5 marca 2018

Od Lieluna C.D: Canis

Dany dzień był wyjątkowo nudny. Z czystej formalności siedziałem w „Sali tronowej” i czytałem kolejną z dawnych ludzkich literatur, które cudem udało mi się zdobyć. Lubiłem dotyk papieru pod palcami. W dzisiejszych czasach już nie było potrzeby drukować czegokolwiek, w końcu wszystko można było mieć w urządzeniu elektrycznym. Co prawda elfy lubiące swoją tradycje prawdopodobnie wciąż lubiły spisywać słowa na papier, ale ich opowieści mnie aż tak nie interesowały. Romantyczne historie czy piękne wiersze. A tu miałem przyjemną opowieść z dreszczykiem grozy. Coś o wilkołaku polującym na niewinne duszyczki w lesie. Ludzie nawet nie byli świadomi, ile prawdy znajdowało się w ich książkach. Wielu uważało to za czystą wyobraźnię, a tu proszę – wilkołaki istniały, a jednej nawet siedział po mojej lewicy.
Zamknąłem w końcu książkę i odłożyłem ją na podłokietnik tronu, po czym się przeciągnąłem. Nie wiem w sumie, który z władców przede mną wymyślił potrzebę posiadania takiej sali. Pewno taki, który czuł potrzebę poczucia się królem. Co prawda było to praktyczne, kiedy ktoś miał sprawę ja miałem gdzie ich przyjąć i nie musiałem stać całymi dniami. Ale mimo wszystko wydawało mi się to wszystko zbyt… Sztuczne, na pokaz. Cóż, jeśli mowa o pokazach to był jeden, na który miałem aktualnie ochotę.
- Canis, zajmowałeś się walkami, prawda? – zapytałem mojego strażnika, który ponownie stał w swej ludzkiej formie.
Od kiedy począł rozmawiać w ciągu dnia z moim uroczym wampirem to częściej wybierał tę formę, nad swoją wilczą. Podejrzewałem, że miało to głównie związek z faktem, że w zwierzęcej nie był w stanie komunikować się z nikim, a mnie to nie przeszkadzało. Widziałem jego przemianę i wiedziałem, że jest zdolny szybko reagować na niebezpieczeństwo.
- Tak, prawda – odpowiedział, przechylając lekko głowę, a ja posłałem mu delikatny uśmiech.
- Tylko w wilczej formie? – postanowiłem się dopytać.
Zbytnio mnie nie interesowało nigdy to czy może szkolił się w innych dziedzinach walki wymagających przebywanie w ludzkim ciele. Teraz jednak miałem w głowie drobny pomysł, a do jego realizacji musiałem dowiedzieć się trochę więcej na temat mojego ochroniarza.
- Nie. Czasami były to pojedynki takie... uliczne – wytłumaczył. - Na pięści.
- A broń białą kiedykolwiek trzymałeś w dłoni? – kontynuowałem pytania, by po chwili dodać - oczywiście nie mówię tu o zwykłym nożu.
- To nie. Nie licząc noża, nie.
- A interesowałaby cię może taka możliwość? – zadałem przedostatnie pytanie.
- Czemu nie – odpowiedział, po tym, gdy na jego twarzy pojawił się uśmiech oraz uniesiona brew.
Wstałem zatem ze swojego tronu i poprawiłem swoją koszulkę. Jak zwykle ubrany byłem zwyczajnie. Nie uznawałem sensu strojenia się czy ogółem ubierania eleganckich ciuchów. Wciąż uznawałem się za osobę na tym samym poziomie co kiedyś. Zaledwie standard mego życia się nieco podniósł, lecz to nie był powód, aby obnosić się niczym pan. Ponadto tu nikogo nie interesowało co noszę. Choć nigdy nie pozwoliłbym sobie na brudne, porwane czy zwyczajnie nieschludne odzienie. Przeniosłem uwagę z ciuchów na Waltteriego.
- Zechcesz do nas dołączyć? – zapytałem go, nie chcąc go zmuszać, ale również i nie chciałem go porzucać.
-Popatrzę...ale chętnie – odpowiedział, splatając w między czasie ramiona za plecami.
Ruszyliśmy zatem korytarzami aż do pustej sali, która jako jedna z niewielu nie posiadała na podłodze choćby drobnego dywanu. Cała była wykonana z gładkiego kamienia na potrzeby trenowania szermierki. Można tu było również trenować łucznictwo, jak i strzelanie z broni palnej. Dziś jednak interesowała nas jedna ze starszych z dziecin walk z użytkiem broni. Chwyciłem za dwie z eksponowanych szpad i się im przyjrzałem. Po chwili uznałem, że jest to odpowiednia broń więc podszedłem do Canisa z opuszczonym ostrzem. Wyciągnąłem przed siebie lewą ręką, tym samym oferując mu chwycenie za udekorowaną rękojeść. Wilkołak za nią chwycił, choć widać było w tym niepewność. Ja zaś uśmiechnąłem się do niego, po czym przeniosłem wzrok na swego prywatnego ochroniarza.
- Zechcesz usiąść z boku? – zapytałem, wskazując tym samym na jedną z puf stojących pod ścianą.
- Nie będziecie walczyć na poważnie, prawda? – spojrzał na nas niepewnie.
- Rekreacyjnie. Nie będzie w naszym zamiarze leżało pozbawienie drugiej osoby życia. Ponadto są to miecze, które nie zadają zbyt głębokich ran. Więc nawet w przypadku przecięcia skóry, nie byłaby to rana śmiertelna. Nie będziemy również celować powyżej szyi ani poniżej pasa – wytłumaczyłem Waltteriemu.
- No dobrze – odparł, po czym mnie przytulił i udał się na pufę.
- Gotowy na lekcje? – zapytałem Canisa z uśmiechem.
- Zawsze - uśmiechnął się radośnie w odpowiedzi.
Spędziłem około godziny tłumacząc Canisowi podstawowe ruchy, odpowiednią posturę i tym podobne. Szybko się uczył, przez co uznałem, że możemy przejść do praktyki. Najłatwiej w końcu było się uczyć tego typu rzeczy w trakcie robienia ich. Tak jak nie dało się nauczyć rysować, bez rysowania, tak i nie dało się nauczyć szermierki bez wymachiwania mieczem. A przynajmniej tak mówiła osoba, która kiedyś uczyła i mnie. Oczywiście byłem świadom, że technologia doprowadziła do tego, że miecze nie były bronią z jakiej się korzystało w walce. Nie uznawałem tego za możliwą formę samoobrony, a zajęcie czysto rekreacyjne oraz swojego rodzaju sztukę. Niczym taniec czy malowanie.
- No to chyba czas na mały test umiejętności, czyż nie? – zaproponowałem.
- Że też masz na to siłę – Canis westchnął, ale uśmiechnął się.
- Zatem krótka przerwa, a następnie zobaczymy, ile się nauczyłeś – oznajmiłem i udałem się do puf, gdzie usiadłem koło wampira. Nie byłem jeszcze zmęczony, lecz już czułem mięśnie. Szczególnie, że Canis był osobą leworęczną, a zatem dla niego trzymałem miecz w mojej słabszej dłoni. Cóż, nie byłem zbyt silny, nie trenowałem. Bardziej skupiałem się na zdolnościach magicznych, choć i w nich nie byłem wyśmienity. W zasadzie jedyne co mi zawsze pomagało była charyzma oraz według niektórych ładna twarz. A teraz do obrony miałem moją dwójkę ochroniarzy. – Mam nadzieję, że nie nudzisz się.
- Fajnie się na was patrzy – oznajmił i się we mnie wtulił. Tym samym instynktownie objąłem go ramieniem, tuląc do swojego boku.
- Doprawdy? – zapytałem rozbawiony.
- Póki nie walczycie na serio, oczywiście – podkreślił.
- Nie, nie walczymy na serio – zapewniłem go.
- To dobrze – przybliżył swe usta do mojej szyi.
- Czyżby mój wampirek był głodny? – zapytałem wesoło.
- Troszeczkę? Nawet cię to nie osłabi - zaproponował łagodnie.
- Chcesz ułatwić Canisowi wygraną? - zaśmiałem się.
- N...nie chciałbym tego nigdy – odsunął się z minką zbitego dziecka. - Nie zrobiłbym niczego by cię skrzywdzić.
- Co powiesz na zakład – powiedziałem, przy okazji przenosząc wzrok na Canisa. – Ten kto przegra nakarmi naszego głodnego wampirka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz