Za zakrętem zauważyłem mężczyznę w kapturze. Bardziej, w
zasadzie usłyszałem rzucone przez Amora przekleństwo, wtedy uniosłem swój łeb i
przyjrzałem się dokładniej, któż to ucieszył się tak na mój widok. I cóż mogłem zrobić, w sytuacji, gdy osoba, którą
tropiłem, nagle rzuciła się do
ucieczki? Zanim zdążyłem się zastanowić,
czy Amor ma jakieś wsparcie, czy nie, czy to w ogóle jest bezpieczne, już
skoczyłem w pogoń. Zerwałem się do przodu,
długimi susami nabierając pędu. Śnieg pokrywający ziemię nie
przeszkadzał mi wcale - długie pazury pomagały, by uzyskać bardzo dobrą
przyczepność.
Nie byłbym w stanie przypomnieć sobie, kiedy ostatnio
faktycznie biegłem w wilczej formie, a nie truchtałem, co byłoby odpowiednikiem
ludzkiego marszu albo walczyłem, co nie wymagało biegania. Nie myślałem o tym w tamtej
chwili, bardziej skupiony na tym, by zatrzymać ofiarę. Liczyło się tylko
złapanie Amora, bo nie strzelił, widocznie amunicji nie miał, a potem, by porzucać
nim trochę, by nastraszyć i zniechęcić do dalszej ucieczki. Liczyło się tylko,
by dopaść i złapać.
Skoczyłem obok Amora,
wpadając na niego łopatką, tak, że ten przewrócił się. Kątem oka zauważyłem, że
łuk w dłoni wariata zmienił się w ostrze.
Zauważyłem ruch, zgięcie w łokciu zdradzające zamiar pchnięcia i
zarzuciłem szybko łbem. Zacisnąłem zęby
na ramieniu, długie kły wbiły się głęboko, a krew trysnęła mi w pysku. Ciężka,
lepka posoka spływała z warg. Usłyszałem wrzask bólu, i poczułem, że Amor
uderzył mnie na odlew zdrową ręką.
Błysnąłem oczami, bardziej rozdrażniony, że Amor próbował jeszcze czegoś tak
mizernego.
Pociągnąłem w swoją stronę, robiąc krok do tyłu. Amor siadł,
ale zdążył mnie chwycić i szarpnąć za ucho. Wściekły, zacisnąłem mocniej zęby,
nie zważając na szkody, które mogłem wyrządzić. Zignorowałem trzask łamanej
kości, należało mu się, za to wszystko co odwalił. Demon przewrócił się na brzuch. Skorzystałem z tego i podciągnął go kawałek do
Rezydencji. Ale ten sukinsyn złapał śnieg i wcisnął mi w oko.
Puściłem jego ramie, szarpiąc łbem do tyłu, ale jednocześnie
nadepnąłem na plecy Amora,
uniemożliwiając mu wstanie, przełożyłem część ciężaru na prawą łapę. W końcu
nie chciałem połamać chłopakowi żeber i przypadkiem go zabić. Potrząsnąłem łbem,
strzepując resztki śniegu i chwyciłem za
materiał na plecach chłopaka. Obróciłem
się, i zacząłem ciągnąć go pomiędzy swoimi przednimi łapami, przechodząc w
trucht.
- Puszczaj! Jeszcze nie skończyłem! - Zignorowałem wrzaski,
tak głupie, że nawet nie miałem ochoty marnować oddechu na warkot. Nie spostrzegłem
kolejnego zamachu aż do chwili, gdy nóż ciął mój brzuch do krwi. W zasadzie,
poczułem jedynie piekący ból. I to by było na tyle, ku mojemu zdziwieniu. Zresztą, jak się okazało, nie rana sama w sobie
stanowiła problem.
Doskoczyłem znów do Amora, wgniatając go łapami w śnieg. Zawęszyłem,
bo coś było bardzo nie w porządku. Amor pachniał dziwnie. Nie tak jak przed
chwilą, krwią, którą z niego wytoczyłem i popiołem. Czyli zapachem demona.
Teraz pachniał słodko. Przyłożyłem nos do karku Amora. Wciągnąłem mocno
powietrze. Amor nie powinien tak pachnieć,
przemknęło mi przez myśl.
Pachniał jak suka podczas godów.
Wzdrygnąłem się, ale było juz nieco za późno, organizm dawał o sobie znać. A tak długo nie czułem tego zapachu. Unikałem go
jak ognia, przecież nie chciałem tworzyć kolejnych zjebów jakimi byłby Canisy
Juniory.
Amor zasłonił dłońmi kark, a ja warknąłem cicho na to
zachowanie. Zszedłem łapami, pozwalając
by mój Amor zmienił pozycję na klęczącą. Próbowałem sie otrząsnąć, z pożądania,
które mnie trawiło. Które szeptało mi, bym wziął to co mi się należy, jak mówił
zapach Amora, tu i teraz. Bo przecież mógłbym, kto by mnie powstrzymał?
Chwyciłem znów za materiał na plecach demona i szarpnąłem do
przodu. Niech Amor wstanie, albo przestanę ręczyć za siebie, czy wytrzymam dłużej widok drobnego, posłusznego ciała. Nie warczałem, zbyt skupiony na walce z samym
sobą, nie byłbym też w stanie. Przecież
Amor był uległy. Jedyną osobą, na którą
chciałem zawarczeć, byłem ja sam, przemknęło mi przez myśl. Że przecież miałem być czymś
więcej, niż kundlem.
Musiałem jak najszybciej dostać się do Rezydencji. Albo oszalałbym od słodkiego,
kuszącego zapachu. Od chęci, która wręcz bolała. Amor wstał, opuszczając krwawiącą rękę. W pierwszym odruchu miałem zamiar skoczyć komuś do gardła, bo ktoś
skrzywdził samicę. Ale to nie jest samica, znów przemknęło mi przez myśl . Młody demon obejrzał się do tyłu, jego rude
włosy, przez sekundę wyglądały mi pięknie.
Urocze na swój sposób. Podobne do Waltteriego. A potem otarłem się, w odruchu, o ramię Amora, otrząsnąłem znów z tego transu,
i w sumie, ten początkowo miły gest, wyszedł mi na bardziej popchnięcie. Jeszcze
kawałek do rezydencji, do bezpiecznego domu, i Amor będzie mój. Przymknąłem
oczy, wdychając zimowe powietrze. Amor będzie pilnowany przez resztę strażników
a ja będę próbował by nie przelecieć nikogo bez ich zgody i nie stać się
kolejnym potworkiem w rękach Amora. Tak to stanowczo lepszy plan, stwierdziłem.
Zbliżyliśmy się do drzwi, z
niecierpliwością liczyłem kroki. Tak blisko, wysyczałbym przez zaciśnięte zęby,
gdybym nie był w wilczej formie.
I demon się potknął, wchodząc przez drzwi, i zerwał do
biegu. Lubi się bawić, urocze, rude stworzenie, pomyślałem irracjonalnie, w
odruchu skacząc za nimi. Wylądowałem na przednich łapach i zarzucił zadem, by
bokiem pacnąć Amora. Skok się udał, a demon, ku mojemu szczeremu zdziwieniu,
przewrócił się. A no tak, nie ta masa. Radośnie stanąłem nad nim. Wygrałem,
pomyślałem. Teraz jesteś mój, przechyliłem łeb.
Po czym zauważyłem ludzi, zdziwionych. Jednak, ich wyraz
twarzy, te szeroko otwarte oczy - bardziej przypominały spojrzenie, które rzuca
się przed atakiem. Wyszczerzyłem kły, warcząc gardłowo, po czym zauważyłem, że przecież
znam te twarze. To strażnicy - przypomniał sobie. Jesteśmy już w Rezydencji,
stwierdziłem, oszołomiony. Spojrzałem na jednego z nich, strażników, których
przecież widywał codziennie, który zaczął podchodzić.
Pytał o coś. Zamknąłem oczy, mocno, starając się chociaż trochę ogarnąć myśli, które zaczęły szaleć, na imię Lielun. i to był głupi pomysł, stwierdziłem, nagle je otwierając, gdy pewne obrazy stanęły mi przed oczami. Pozwoliłem, napięty jak struna, by drugi ze strażników zabrał Amora do podziemi.
Pytał o coś. Zamknąłem oczy, mocno, starając się chociaż trochę ogarnąć myśli, które zaczęły szaleć, na imię Lielun. i to był głupi pomysł, stwierdziłem, nagle je otwierając, gdy pewne obrazy stanęły mi przed oczami. Pozwoliłem, napięty jak struna, by drugi ze strażników zabrał Amora do podziemi.
Wolno, jakby na sztywnych łapach przeszedłem za drzwi prowadzące
na schody i tam zmieniłem się na powrót w człowieka. Przemiana wydusiła ze mnie
powietrze. Albo pewno afrodyzjak, pod którego wpływem byłem. Dobrze, że to nie
była mieszanka afrodyzjaku i narkotyku, stwierdziłem, opierając się czołem o
zimne drzwi. Byłoby nie ciekawie,
szczególnie dla Amora.
- Nie dajcie mu zwiać
- wycharczałem do strażników, jak już byłem w stanie z siebie cokolwiek
wykrztusić. Miałem nadzieję, że kolega po fachu nadal mnie słucha. Naprawdę nie chciałem by wariat uciekł.
- Wezwać
Lieluna. - Powtórzyłem. Sprawa już jest załatwiona, lepiej by wydał osąd, zanim Amorek z czymś wyskoczy. Chociaż
nie wiedziałem, czy jest sens fatygować władcę na noc. Chociaż, stwierdziłem głupio, po prostu chciałem też by Lielun był juz w
rezydencji.
- Powiedzcie Waltteriemu że jestem u siebie i - tu zaakcentowałem
- by nie przychodził - dodałem po chwili, patrząc na ranę na swym brzuchu.
W sumie, nie była nawet godna by być nazwana raną. Głupie zadrapanie. Ale miałem nieco inne obawy, stwierdziłem,
patrząc nieco niżej, czy jak mi nie wejdzie ładny chłopak do sypialni, to czy
się dam radę powstrzymać. A tego, by kogoś skrzywdzić w ten sposób, z dławiącą
gulą w gardle stwierdziłem, nie chciałem za nic w świecie.
Wylazłem w miarę szybko na górę schodów, zmęczony po
ponownej przemianie. Ignorowałem głupi dźwięk, akie wydają bose stopy na
podłodze. I fakt, że było mi w te stopy zimno. Zniknąłem u siebie, chwytając pierwsze lepsze
ubrania z łóżka i zamknąłem się w łazience. Pora na długi, lodowaty prysznic. I trzeba
mieć nadzieję, że afrodyzjak nie trzyma za długo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz