21 marca 2018

Urodziny Wołodii (aka ryba ma depresje)

Nijaka muzyka zwiększała tylko poczucie nostalgii, mieszające się w ustach Wołodii w niesmaczną mieszankę niezadowolenia i słabego rumu. Szczyny nie rum, mógł pociągnąć wódę i mieć z głowy walory smakowe. Ale tak jakoś się złożyło, iż postanowić być „fancy” i wychylić kieliszek za swoje zdrowie. Cudownie mieć dobry powód na upijanie się, odmienny od codziennego „bo tak”. Sprzedał działkę parze alfirów, a potem jakoś go zawiało akurat w to miejsce gdzie teraz był. Z długonogą elfką na parkiecie, w powolnym tańcu, na tyle zmysłowym na ile intoksykacja obu ciał na to pozwalała. Ale nawet spiczastoucha kobieta nie potrafiła wyrwać go z dziwnego nastroju. Balik po prostu starzał się. Oczywiście nie fizycznie, swojej urodzie nie mógł mieć nic do zarzucenia. Choć w sumie głównie po to ruszył się na łowy, przez impuls z tyłu głowy, zmuszający go do przetestowania jakości swojego uroku osobistego. Nie miał ochoty ani jeść, ani pić, ani się spijać, ale towar trzeba było dostarczyć tym futrzatym narkomanom. Jebani niewdzięcznicy, powinni być cholernie wdzięczni, że rusza się dla nich z domu. Tylko po to, żeby jakiś kochaś ze swoją panienką mogli w nienaturalny sposób przywołać swoją zwierzęcą naturę nawalając się w trzy dupy. A oni co, biorą i lecą do swojej przytulnej nory jak najszybciej dać sobie w żyłę i odpłynąć od jakiegokolwiek obowiązku wdzięczności wobec stałego dostawcy. Jak nisko spadała kultura ćpania, że nawet szacunku się nie mógł doczekać? Tańcząc czuł piersi elfki oraz ich hipnotyzujący ruch. Niebrzydka.
Mógłby ją zapytać jak to jest tyle żyć, ale gówniara miała dopiero siedemnastkę. Jakim cudem się tu uchowała, sam nie wiedział. Nie to co Altinay, nie biła od niej ta bystrość, choć jej duże, niewinne wręcz oczy dałoby się porównać do oczu wróżka. Jednak tylko na pierwsze spojrzenie, na dodatek dość krótkie i nieznające białowłosego. Z jego wzroku bił temperament, a z jej wypite procenty. Ale taniec na minuty przed północą z ową dziewczyną był całkiem przyjemny. No właśnie, zaraz północ, pierwszy dzień wiosny i urodziny Wadima. Że też ironia wydała go na świat w ostatnim dniu znaku ryb, jakby nie było czym dośmiesznić jego życia. Półmrok i koliste ruchy w tańcu sprzyjały obrotom w czaszce syrena. Czuł chłód przebijający się do skóry przez czarny sweter i spodnie o wysokim stanie. Nawet ciepło rozgrzanego ciała małolaty zdawało się nie docierać do palców jubilata. Cholera, to kolejne trzy cyfry, każda taka sama. Trzy dwójki, jedna za drugą wybijały wielki zegar. Nikt nie jest nieśmiertelny, nawet jeśli jego ciało się nie starzeje. Kto jednak wiedział, ile faktycznie żyją syreny? One same zdawały się nie być tego pewne. Po drugiej setce na karku, Baliqlari coraz częściej myślał o końcu. Kiedy żyli ludzie, wiedli swoje nędzne życia do około stu lat i cieszyli się jak głupi, wiedząc kiedy można spodziewać się końca. Przejechał dłonią po odsłoniętych przez skromną kieckę elfki plecach. Poczuł lekkie wałeczki i uśmiechnął się pod nosem. Jak można być spasionym strażnikiem lasu, jakim cudem tak się dzieje? W tym spaczonym kręgu wszystko potrafili obrócić w porażkę. Spojrzał z niechęcią na brunetkę i puścił ją.

Już którąś godzinę unosił się na wodzie jak zdechła ryba. Nie miał ochoty wyglądać z mroków swojego syfu, mimo, że ani kaca ani sińców pod oczami nie miał. Jednak ta nijakość mimo oczywistej wartości siebie samego była… obezwładniająca. Czy to właśnie miało być umieranie? Wyszedł z wody i na mokre ciało narzucił luźny szlafrok. Suszyło go w gardle, więc chcąc nie chcąc do kuchni musiał zejść. Byle by tylko młody nie wybrał sobie idealnego momentu na wyjrzenie z podziemi i oglądanie go w takim stanie. Jakim kurwa stanie, przecież jest kurwa śliczny. Przejechał dłonią po twarzy, po czym wyszedł z pokoju. Było dziwnie wcześnie, chyba nawet nie wybiło południe. Kuchnie oświetlało łagodne światło pierwszego wiosennego przedpołudnia. 
- Ej, rybo – znieruchomiał na chwilę przez nieoczekiwane słowa wróżka. Bezgłośny szkodnik. Odwrócił się spokojnie w jego stronę, przewiązując narzucone ówcześniej odzienie. Zaraz usłyszy jakiś tekst o puszczaniu się, na pewno. Zamiast tego jednak, ujrzał widocznie skrępowaną posturę siedemnastolatka. -Mam coś dla ciebie – powiedział. Na ustach syrena zaczął się odmalowywać uśmiech.
- Co takiego? – iskierka w oczach zdradzała żywe zainteresowanie. Nie chodziło nawet o samą w sobie chęć posiadania. On pamiętał.
- Chodź… zostawiłem u siebie w pokoju – pokiwał głową w stronę swojej sypialni. Balik spojrzał na niego figlarnie, po czym ruszył w wyznaczonym kierunku. No tak, przecież chemik nawet rok temu nie olał tego dnia, mimo wszystkich codziennych sprzeczek. Weszli obaj do skromnie urządzonego pokoju nastolatka, który mruknął jedynie by dwustu dwudziesto dwu latek usiadł na łóżku. Cicho podekscytowany Wołodia nie pomyślał nawet o rzuceniu jakiegoś dwuznacznego tekstu. Z jednej strony, to powinno być oczywiste, że o nim ktoś pamięta, jednak nie spodziewał się niczego. Niziołek sięgnął do szafy, z której wyciągnął dość spore pudełko. Zaraz zostało ono położone na odsłoniętych kolanach starszego mężczyzny. Turkusowo-miedziane oczy lśniły, gdy brunet delikatnie otwierał pakunek. Znalazł w nim starannie ułożone futro i jego ukochaną, rudą piękność - butelkę rumu. Syren chłoną piękny widok wzrokiem, kiedy usłyszał:
- Urodziny to jedyne święto mające jakikolwiek logiczny sens

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz