Dany dzień był wyjątkowo nudny. Z czystej
formalności siedziałem w „Sali tronowej” i czytałem kolejną z dawnych ludzkich
literatur, które cudem udało mi się zdobyć. Lubiłem dotyk papieru pod palcami.
W dzisiejszych czasach już nie było potrzeby drukować czegokolwiek, w końcu
wszystko można było mieć w urządzeniu elektrycznym. Co prawda elfy lubiące
swoją tradycje prawdopodobnie wciąż lubiły spisywać słowa na papier, ale ich
opowieści mnie aż tak nie interesowały. Romantyczne historie czy piękne
wiersze. A tu miałem przyjemną opowieść z dreszczykiem grozy. Coś o wilkołaku
polującym na niewinne duszyczki w lesie. Ludzie nawet nie byli świadomi, ile
prawdy znajdowało się w ich książkach. Wielu uważało to za czystą wyobraźnię, a
tu proszę – wilkołaki istniały, a jednej nawet siedział po mojej lewicy.
Zamknąłem w końcu książkę i odłożyłem ją na
podłokietnik tronu, po czym się przeciągnąłem. Nie wiem w sumie, który z
władców przede mną wymyślił potrzebę posiadania takiej sali. Pewno taki, który
czuł potrzebę poczucia się królem. Co prawda było to praktyczne, kiedy ktoś
miał sprawę ja miałem gdzie ich przyjąć i nie musiałem stać całymi dniami. Ale
mimo wszystko wydawało mi się to wszystko zbyt… Sztuczne, na pokaz. Cóż, jeśli
mowa o pokazach to był jeden, na który miałem aktualnie ochotę.
- Canis, zajmowałeś się walkami, prawda? –
zapytałem mojego strażnika, który ponownie stał w swej ludzkiej formie.
Od kiedy począł rozmawiać w ciągu dnia z moim
uroczym wampirem to częściej wybierał tę formę, nad swoją wilczą. Podejrzewałem,
że miało to głównie związek z faktem, że w zwierzęcej nie był w stanie
komunikować się z nikim, a mnie to nie przeszkadzało. Widziałem jego przemianę
i wiedziałem, że jest zdolny szybko reagować na niebezpieczeństwo.
- Tak, prawda – odpowiedział, przechylając lekko
głowę, a ja posłałem mu delikatny uśmiech.
- Tylko w wilczej formie? – postanowiłem się
dopytać.
Zbytnio mnie nie interesowało nigdy to czy może
szkolił się w innych dziedzinach walki wymagających przebywanie w ludzkim
ciele. Teraz jednak miałem w głowie drobny pomysł, a do jego realizacji
musiałem dowiedzieć się trochę więcej na temat mojego ochroniarza.
- Nie. Czasami były to pojedynki takie... uliczne –
wytłumaczył. - Na pięści.
- A broń białą kiedykolwiek trzymałeś w dłoni? –
kontynuowałem pytania, by po chwili dodać - oczywiście nie mówię tu o zwykłym
nożu.
- To nie. Nie licząc noża, nie.
- A interesowałaby cię może taka możliwość? –
zadałem przedostatnie pytanie.
- Czemu nie – odpowiedział, po tym, gdy na jego
twarzy pojawił się uśmiech oraz uniesiona brew.
Wstałem zatem ze swojego tronu i poprawiłem swoją
koszulkę. Jak zwykle ubrany byłem zwyczajnie. Nie uznawałem sensu strojenia się
czy ogółem ubierania eleganckich ciuchów. Wciąż uznawałem się za osobę na tym
samym poziomie co kiedyś. Zaledwie standard mego życia się nieco podniósł, lecz
to nie był powód, aby obnosić się niczym pan. Ponadto tu nikogo nie
interesowało co noszę. Choć nigdy nie pozwoliłbym sobie na brudne, porwane czy
zwyczajnie nieschludne odzienie. Przeniosłem uwagę z ciuchów na Waltteriego.
- Zechcesz do nas dołączyć? – zapytałem go, nie
chcąc go zmuszać, ale również i nie chciałem go porzucać.
-Popatrzę...ale chętnie – odpowiedział, splatając
w między czasie ramiona za plecami.
Ruszyliśmy zatem korytarzami aż do pustej sali,
która jako jedna z niewielu nie posiadała na podłodze choćby drobnego dywanu. Cała
była wykonana z gładkiego kamienia na potrzeby trenowania szermierki. Można tu
było również trenować łucznictwo, jak i strzelanie z broni palnej. Dziś jednak
interesowała nas jedna ze starszych z dziecin walk z użytkiem broni. Chwyciłem
za dwie z eksponowanych szpad i się im przyjrzałem. Po chwili uznałem, że jest to
odpowiednia broń więc podszedłem do Canisa z opuszczonym ostrzem. Wyciągnąłem
przed siebie lewą ręką, tym samym oferując mu chwycenie za udekorowaną
rękojeść. Wilkołak za nią chwycił, choć widać było w tym niepewność. Ja zaś uśmiechnąłem
się do niego, po czym przeniosłem wzrok na swego prywatnego ochroniarza.
- Zechcesz usiąść z boku? – zapytałem, wskazując
tym samym na jedną z puf stojących pod ścianą.
- Nie będziecie walczyć na poważnie, prawda?
– spojrzał na nas niepewnie.
- Rekreacyjnie. Nie będzie w naszym zamiarze
leżało pozbawienie drugiej osoby życia. Ponadto są to miecze, które nie zadają
zbyt głębokich ran. Więc nawet w przypadku przecięcia skóry, nie byłaby to rana
śmiertelna. Nie będziemy również celować powyżej szyi ani poniżej pasa –
wytłumaczyłem Waltteriemu.
- No dobrze – odparł, po czym mnie przytulił i
udał się na pufę.
- Gotowy na lekcje? – zapytałem Canisa z
uśmiechem.
- Zawsze - uśmiechnął się radośnie w odpowiedzi.
Spędziłem około godziny tłumacząc Canisowi
podstawowe ruchy, odpowiednią posturę i tym podobne. Szybko się uczył, przez co
uznałem, że możemy przejść do praktyki. Najłatwiej w końcu było się uczyć tego
typu rzeczy w trakcie robienia ich. Tak jak nie dało się nauczyć rysować, bez
rysowania, tak i nie dało się nauczyć szermierki bez wymachiwania mieczem. A
przynajmniej tak mówiła osoba, która kiedyś uczyła i mnie. Oczywiście byłem
świadom, że technologia doprowadziła do tego, że miecze nie były bronią z
jakiej się korzystało w walce. Nie uznawałem tego za możliwą formę samoobrony,
a zajęcie czysto rekreacyjne oraz swojego rodzaju sztukę. Niczym taniec czy malowanie.
- No to chyba czas na mały test umiejętności, czyż
nie? – zaproponowałem.
- Że też masz na to siłę – Canis westchnął, ale
uśmiechnął się.
- Zatem krótka przerwa, a następnie zobaczymy, ile
się nauczyłeś – oznajmiłem i udałem się do puf, gdzie usiadłem koło wampira.
Nie byłem jeszcze zmęczony, lecz już czułem mięśnie. Szczególnie, że Canis był
osobą leworęczną, a zatem dla niego trzymałem miecz w mojej słabszej dłoni. Cóż,
nie byłem zbyt silny, nie trenowałem. Bardziej skupiałem się na zdolnościach magicznych,
choć i w nich nie byłem wyśmienity. W zasadzie jedyne co mi zawsze pomagało
była charyzma oraz według niektórych ładna twarz. A teraz do obrony miałem moją
dwójkę ochroniarzy. – Mam nadzieję, że nie nudzisz się.
- Fajnie się na was patrzy – oznajmił i się we
mnie wtulił. Tym samym instynktownie objąłem go ramieniem, tuląc do swojego
boku.
- Doprawdy? – zapytałem rozbawiony.
- Póki nie walczycie na serio, oczywiście –
podkreślił.
- Nie, nie walczymy na serio – zapewniłem go.
- To dobrze – przybliżył swe usta do mojej szyi.
- Czyżby mój wampirek był głodny? – zapytałem wesoło.
- Troszeczkę? Nawet cię to nie osłabi - zaproponował
łagodnie.
- Chcesz ułatwić Canisowi wygraną? - zaśmiałem się.
- N...nie chciałbym tego nigdy – odsunął się
z minką zbitego dziecka. - Nie zrobiłbym niczego by cię skrzywdzić.
- Co powiesz na zakład – powiedziałem, przy okazji
przenosząc wzrok na Canisa. – Ten kto przegra nakarmi naszego głodnego wampirka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz