Nijaka muzyka zwiększała tylko poczucie nostalgii, mieszające się w
ustach Wołodii w niesmaczną mieszankę niezadowolenia i słabego rumu. Szczyny
nie rum, mógł pociągnąć wódę i mieć z głowy walory smakowe. Ale tak jakoś się złożyło,
iż postanowić być „fancy” i wychylić kieliszek za swoje zdrowie. Cudownie mieć
dobry powód na upijanie się, odmienny od codziennego „bo tak”. Sprzedał działkę
parze alfirów, a potem jakoś go zawiało akurat w to miejsce gdzie teraz był. Z
długonogą elfką na parkiecie, w powolnym tańcu, na tyle zmysłowym na ile
intoksykacja obu ciał na to pozwalała. Ale nawet spiczastoucha kobieta nie
potrafiła wyrwać go z dziwnego nastroju. Balik po prostu starzał się.
Oczywiście nie fizycznie, swojej urodzie nie mógł mieć nic do zarzucenia. Choć
w sumie głównie po to ruszył się na łowy, przez impuls z tyłu głowy, zmuszający
go do przetestowania jakości swojego uroku osobistego. Nie miał ochoty ani
jeść, ani pić, ani się spijać, ale towar trzeba było dostarczyć tym futrzatym
narkomanom. Jebani niewdzięcznicy, powinni być cholernie wdzięczni, że rusza
się dla nich z domu. Tylko po to, żeby jakiś kochaś ze swoją panienką mogli w
nienaturalny sposób przywołać swoją zwierzęcą naturę nawalając się w trzy dupy.
A oni co, biorą i lecą do swojej przytulnej nory jak najszybciej dać sobie w
żyłę i odpłynąć od jakiegokolwiek obowiązku wdzięczności wobec stałego
dostawcy. Jak nisko spadała kultura ćpania, że nawet szacunku się nie mógł
doczekać? Tańcząc czuł piersi elfki oraz ich hipnotyzujący ruch. Niebrzydka.
Mógłby ją zapytać jak to jest tyle żyć, ale gówniara miała dopiero
siedemnastkę. Jakim cudem się tu uchowała, sam nie wiedział. Nie to co Altinay,
nie biła od niej ta bystrość, choć jej duże, niewinne wręcz oczy dałoby się porównać
do oczu wróżka. Jednak tylko na pierwsze spojrzenie, na dodatek dość krótkie i
nieznające białowłosego. Z jego wzroku bił temperament, a z jej wypite
procenty. Ale taniec na minuty przed północą z ową dziewczyną był całkiem
przyjemny. No właśnie, zaraz północ, pierwszy dzień wiosny i urodziny Wadima.
Że też ironia wydała go na świat w ostatnim dniu znaku ryb, jakby nie było czym
dośmiesznić jego życia. Półmrok i koliste ruchy w tańcu sprzyjały obrotom w
czaszce syrena. Czuł chłód przebijający się do skóry przez czarny sweter i
spodnie o wysokim stanie. Nawet ciepło rozgrzanego ciała małolaty zdawało się
nie docierać do palców jubilata. Cholera, to kolejne trzy cyfry, każda taka
sama. Trzy dwójki, jedna za drugą wybijały wielki zegar. Nikt nie jest nieśmiertelny,
nawet jeśli jego ciało się nie starzeje. Kto jednak wiedział, ile faktycznie
żyją syreny? One same zdawały się nie być tego pewne. Po drugiej setce na
karku, Baliqlari coraz częściej myślał o końcu. Kiedy żyli ludzie, wiedli swoje
nędzne życia do około stu lat i cieszyli się jak głupi, wiedząc kiedy można
spodziewać się końca. Przejechał dłonią po odsłoniętych przez skromną kieckę
elfki plecach. Poczuł lekkie wałeczki i uśmiechnął się pod nosem. Jak można być
spasionym strażnikiem lasu, jakim cudem tak się dzieje? W tym spaczonym kręgu
wszystko potrafili obrócić w porażkę. Spojrzał z niechęcią na brunetkę i puścił
ją.
Już którąś godzinę unosił się na wodzie jak zdechła ryba. Nie miał
ochoty wyglądać z mroków swojego syfu, mimo, że ani kaca ani sińców pod oczami
nie miał. Jednak ta nijakość mimo oczywistej wartości siebie samego była…
obezwładniająca. Czy to właśnie miało być umieranie? Wyszedł z wody i na mokre
ciało narzucił luźny szlafrok. Suszyło go w gardle, więc chcąc nie chcąc do
kuchni musiał zejść. Byle by tylko młody nie wybrał sobie idealnego momentu na
wyjrzenie z podziemi i oglądanie go w takim stanie. Jakim kurwa stanie,
przecież jest kurwa śliczny. Przejechał dłonią po twarzy, po czym wyszedł z
pokoju. Było dziwnie wcześnie, chyba nawet nie wybiło południe. Kuchnie
oświetlało łagodne światło pierwszego wiosennego przedpołudnia.
- Ej, rybo – znieruchomiał na chwilę przez nieoczekiwane słowa wróżka.
Bezgłośny szkodnik. Odwrócił się spokojnie w jego stronę, przewiązując
narzucone ówcześniej odzienie. Zaraz usłyszy jakiś tekst o puszczaniu się, na
pewno. Zamiast tego jednak, ujrzał widocznie skrępowaną posturę
siedemnastolatka. -Mam coś dla ciebie – powiedział. Na ustach syrena zaczął się
odmalowywać uśmiech.
- Co takiego? – iskierka w oczach zdradzała żywe zainteresowanie. Nie
chodziło nawet o samą w sobie chęć posiadania. On pamiętał.
- Chodź… zostawiłem u siebie w pokoju – pokiwał głową w stronę swojej
sypialni. Balik spojrzał na niego figlarnie, po czym ruszył w wyznaczonym
kierunku. No tak, przecież chemik nawet rok temu nie olał tego dnia, mimo
wszystkich codziennych sprzeczek. Weszli obaj do skromnie urządzonego pokoju
nastolatka, który mruknął jedynie by dwustu dwudziesto dwu latek usiadł na
łóżku. Cicho podekscytowany Wołodia nie pomyślał nawet o rzuceniu jakiegoś
dwuznacznego tekstu. Z jednej strony, to powinno być oczywiste, że o nim ktoś pamięta, jednak nie spodziewał się niczego. Niziołek sięgnął do szafy, z której wyciągnął dość spore pudełko. Zaraz zostało ono położone na odsłoniętych kolanach starszego mężczyzny. Turkusowo-miedziane oczy lśniły, gdy brunet delikatnie otwierał pakunek. Znalazł w nim starannie ułożone futro i jego ukochaną, rudą piękność - butelkę rumu. Syren chłoną piękny widok wzrokiem, kiedy usłyszał:
- Urodziny to jedyne święto mające jakikolwiek logiczny sens
- Urodziny to jedyne święto mające jakikolwiek logiczny sens
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz