem
głową w lekkim ukłonie. Chciałem okazać mu szacunek, a nie rzucać się na niego
jak jakiś wariat.
-Też chciałbym cię czymś obdarować - zza naszych
pleców dobiegł głos księcia. Odwróciłem się w jego kierunku, a następnie
uśmiechnąłem się do niego.
- Witaj, Einarze - delikatnie się skłoniłem.
- Przyjmiesz prezent ode mnie? - zapytał nieśmiało,
speszony i zarumieniony.
- Oczywiście - odpowiedziałem wesoło.
Wyciągnął w moim kierunku płaskie kwadratowe
pudełeczko ozdobne, które przyjąłem z podziękowaniem, a następnie pozwoliłem
sobie je otworzyć. W środku znalazłem ładny delikatny naszyjnik. Był to lisek na
wisiorku, którego ogniw niemalże nie było widać. Idealny okaz pięknej elfiej
pracy.
- On jest wykonany...z pomocą moich umiejętności
leczniczych. Ta moc nie będzie wieczna, ale jeżeli zostaniesz zraniony,
powinien cię wyleczyć, nawet jeżeli będzie to poważna rana - odwrócił lekko
wzrok.
- Jest to wspaniały prezent - powiedziałem i
ostrożnie wyjąłem z pudełka. - Pomożesz mi go założyć? - zapytałem go z ciepłym
uśmiechem.
Ten skinął głową po czym podszedł bliżej mnie. Wziął
naszyjnik z mojej dłoni, a następnie zapiął go na mojej szyi. Podziękowałem mu
za to i przyjrzałem się delikatnemu listowi.
- Masz niezwykły talent - oznajmiłem i pogłaskałem
go po głowie.
- Stał się lepszy w uzdrawianiu niż ja - przyznał sam
Sverrnir.
- Widać spory potencjał w nim drzemie.
Chłopak wyglądał na zawstydzonego takim wychwalaniem
go. Uznałem to za urocze, ale to nie były puste słowa. Trudnym było przerosnąć
w czymś Sverrnira, szczególnie w dziedzinie magii. Co prawda mężczyzna ten miał
problemy z magią uleczającą, ale nie mniej. Niezwykłym było, że chłopak miał w
czymś taki poziom. Nie zdziwiłbym się, gdyby pewnego dnia dał radę kogoś
wskrzesić za pomocą własnych umiejętności, bez nekromanckich run.
***
Dzień uznałem za udany. Przyjemnie mi było spędzić
czas z moim przyjacielem, jak również i jego synem. Nie koniecznie lubiłem
towarzystwa jego jakże kochanej starszej córki, ale nauczyłem się już ją
ignorować. Mogłem mieć zaledwie nadzieję, że jego młodsza córka nie pójdzie w
jej ślady i zrozumie podstawy kultury. Do rezydencji wróciłem po obiedzie,
przed wieczorem. Chciałem móc również spędzić czas z Waltterim, tak jak mu to obiecałem.
Oczywiście do domu wróciłem na mojej nowej zabawce, na szczęście nie zabijając
nikogo po drodze.
- To jak, jesteś gotowy na odwiedzenie jakiegoś
klubu? - zapytałem wampirka z uśmiechem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz