5 marca 2018

Amor: Canis & Waltteri



Westchnąłem ciężko, kto jak kto, ale burdelmama nie ukrywałaby informacji, mając szansę na zarobek. Podziękowałem za rozmowę z ciocią, pożegnałem się, po czym opuściłem pomieszczenie. Zatrzymałem się za drzwiami pokoju właścicielki i obejrzałem na naburmuszonego wampira. 
- Coś ty taki wściekły? -Spytałem, widząc ponurą minę Waltteriego. W odpowiedzi usłyszałem jedynie prychnięcie. Zmarszczyłem brwi, niepewny o co chodzi.
- Hej, zapytałem o coś - powiedziałem szybko, ostrożnym tonem -  Wkurzyłem cię? - Dopytywałem.
-Nie ty,  Caniś, ty mnie nigdy nie wkurzasz - Odpowiedział cicho i ciepłym, przyjemnym dla ucha tonem. Westchnąłem ponownie.

- Siedzimy tu, czekając na wieczór, czy chcesz się przejść na drugą stronę ulicy do restauracji? - Zapytałem. Podejrzewałem, że nie ma ochoty na to by przebywać w towarzystwie dziwek w czynnej służbie dłużej, niż to konieczne. W sytuacjach, gdy trzeba czekać na kogoś, zazwyczaj czeka się w restauracji, barze czy pubie. Przynajmniej tak spotykałem się z "patronami" na walki. Zmierzyłem wampira wzrokiem - Ale chyba na herbatę - stwierdziłem -  bo nic innego ci nie sprzedadzą - Uśmiechnąłem się radośnie. Sam też nie miałem ochoty pić, to byłoby jedynie głupotą. Zresztą, teraz odrzucało mnie od alkoholu. - Albo możemy wrócić do domu.
- A może ty mnie nakarmisz? - Zapytał wesoło. Co ja mam w głowie. Przecież to jest wampir.
- Fakt. Zapomniałem, że ty jadasz nieco inne rzeczy - westchnąłem. Znów. I zdecydowałem się zignorować pytanie. Zręcznie pominąć.
- Wracajmy, już raczej niczego się nie dowiemy,  poczekamy do wieczora - stwierdził Waltteri i złapał mnie za rękę. Nie odtrąciłem jego dłoni. Dotyk nie był mi obcy. Fakt, początkowo wzbraniałem się przed zbytnią bliskością wampira, ale tylko dlatego, że nie wiedziałem, czego mam się spodziewać. Teraz go trochę znałem. Miałem własne założenia i przekonanie, że Waltteri jest niegroźny. Przynajmniej, nie jest bardziej niebezpieczny ode mnie. Fakt, ja nie mam zdolności paranormalnych. Ale on nie ma dwustu kilo żywej wagi w drugiej formie. Zresztą, był taki delikatny. Łatwo byłoby mu zrobić krzywdę.
 - W porządku -  Uśmiechnąłem się. Zeszliśmy po schodach, po czym otwarłem drzwi dla Waltteriego.
- Którędy idziemy? Prosto jak w pysk strzelił, przez zaspy, czy drogą? - Zapytałem,  wychodząc z burdelu.
-Jak chcesz... możemy drogą - wampir wzruszył ramionami. Zacząłem się zastanawiać, czy wampiry marzną? Mniejsza z tym, jakby Waltteriemu nie podobała się wizja marszu w śniegu, to by powiedział.
- To idziemy przez śnieg. Ty się nie przeziębisz, ja tym bardziej - Stwierdziłem z uśmiechem. Lubiłem śnieg. Jest lekki i miękki. Ciekawie wyglądają plamy posoki , jeszcze parującej, wsiąkające w śnieg. Zmarszczyłem brwi. Wyglądają pięknie. Ale są równie paskudne, co syreny.  Minęliśmy restaurację i przeszliśmy pomiędzy dwoma blokami, by znaleźć się na terenie otwartym, przez który prosto możemy przejść do rezydencji.
- To co cię tak... rozdrażniło?- Wróciłem do tematu, który mnie interesował. - Jeśli to nie ja, to burdelmama, co? - Zasugerowałem, rozglądając się po okolicy, gdy zaczęliśmy iść przez śnieg. Pech chciał, że nie było żadnej ostatnio udeptanej ścieżki. Waltteri skinął powoli głową, na potwierdzenie moich przypuszczeń.
- Ja się chyba po prostu przyzwyczaiłem - Stwierdziłem. Kwestia tego, że od najmłodszych lat ją widywałem. Branie słów burdelmamy z dystansem, czy jakiejkolwiek wyżej postawionej dziwki, weszło mi w nawyk. Zawsze pominąć trzeba wszelkie przesłodzone przymiotniki, wyszukać drugie dno. I zawsze trzeba pamiętać, że druga strona musi coś zyskać z rozmowy. Inaczej rozmowy nie będzie. - Ale faktycznie jest specyficzna i irytująca - Potwierdzam. Jakbym jej nie znał, czy nie patrzył na nią przez pryzmat przeszłości, nie byłbym tak pobłażliwy.
-Obraziła Lile -  Wampir zwrócił uwagę, marszcząc brwi.
- Umm... - Chodziło o "niewdzięczny"? - Ona ma inne pojęcie wdzięczności - wytłumaczyłem krótko. Przecież pewno każda dziwka, co zdołała się wydostać z tego dołka, jakim jest konieczność pracy w burdelu, jest niewdzięczna. Ja jestem niewdzięczny, przecież powinienem zarabiać dla niej, nie dla matki, czy teraz - dla siebie. Na swoje życie. A to, czego by chciała od Lieluna jako gest wdzięczności, wolę nie wiedzieć.
- do tego proponowała ci byś został... - Wampir prychnął. Jego oburzenie było urocze. Jakby nie pracował u samego Pana Podziemi, tylko dopiero co po raz pierwszy odwiedzał Dolny Krąg.
- Żadna praca nie hańbi - uśmiechnąłem się gorzko - według tej kobiety. Nie licząc walk - zaśmiałem się, wspominając każde jej biadolenie, gdy za młodu wdawałem się w bójki. Taka piękna twarz! Przecież nie może się zniszczyć! A potem się okazało, że blizny niektórych jarają. I gotowi byli płacić nawet więcej. -  Walki to strata potencjału młodego ciała - prycham, nadal z uśmiechem malującym się na ustach.
- Nadal jesteś przystojny. Wyglądasz tylko na zmęczonego - stwierdza po chwili wampir. W odpowiedzi unoszę jedną brew ku górze i śmieję się.
- Już nie próbuj być taki miły - schylam się szybko i wolną ręką łapię garść śniegu i rzucam w Waltteriego.
- Po prostu mówię co myślę - zaśmiał się wampir, a w jego dłoni sama pojawiła się kulka śniegu i rzucił nią. Oberwałem idealnie w twarz. Śmiałem się, wycierając twarz dłońmi i starając się wytrzepać śnieg z włosów, oczu czy kołnierza.
Przestałem dopiero, gdy Waltteri się we mnie wtulił. Zesztywniałem delikatnie. Przecież to jest dorosły facet, a zachowuje się tak swobodnie. Tak młodo. Uśmiechnąłem się. Iskra była podobna. Też taka wolna, nie było dla niej żadnych ograniczeń.
- Przestań, bo pomyślę, że chcesz mnie ugryźć - prychnąłem, żartując -  tylko jesteś za niski.
- Nie ugryzę cię dopóki mi na to nie pozwolisz - stwierdza wampir poważnie. I brzmi to na szczerezdanie.
- Doceniam - Uśmiecham się do niego. W zamian, wampir też obdarza mnie uśmiechem zwykłych, ludzkich zębów i czochra mi włosy. Prycham parokrotnie, niby oburzony i naburmuszony, dopóki nie zostawia moich kudłów w spokoju.
W ciszy docieramy do rezydencji. Wchodzimy przez tylne wejście. Przynajmniej nie musieliśmy obchodzić całej rezydencji, a potem maszerować przez całą rezydencję.   Zrzucam buty ze stóp, by nie zostawić wszędzie mokrych śladów i ustawiam je przy drzwiach. W stopy mi zimno nie będzie, w końcu jestem wilkołakiem. I niemalże wszędzie tu są dywany. Wchodzę do kuchni, nie jadalni, jako że jest dzisiaj mniej służby, to i chyba obiad dla strażników będzie nieco inaczej. Kurtkę wieszam na oparciu krzesła stojącego pod oknem. Witam się z kucharką, która chyba wcześniej mnie nie zauważyła, zajęta swoją pracą. A w skarpetkach nie tupię aż tak głośno, jak w butach. Przyjrzałem się, co kończy szykować, w czasie gdy, czego nie ukrywała, przeszkadzałem jej, stawiając sobie wodę w czajniku na kawę.
Obejrzałem się na wampira, który przyszedł tu za mną.
- Chcesz coś? - Zapytałem, wskazując na kuchnię za mną i przesuwając się, gdy akurat znów przeszkadzałem pani pomieszczenia. Wampir poszedł po coś, mijając mnie i nic nie mówiąc, po czym wrócił z workiem z krwią.
Obróciłem się, słysząc, że woda skończyła się gotować, po czym rozpuściłem sobie kawę i wymieszałem ją szybko. Nie słodziłem, ani nie dodawałem mleka. Nie stać mnie było. Albo kawa, albo mleko i cukier.
Poczekamy do wieczora, w międzyczasie coś zjem, po czym znów zbierzemy się i ruszymy złapać Amora. Uśmiechnąłem się, biorąc łyk gorzkiego napoju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz