4 marca 2018

Od Waltteriego C.D Canis


   Wyprosić od kogoś śniadania, nie było łatwo. Lecz gdy w końcu mi się udało, od razu poszedłem w stronę sali tronowej. Nie czekając na nic. Drzwi otworzyłem z hukiem, pierwszym co dostrzegłem był fakt iż wilk dotrzymał złożonej mi obietnicy.  W pomieszczeniu jednak pomimo jego aktualnego ciała, panowała cisza, niezręczna i chłodna. Sądziłem, że skoro będzie w ludzkiej formie, będzie rozmawiał z Lilim. A jednak… między nimi zdawała się istnieć… bariera? Mniej więcej rozumiałem podział na pracownika i pracodawcę. Pana i służącego… ale czy to naprawdę wykluczało przyjaźń?     Nie wiedziałem i nie obchodziło mnie czy to jak sam traktowałem Lilka było słuszne. Ale czy można było nazwać mnie pracownikiem? Teoretycznie byłem jego ochroniarzem, ale nawet jakbym nim nie był, chroniłbym go z uczucia którym go obdarzyłem, tak samo ochroniłbym Canisa.
   Spojrzałem jeszcze raz na obu mężczyzn. Istoty żyjące w harmonii słuszności rządziły się dziwnymi prawami, z własnej woli tworząc bariery których być nie musiało. Ich zasady, zarazem bezsensowne i ekscytujące. Jednak bez nich nie umieli funkcjonować. A osoby niedostosowujące się uznawali za dziwaków. Byłem takim dziwakiem w ich poukładanym świecie, kolejny powód by mnie nie akceptować. Pytanie główne brzmiało, w kim leżał większy problem, we mnie, czy w ich porządku? Harmonia to czasem wyjątkowe przekleństwo. Stwierdziłem po chwili, z uśmiechem, mimo wszystko cieszyłem się, że mnie to nie dotyczy.
   -Liiiilllliiii – Zawołałem od progu, rozdzierając ich ciszę na kawałeczki, by następnie podbiec do władcy podziemi – Wyspałeś się Lilci?
   - Tak, dziękuję, że pytasz – Odpowiedział, spokojnie kończąc stronę. Jak zwykle nieprzejęty moim zachowaniem.
   Popatrzyłem chwilę na niego. Jednak nie usiadłem mu na kolanach tak jak zwykle, w zamian spojrzałem na Canisa, który zerkał w moją stronę i udałem się właśnie do niego.
   -Dziękuję, że czekałeś - powiedziałem wesoło, ucieszony, że dotrzymał swych słów, w końcu nie musiał, prawda? Zaciekawiony moimi słowami, Lielun, zerknął na nas kątem oka.
   - Wybieracie się dokądś?
   - Wybieramy się? – Dopytał się mężczyzna znajdujący się przede mną.
   -Nie możemy cię zostawić samego Lili –Odpowiedziałem na to od razu, niemal oburzony, w końcu co jakby nagle pojawił się ktoś niebezpieczny! Nie wiedziałem, jak pół elf mógł w ogóle pomyśleć że od tak gdzieś sobie wyjdziemy gdy siedzi w Sali tronowej do której mógł wejść niemal każdy. Co prawda Lielun by zdobyć tron, musiał zabić poprzedniego władcę, lecz w moich oczach, nie był kimś silnym. Z pewnością, nie uważałem go za kogoś silniejszego od siebie. Czułem krążący w nim strach. Bał się o życie, czy ktoś bezwzględnie potężny odczuwałby taki strach? Wątpiłem w to, że tron zdobył sam w uczciwej walce. Bardziej zakładałbym przypadek. Niezależnie byłem pewny, iż nie zdobył go podstępem. Lili był raczej łagodny, delikatny i dobry. Nie pasował tu, a ja nie wybaczyłbym sobie, gdyby podczas mojej nieobecności, ktoś go skrzywdził.
    - Zatem co moje maluszki mają w planach? – Zadał kolejne pytanie, lecz nie sama jego treść przykuła moją uwagę.
   Spojrzałem wymownie na nieco wyższego od siebie mężczyznę z delikatnym zarostem i lekko zmęczonym spojrzeniem istoty, która w swoim życiu przeszła już niejedno. Potem przeniosłem wzrok na budowę jego ciała.
    -Canis nie jest maluszkiem – Zaznaczyłem marszcząc brwi – Jest na to za męski
   - Zatem ogółem co macie w planach? –Zaśmiał się, najwidoczniej rozbawiony.
Niezbyt rozumiałem czemu, wilkołak był dosyć wysoki, twarz miał surową, był dobrze zbudowany. Delikatności raczej nie można mu było zarzucić. Po prostu nie był mały, robił wrażenie i jako wilk i jako człowiek. Wrażenie dzikości i siły, męstwa. Chociaż z pewnością, pomimo respektu i strachu, jaki wzbudzał w innych, był dużo łagodniejszy w obyciu, niż mogłoby się wydawać.
    - Nie mamy planów. Waltteri zwyczajnie chciał rozmawiać. – Mówił z ładnym uśmiechem, zachwycał mnie jego uśmiech, Liliego też, ale uśmiech Canisa miał tą wyjątkowość, że wydawał się rzadki i nieosiągalny. Wzruszył też ramionami, ale moja uwaga, była całkowicie skupiona, na tym uśmiechu- A w mojej formie byłaby to rozmowa dosyć nudna.
Dopiero gdy skończył mówić, wyrwałem się z swego rodzaju letargu i przerzuciłem wzrok na młodszego ode mnie elfa.
    -Nie przeszkadza ci że będziemy rozmawiać, Lil? – Zapytałem łagodnie, splatając ręce za plecami. W końcu mógł się irytować, że ktoś będzie mówił mu nad uchem.
   - Nie widzę powodu, dla którego miałoby mi to przeszkadzać
Po tych słowach, wskoczyłem na oparcie tronu, nie spuszczając już swojej uwagi z wilka
   - Canis, to jak, opowiedziałbyś mi coś o sobie? Albo o walkach, mógłbym posłuchać jak to jest? Lubiłeś to? Niektórzy lubią walczyć. – Temat przyszedł zupełnie nagle, nawet nie wiedziałem skąd mi się wziął, po prostu poczułem, że mam ochotę znać odpowiedź. Nie przejmowałem się obecnością władcy, powiedział że mu nie przeszkadza, więc mu nie przeszkadza, czyż nie?
Mężczyzna chwilę się zastanowił nad moim pytaniem, możliwe, że zamyślił, przywołując dawne wspomnienia, towarzyszących mu uczuć, w czasach gdy walki były jego sposobem na życie.
    - Początkowo nie lubiłem. W końcu - we własnej obronie rani się inne istoty. Ale potem – Jego rysy twarzy stały się zmarszczone. - Radość jeśli wygrasz, żal jeśli przegrasz, ale i tak potem trzeba lizać rany. I tak do następnej walki – Westchnął znacząco, jakby z poczuciem winy, lecz mogłem się mylić. - Polubiłem to. –Stwierdził w końcu.
    Skinąłem powoli głową. Nigdy z nikim nie walczyłem tak naprawdę, kilka osób spaliłem, kilka zamroziłem. Lecz nigdy nie wdawałem się w walkę celowo, starałem się bronić, gdy wymagała tego sytuacja, to wszystko. Poza tym z lekka obawiałem się samej myśli o walce. Przerażała mnie myśl że ktoś miałby zdążyć uszkodzić moje ciało, nim użyłbym mocy. W walce w której liczyła się siła, nie umiejętności nadprzyrodzone, nie miałem szans. Moje ciało było w końcu kruche, najmniejsze uderzenie powodowało siniaki i ból. Po części więc podziwiałem wytrzymałość istot takich jak Canis. Z ciekawości wyciągnąłem w jego stronę swoją chudą dłoń i złapałem jego rękę w nadgarstku, najmocniej jak mogłem, próbując zostawić mu chociaż minimalnego siniaka. Gdy puściłem szybko odkryłem że nic takiego się nie stało.
Wilkołak spojrzał to na swoją dłoń, to na mnie, po czym niepewny co właśnie zrobiłem, fuknął  
   - Co ty wyprawiasz?
   -Fascynuje mnie to, jaki jesteś wytrzymały, jak chcesz, możesz zobaczyć  jak to wygląda u mnie. Tylko nie za mocno, nie chcę mieć złamania  - Zaśmiałem się, wyciągając w jego stronę rękę, na szczęście, młodszy mężczyzna nie przyjął mojej propozycji.  
    - Nie ma potrzeby. Jeszcze faktycznie coś bym ci złamał – Stwierdził ze śmiechem.
    -No widzisz. Możliwość walki fizycznej, mnie przeraża… To ogólnie musi być straszne, nie bałeś się, że nie przeżyjesz? –Zadając to pytanie, spojrzałem mu prosto w oczy, ze szczerym zaciekawieniem. Może nawet zmartwieniem.
    - Nie było na to czasu – Wzruszył ramionami - bo bym nie przeżył.
    -Ale… chyba nie chciałbyś do tego wracać, prawda? – Z jednej strony twierdził, że to polubił, ale czy nie było to po prostu uzależnienie? Nie wyglądał na ryzykanta.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz