28 marca 2018

Amor: Canis & Waltteri

Weszliśmy do baru. Zaciągnąłem się dobrze znanym mi zapachem dymu, alkoholu i potu. Zapach średnio przyjemny, czy kojarzący się dobrze, ale jednak na swój sposób uspakajający. Przynajmniej dla mnie, odnosił się do przeszłości.  Spojrzałem na ludzi, szybko taksując ich wzrokiem. Ciężko było mi zauważyć, w mdłym świetle, jakiegokolwiek rudzielca.
- To co robimy? Spytać o przejście na dach? - Zapytałem, odwracając się do wampira. Ten skinął głową i rozglądał się dalej po sali. Wiedząc, że Waltteri ma większe szanse, by wypatrzyć Amora, niż ja, ruszyłem do baru. Stało tam dwóch barmanów, jeden, niższy, o ptasim dziobie i piórach. Zmarszczyłem brwi, coś w nim mi nie odpowiadało. Nie byłem w stanie stwierdzić co, lecz odwróciłem się ku drugiemu z barmanów. Pachniał wilkiem. Uśmiechnąłem się, bardziej obnażając zęby, niż ukazując radość. Ze swoim się prędzej dogadam.
Rozkojarzył mnie widok butelek, pełnych alkoholu, stojących tuż za barmanem. Mógłbym coś zamówić - rozmowa potoczyłaby się łatwiej.  Zepchnąłem te myśli, gdzieś w głąb umysłu, opierając się na łokciach na blacie.
Waltteri podszedł za mną i przywitał się radośnie, dziecinnie z mężczyzną.
- Co wam podać?  - ten zapytał, odwracając się.  Spojrzałem na niego, przechylając głowę. Mamy mało czasu, lepiej przejść do sedna.
- Macie wejście na dach? - zapytałem od razu, na wydechu, zmęczonym tonem. Kątem oka zauważyłem, że wampir obserwował, czy nikt nie próbuje przemknąć się z góry.
- Nie - odpowiedział krótko barman - Z tej wysokości też się nie zabijesz - dodał jeszcze, pomimo, że już  obsługiwał innego klienta, uzupełniając mu szklankę.
- Słuchaaaj... Jestem zmęczony, więc lepiej mów prawdę - Stwierdził Waltteri, używając marudnego tonu dziecka. Dziecka, któremu ktoś odmówił podania słodyczy.
- Mówię prawdę. Ale jak wam na tym zależy to najlepiej jest iść na strych, wyjść oknem i sie wspiąć kawałek - Poinstruował. Widać, nie miał zamiaru się męczyć dłużej, niż to konieczne,  z kimś, kto nie zamierza się napić.
-Czy ktoś pytał o to samo? - Dopytywał Waltteri, z lekkim uśmiechem malującym się na ustach.
- Nie. Ale pytał o wejście na strych - Ku mojemu zdziwieniu, barman był bardziej rozmowny, niż myślałem, że będzie. Uśmiechnąłem się do siebie. 
- Kto? - rzucił Waltteri, wyraźnie ucieszony.
- Nie wiem. Twierdził, że ma się tam spotkać ze swoją miłością czy coś. Chyba go wystawiła - Barman wzruszył ramionami.
- Wyszedł? - Waltteri zmarszczył brwi.
-  Nie wiem - rzucił barman, wracając do swojej pracy. Wyglądało na to, że uważał dyskusję za zakończoną. Wampir spojrzał na mnie, czekając na jakąś odpowiedź.
- I tak jakby miał wyjść, to tą sama trasa - Stwierdziłem. Jak będzie uciekać, to sie spotkamy twarzą w twarz. -  Idziemy? - zapytałem, wstając.  Waltteri skinął głową i kładąc monetę na blacie, ruszył za mną.
Szybko pokonaliśmy schody, prowadzące na strych. I spotkaliśmy się z zamkniętymi od wewnątrz drzwiami.  Wywróciłem oczami, szarpiąc się z klamką. Przynajmniej, zabawa z kumplami za młodu nauczyła jak wyłamywać drzwi siłą. Na wytrychy nigdy nie byłem wystarczająco cierpliwy. Zresztą, nie byłem złodziejem, żeby zabierać ludziom pieniądze ukradkiem. Łatwiej ich zastraszyć i zmusić, by oddali z własnej woli.
 Ucieszyłem się, w duchu, że zazwyczaj nosiłem ciężkie buty. Wziąłem krok rozmachu, i odchylając się do tyłu, kopnąłem piętą obok klamki w drzwiach. Właściciel baru się nie ucieszy, ale walić. Nie mógłbym dbać mniej.
Drzwi otworzyły się, głośno i ze zdziwieniem stanąłem twarzą w twarz z chłopakiem.  Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, strzałę, wystrzeloną prosto w moją pierś, złapał Waltteri.  Spojrzałem na Waltteriego, uśmiechając się lekko. Nie miałem czasu mu dziękować, skoczyłem do okna, by sprawdzić, gdzie zniknął Amor.
 - Powinienem go wytropić - powiedział cicho wampir. Odwróciłem się, znów brakło mi słów, nie wiedziałem czy dziękować, czy mówić, żeby lepiej się nie narażał idąc tropem.
Wciągnąłem powietrze, ściągając koszulkę i szarpiąc się, nieco nerwowymi, z powodu ekscytacji, że już widzieli Amora, że są tak blisko złapania go, palcami z paskiem od broni. W końcu, rozpiąłem go i podałem wampirowi. Ten, będzie mógł się teraz bronić na dystans. Bo przecież wie, jak używać broni palnej, prawda? Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się, gdy ściągałem podkoszulek. Rzuciłem go wraz z kurtką w kąt. Mogłem mieć jedynie nadzieję, że po wszystkim wrócę tu po rzeczy i nikt, do tej pory nie zdąży mi ich obrzygać.
Wskoczyłem na parapet i siedząc na nim, zrzuciłem buty, których szkoda by mi było zniszczyć.
- Idziesz? - Wymamrotałem, stając na dachu, bosymi stopami. Zmarszczyłem nos, cholerny śnieg. Czym prędzej przemieniłem się w wilka. Parę dachówek obsunęło się, przez moją nagła zmianę ciężaru, ale pazurami udało mi się zachować stabilność. Zaciągnąłem się powietrzem, łapiąc trop.
Obserwowałem, dużymi, szarymi oczami jak wampir wyszedł za mną przez okno i podszedł powoli. Nie wyglądał na zadowolonego, zwłaszcza gdy spojrzał na granicę dachu. Podszedł i pogłaskał mnie. Nie odsunąłem się od dotyku, głównie po to, by go uspokoić. I podziękować, za obronę.
Poszedłem za tropem, który po drugiej stronie dachu spadał w dół. Czyli Amor zeskoczył. Obróciłem łeb do wampira i spojrzałem wymownie w dół, wskazując pyskiem.
Stanąłem na granicy dachówek, opierając się przednimi łapami o rynnę. Większość ciężaru pozostawiłem na tylnych, przykucniętych łapach, ale rynna i tak skrzypiała, jakby metal miał zaraz się zerwać i spaść. Obsunąłem przednie łapy jeszcze niżej, pazurami szurając po betonie. Albo jakimkolwiek innym materiale, może ściana była otynkowana. Machnąłem ogonem, dla zachowania równowagi, gdy tylne łapy ześlizgnęły się delikatnie na śniegu. W końcu, gdy nie mogłem się już dalej obsunąć, nie ryzykując zleceniem na pysk, skoczyłem.
Wylądowałem, z łomotem, na przednich łapach, ale nie w miejscu, tylko wykonując jeden, niezdarny, ze względu na poślizgnięcie na śniegu,  sus do przodu. Dopiero wtedy się zatrzymałem. Otrzepałem się, nerwowo i przeciągnąłem. Łapy bolały. Ale nie mogłem się niczego innego spodziewać, po skoku z dachu.  I tak wytrzymałość wilczego ciała była cudowna na swój sposób.
Spojrzałem na dach, ale tam wampira nie było. Zastrzygłem uszami, słysząc kroki. Wampir wszedł do drugiego budynku, i rozsądnie, nie jak ja, zszedł schodami. Cóż, nie miałem najmniejszego zamiaru, w tamtym momencie, zmieniać się ponownie w człowieka, tylko po to, by zejść schodami. Moje spodnie poszły w pizdu, więc nie miałem ochoty odmrażać sobie tyłka na zimowym wietrze.
Uniosłem łeb, wdychając w nozdrza nocne powietrze. Zapach Amora był mocno wyczuwalny, biorąc pod uwagę, że oprócz mnie i Waltteriego nie było na ulicy nikogo.  Gdy wampir podszedł do mnie, ruszyłem bardzo wolnym, wilczym truchtem za zapachem.  Zatrzymałem się kawałek dalej, by Wampir mógł zwyczajnie za mną iść, a nie koniecznie biegać.
Nie śpieszyło mi się teraz. Nie powinienem zgubić zapachu. A jeśli Amor pomyśli, że nas zgubił, powinno być tylko łatwiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz