Weszliśmy do baru. Zaciągnąłem się
dobrze znanym mi zapachem dymu, alkoholu i potu. Zapach średnio przyjemny, czy
kojarzący się dobrze, ale jednak na swój sposób uspakajający. Przynajmniej dla
mnie, odnosił się do przeszłości.
Spojrzałem na ludzi, szybko taksując ich wzrokiem. Ciężko było mi
zauważyć, w mdłym świetle, jakiegokolwiek rudzielca.
- To co robimy? Spytać o przejście
na dach? - Zapytałem, odwracając się do wampira. Ten skinął głową i rozglądał
się dalej po sali. Wiedząc, że Waltteri ma większe szanse, by wypatrzyć Amora,
niż ja, ruszyłem do baru. Stało tam dwóch barmanów, jeden, niższy, o ptasim
dziobie i piórach. Zmarszczyłem brwi, coś w nim mi nie odpowiadało. Nie byłem w
stanie stwierdzić co, lecz odwróciłem się ku drugiemu z barmanów. Pachniał
wilkiem. Uśmiechnąłem się, bardziej obnażając zęby, niż ukazując radość. Ze
swoim się prędzej dogadam.
Rozkojarzył mnie widok butelek,
pełnych alkoholu, stojących tuż za barmanem. Mógłbym coś zamówić - rozmowa
potoczyłaby się łatwiej. Zepchnąłem te
myśli, gdzieś w głąb umysłu, opierając się na łokciach na blacie.
Waltteri podszedł za mną i przywitał
się radośnie, dziecinnie z mężczyzną.
- Co wam podać? - ten zapytał, odwracając się. Spojrzałem na niego, przechylając głowę. Mamy
mało czasu, lepiej przejść do sedna.
- Macie wejście na dach? - zapytałem
od razu, na wydechu, zmęczonym tonem. Kątem oka zauważyłem, że wampir
obserwował, czy nikt nie próbuje przemknąć się z góry.
- Nie - odpowiedział krótko barman -
Z tej wysokości też się nie zabijesz - dodał jeszcze, pomimo, że już obsługiwał innego klienta, uzupełniając mu
szklankę.
- Słuchaaaj... Jestem zmęczony, więc
lepiej mów prawdę - Stwierdził Waltteri, używając marudnego tonu dziecka.
Dziecka, któremu ktoś odmówił podania słodyczy.
- Mówię prawdę. Ale jak wam na tym
zależy to najlepiej jest iść na strych, wyjść oknem i sie wspiąć kawałek -
Poinstruował. Widać, nie miał zamiaru się męczyć dłużej, niż to konieczne, z kimś, kto nie zamierza się napić.
-Czy ktoś pytał o to samo? -
Dopytywał Waltteri, z lekkim uśmiechem malującym się na ustach.
- Nie. Ale pytał o wejście na strych
- Ku mojemu zdziwieniu, barman był bardziej rozmowny, niż myślałem, że będzie.
Uśmiechnąłem się do siebie.
- Kto? - rzucił Waltteri, wyraźnie
ucieszony.
- Nie wiem. Twierdził, że ma się tam
spotkać ze swoją miłością czy coś. Chyba go wystawiła - Barman wzruszył
ramionami.
- Wyszedł? - Waltteri zmarszczył
brwi.
-
Nie wiem - rzucił barman, wracając do swojej pracy. Wyglądało na to, że
uważał dyskusję za zakończoną. Wampir spojrzał na mnie, czekając na jakąś
odpowiedź.
- I tak jakby miał wyjść, to tą sama
trasa - Stwierdziłem. Jak będzie uciekać, to sie spotkamy twarzą w twarz.
- Idziemy? - zapytałem, wstając. Waltteri skinął głową i kładąc monetę na
blacie, ruszył za mną.
Szybko pokonaliśmy schody,
prowadzące na strych. I spotkaliśmy się z zamkniętymi od wewnątrz
drzwiami. Wywróciłem oczami, szarpiąc
się z klamką. Przynajmniej, zabawa z kumplami za młodu nauczyła jak wyłamywać
drzwi siłą. Na wytrychy nigdy nie byłem wystarczająco cierpliwy. Zresztą, nie
byłem złodziejem, żeby zabierać ludziom pieniądze ukradkiem. Łatwiej ich
zastraszyć i zmusić, by oddali z własnej woli.
Ucieszyłem się, w duchu, że zazwyczaj nosiłem
ciężkie buty. Wziąłem krok rozmachu, i odchylając się do tyłu, kopnąłem piętą
obok klamki w drzwiach. Właściciel baru się nie ucieszy, ale walić. Nie mógłbym
dbać mniej.
Drzwi otworzyły się, głośno i ze
zdziwieniem stanąłem twarzą w twarz z chłopakiem. Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, strzałę,
wystrzeloną prosto w moją pierś, złapał Waltteri. Spojrzałem na Waltteriego, uśmiechając się
lekko. Nie miałem czasu mu dziękować, skoczyłem do okna, by sprawdzić, gdzie
zniknął Amor.
- Powinienem go wytropić -
powiedział cicho wampir. Odwróciłem się, znów brakło mi słów, nie wiedziałem
czy dziękować, czy mówić, żeby lepiej się nie narażał idąc tropem.
Wciągnąłem powietrze, ściągając
koszulkę i szarpiąc się, nieco nerwowymi, z powodu ekscytacji, że już widzieli
Amora, że są tak blisko złapania go, palcami z paskiem od broni. W końcu,
rozpiąłem go i podałem wampirowi. Ten, będzie mógł się teraz bronić na dystans.
Bo przecież wie, jak używać broni palnej, prawda? Zmarszczyłem brwi, zastanawiając
się, gdy ściągałem podkoszulek. Rzuciłem go wraz z kurtką w kąt. Mogłem mieć
jedynie nadzieję, że po wszystkim wrócę tu po rzeczy i nikt, do tej pory nie
zdąży mi ich obrzygać.
Wskoczyłem na parapet i siedząc na
nim, zrzuciłem buty, których szkoda by mi było zniszczyć.
- Idziesz? - Wymamrotałem, stając na
dachu, bosymi stopami. Zmarszczyłem nos, cholerny śnieg. Czym prędzej
przemieniłem się w wilka. Parę dachówek obsunęło się, przez moją nagła zmianę
ciężaru, ale pazurami udało mi się zachować stabilność. Zaciągnąłem się
powietrzem, łapiąc trop.
Obserwowałem, dużymi, szarymi oczami
jak wampir wyszedł za mną przez okno i podszedł powoli. Nie wyglądał na
zadowolonego, zwłaszcza gdy spojrzał na granicę dachu. Podszedł i pogłaskał
mnie. Nie odsunąłem się od dotyku, głównie po to, by go uspokoić. I
podziękować, za obronę.
Poszedłem za tropem, który po
drugiej stronie dachu spadał w dół. Czyli Amor zeskoczył. Obróciłem łeb do
wampira i spojrzałem wymownie w dół, wskazując pyskiem.
Stanąłem na granicy dachówek,
opierając się przednimi łapami o rynnę. Większość ciężaru pozostawiłem na
tylnych, przykucniętych łapach, ale rynna i tak skrzypiała, jakby metal miał
zaraz się zerwać i spaść. Obsunąłem przednie łapy jeszcze niżej, pazurami
szurając po betonie. Albo jakimkolwiek innym materiale, może ściana była
otynkowana. Machnąłem ogonem, dla zachowania równowagi, gdy tylne łapy
ześlizgnęły się delikatnie na śniegu. W końcu, gdy nie mogłem się już dalej
obsunąć, nie ryzykując zleceniem na pysk, skoczyłem.
Wylądowałem, z łomotem, na przednich
łapach, ale nie w miejscu, tylko wykonując jeden, niezdarny, ze względu na
poślizgnięcie na śniegu, sus do przodu.
Dopiero wtedy się zatrzymałem. Otrzepałem się, nerwowo i przeciągnąłem. Łapy
bolały. Ale nie mogłem się niczego innego spodziewać, po skoku z dachu. I tak wytrzymałość wilczego ciała była
cudowna na swój sposób.
Spojrzałem na dach, ale tam wampira
nie było. Zastrzygłem uszami, słysząc kroki. Wampir wszedł do drugiego budynku,
i rozsądnie, nie jak ja, zszedł schodami. Cóż, nie miałem najmniejszego
zamiaru, w tamtym momencie, zmieniać się ponownie w człowieka, tylko po to, by
zejść schodami. Moje spodnie poszły w pizdu, więc nie miałem ochoty odmrażać
sobie tyłka na zimowym wietrze.
Uniosłem łeb, wdychając w nozdrza
nocne powietrze. Zapach Amora był mocno wyczuwalny, biorąc pod uwagę, że oprócz
mnie i Waltteriego nie było na ulicy nikogo.
Gdy wampir podszedł do mnie, ruszyłem bardzo wolnym, wilczym truchtem za
zapachem. Zatrzymałem się kawałek dalej,
by Wampir mógł zwyczajnie za mną iść, a nie koniecznie biegać.
Nie śpieszyło mi się teraz. Nie
powinienem zgubić zapachu. A jeśli Amor pomyśli, że nas zgubił, powinno być
tylko łatwiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz