Erekcja
tego martwego upadłego śmiecia mnie obrzydziła, wypaliłem w jego miejsce
poniżej pasa jeden nabój po drugim. Tak
naprawdę, by rozerwać genitalia, wystarczyła jedna kula, cztery podzieliły jego
ciało na dwie części. Niezawodna broń Observera. Nie pierdolili się jak elfy,
czy inne pizdowate rasy. Cicha, skuteczna, oddziałująca tylko na cel, który
trafi.
Przeniosłem wzrok na Wołodie.
-Jebana dziwka, nawet trupowi nie przepuścisz, co? Brzydzę się tobą- Nawet nie
zwróciłem uwagi na fakt, że z nosa zaczęła lecieć mi krew. Oczy też miałem
lekko nieobecne, zaczerwienione. Nie pamiętam, kiedy ostatnio spałem. Jednak czy to ważne? Było dużo do zrobienia, a
ten szmaciarz mi przeszkadzał.
- Nie wszyscy rezygnują z seksu i jedzenia Alti – Spojrzał na mnie, jakby się
nade mną litował, jego wzrok w takich momentach wyglądał zawsze tak samo.
Chociaż nie umiałem określić dokładnego
uczucia, które mogły wyrażać jego oczy. Właśnie mieszałem go z błotem, zabiłem
i podzieliłem na kawałki jego kochanka a on stał tak z tymi swoimi oczami
wbitymi we mnie w ten cholerny sposób.
-Uwierz, że większość nie jebie sie ze zwłokami jak rasowa kurwa – Mruknąłem,
ukrywając wszelakie emocje, za zimną obojętnością.
- Uwierz, że większość nie rezygnuje z podstawowych funkcji życiowych. Jeść już
przestałeś, kiedy znudzi ci się oddychanie? – Przedrzeźniał mnie, jednocześnie,
ukazując swoje zmartwienie. Martwił się. W takiej chwili. O mnie. Po co?
Powinien być wściekły. Nigdy nie umiałem go do końca zrozumieć, jego i jego
poczynań, może gdybyśmy szczerze porozmawiali? Poczułem krew spływającą w dół,
na moje wargi, znowu.
-Martwi cię to? Nie ośmieszaj się,
wracam do siebie. – Oznajmiłem beznamiętnie, sięgnąłem chusteczkę, by wytrzeć
nos. Obróciłem się na pięcie, lekko
zachwiałem, w tej samej chwili czując kłujący ból, który zdawał się sprawić, że
obraz przede mną się podwoił. Na sekundę, po chwili wszystko wróciło do normy.
Przyzwyczaiłem się już, po jakimś czasie, umysł inaczej reagował na zmęczenie,
był w stanie funkcjonować.
- Nie rób przedstawienia, ledwo chodzisz
–Rzucił, ruszając za mną.
Och, zostaw mnie, to za trudne, kiedy tak się zachowujesz. Wszystko wydaje się
trudniejsze, kiedy pokazujesz, że się zamartwiasz. Dlaczego nawet w takiej chwili, nie umiesz po
prostu mną gardzić?
-Jestem zajęty, w przeciwieństwie do ciebie robię coś więcej niż kurwienie się
na mieście, z kim tylko się da. Nie ważne czy żyje czy już się rozkłada –Warknnąłem,
głównie, by dał mi spokój- Idź się pierdolić i odwal się ode mnie. – Sięgnąłem,
do klamki pracowni, kiedy ten, nie odpuszczając, chwycił mnie, bym na niego
spojrzał. Zmrużył oczy, potem uśmiechnął
się, jakby zwycięsko. Czyżbym w końcu go wkurwił?
-
Mogę iść się pierdolić, ale nie potrzebny mi kolejny trup w mieszkaniu, więc zadbaj
o siebie czasami – Po tych słowach mnie puścił
-Najwyżej mnie zeżresz –Oznajmiłem nieco bezczelnie, ale syren to wszystko
znosił i nawet nie myślał się odszczeknąć. To było gorsze niż słuchanie
wyzwisk. Ponieważ sprawiało, że czułem się winny.
- Najwyżej skorzystasz z kuchni i sypialni – Wzruszył ramionami
Spojrzałem na niego jeszcze raz, spuszczając wzrok, po prostu chciałem tam
zejść i się ukryć, przed wszystkim, przed nim, przed niechęcią. Zająć się pracą,
by zająć czymś myśli, koniec końców, łatwiej jest igrać z kwasem, niż własnymi
emocjami.
- Na prawdę masz zamiar znowu tam siedzieć?
Naprawdę nie umiesz odpuścić?
-A co mam innego robić? –Zapytałem, patrząc na niego smętnie, zapadła cisza,
lecz tylko chwilowa. Po niej się uśmiechnął
- Poczekać aż zrobię ci kolacje?
-Jesteś zajęty
- To chyba może poczekać – Zauważył trącając butem, jeszcze ciepłe truchło tego
żałosnego mężczyzny, zwierzęcia, które myślało, że jego kutas wygrał los na
loterii.
-Nie rozumiem cię –Oznajmiłem, przenosząc wzrok wprost na niego
- Nie musisz – Znów się uśmiechnął, poszedł do kuchni, wciąż z ponurym wyrazem
twarzy, poszedłem za nim. - Chcesz coś konkretnego?
-A jest jakaś różnica? Pokarm, to pokarm, ważne by był lekkostrawny
Rozejrzałem się po naszej kuchni, stanowiła dość przytulne pomieszczenie,
zwykle tego nie doceniałem, przychodząc tylko, co najwyżej po szklankę wody,
czy by zrobić sobie napój. Jadłem cokolwiek, na szybko. Ze wszystkim się
śpieszyłem, by wrócić do swojego azylu. Pracowałem, czyli robiłem coś
pożytecznego, po co marnować czas?
Czasem tylko… czasem mi czegoś brakowało, nieokreślonego, nienamacalnego. Za
czymś tęskniłem… Znużony wbiłem wzrok w blat stołu
- Warzywa i trochę mięsa na parze
spełnia to wymaganie?
-Ta
- To, nad czym teraz tak siedziałeś? – Zadał pytanie, najwidoczniej by
podtrzymać jakąkolwiek rozmowę.
Niezręczne, niepotrzebne
-Udoskonalam broń –Oznajmiłem prosto, nieco bez przekonania -Dlaczego w ogóle
to robisz?
- Co takiego? – Nie przerwał gotowania, wciąż wlepiając spojrzenie w garnek
-Kurwisz się, aż tak to lubisz? Nie potrafię pojąć, czemu jesteś w stanie
ruchać się ze wszystkim, co ma bolec, lub przynajmniej jedną dziurę. Naprawdę
byle gówno potrafi cię usatysfakcjonować? – Mój ton był znudzony, jednak w
środku czułem. Co czułem? Nie chciałem by to robił, nie chciałem by ktoś go
dotykał. To budziło we mnie nienawiść.
- Trochę przesadzasz – Nie przejmując się zbytnio moimi słowami, włączył
kuchenkę- Wiadomo, że w tym zadupiu primadonny się nie znajdzie, ale że wszystko
Zamilkłem, nie chciałem o tym słuchać, tak samo, jak na to patrzeć,
obrzydlistwo.
-Nie przyprowadzaj ich tu więcej, to moje ostatnie ostrzeżenie
- Mam jeść poza domem? – Zmarszczył nieco brwi, lecz nadal się uśmiechał, ten
uśmiech przylepił mu się do twarzy. Budząc we mnie zarazem wściekłość i
frustracje.
-Nie jesteś inkubem by pierdolenie nazywać żarciem –Mruknąłem – I czego się w
ogóle szczerzysz?
- Bo pięknie dziś wyglądasz skarbie – Odwrócił się w moją stronę, znów
wgapiając się wprost we mnie. Bezsensowny, ohydny żart.
-Nie udało ci się wyruchać tamtego kolesia, więc sądzisz, że przelecisz
przynajmniej mnie, by spuścić się w czymkolwiek? –Odrzekłem gorzko, z uśmiechem
i pustym spojrzeniem.
- Nadal nie umiesz przyjąć komplementu – Pokręcił głową, usiadł na blacie, już
nawet nie chciało mi się zwracać uwagi, że kurwa brudzi blat.
-Umiałbym przyjąć, prawdziwy –Stwierdziłem, nieco już podirytowany.
Nienawidziłem, gdy stawał się sztuczny.
- Założe się że nie, dla ciebie każdy jest fałszywy
-Kto by słuchał twoich komplementów, skoro każdemu mówisz to samo? Twoje słowa
nie mają żadnej wartości. – Wzruszyłem ramionami.
- Nie wiesz, co komu mówię i nie wiesz chyba, co myślę, ale to bez znaczenia,
nieprawdaż? – Zagapił się na przygotowywane danie. A raczej, po prostu uciekł
wzrokiem, bo go zraniłem. Nie umiałem go docenić, patrząc tylko na to, co mnie
w nim odtrąca.
-Zaraz… wracam – Mruknąłem przerywając niezręczną ciszę i opuściłem kuchnię.
Zszedłem na dół, by na chwile ochłonąć. Przeszedłem koło zwłok obojętnie, jak
inni przechodzą bez mrugnięcia obok straganu z mięsem. Dla mnie, jego życie,
było warte nawet mniej, upadły, niepotrzebny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz