4 maja 2018

Od Canisa C.D.: Lielun


Muszę przyznać, że moja rutyna, ostatnimi czasy, uległa znacznej zmianie, stwierdziłem, stając  tuż za tronem władcy. Jeszcze parę tygodni temu nie widziałbym powodu, by zostać w mojej ludzkiej formie, zamiast zmienić się w wilczą, położyć i zdrzemnąć. I leżeć dopóki nie obudziłby mnie jakiś podejrzany osobnik.
Ale nie, teraz coraz częściej wybierałem słabą, mniej spostrzegawczą, ludzką formę.  Bo tylko w niej mogłem rozmawiać. Albo, raczej, udzielać odpowiedzi na ciekawe pytania pewnego radosnego wampira. Wilcze wycie i warczenie nie są zbyt dobrą formą komunikacji z innymi istotami, więc forma ludzka wygrywała walkowerem.
O dziwo, nadal z Lielunem nie rozmawiałem za wiele.  Pomimo tego, jak lubiłem jego przyjemny dla ucha głos, nie byłem w stanie się zdobyć na to by o coś pytać. Zwyczajnie, rozmowy z Waltterim traktowałem nieco bardziej swobodnie. A z Lielunem, cóż, był władcą. A nie chcę, by mnie wyrzucił. A mógłby to zrobić, bo w końcu, przecież jestem tylko bezdomnym psem.  Plus, ma przecież wampira ochroniarza. Ja, prędzej czy później, będę zbędny.
- Canis, zajmowałeś się walkami, prawda?
Pytanie  wytrąciło mnie z zamyślenia. Zmarszczyłem brwi. na nagłe wspomnienie aren. I nielegalnych, ulicznych pojedynków.  Zapachu krwi, ulicy, potu i zmęczenia.  Ale uśmiechnąłem się. Kłamstwem by było stwierdzić, że nie lubiłem walk.  Były sposobem zarobku. Rozrywką dla mnie i innych. Nigdy nie miałem wyrzutów sumienia, że krzywdzę, bądź czasem nawet zabijam, drugą istotę. Albo oni mi przegryzą czy podetną gardło, albo zrobię to szybciej. To proste. Naturalne, wręcz, uśmiecham się gorzko. Oni, albo my.  Oni, albo ja.
Potwiedziłem, wspominając także o ulicznych walkach, takich na pięści. Albo na wszystko co znalazło się w zasięgu dłoni, kiedy przeciwnik gdzieś cię popchnął czy rzucił. Bądźmy szczerzy, jedyne zasady jakie obowiązują podczas ulicznych walk, to nie daj się zabić ani nie przegraj. Proste.
Nie walczyłem bronią białą inną niż nożem. Szanujmy się, nie będę wywijać szabelką, kiedy ktoś mierzy do mnie z pistoletu. To już nie te czasy. Ale cóż, rozmawiam z elfem. Oni są... specyficzni. Uśmiecham się radośnie, słysząc propozycję Władcy.
Przenieśliśmy się do jednej z bocznych sal. Tej do szermierki, w której Lielun ćwiczył. Rzadko tam wchodziłem, zwłaszcza w wilczej formie, bo drażnił mnie dźwięk pazurów na kamiennej podłodze tej sali. Oczywiście, gdy trzeba było kogoś zastraszyć, często kroczyłem wyjątkowo głośno. Ale bardziej wolałem przemieszczać się cicho.  
Tak, spędzając czas ciekawiej, robiąc coś interesującego, a nie tkwiąc w bezczynności, na pewno nie będę narzekać. Ćwiczenia to było zawsze coś, co mnie uspakajało. Po prostu, nawykłem do tego.  Nie żebym za młodu miał jakiekolwiek szanse na treningi walki. Codzienny trening zaliczałem na ulicy wieczorem, albo gdy trzeba było ciociu Burdelmamie pomóc, i wytłumaczyć komuś, że dziewczyny się inaczej traktuje.  
Zawsze dobrze mi szła nauka praktycznych umiejętności. O wiele lepiej, niż teoria czy cholerne litery. Zbyt długie powtarzanie czegoś zawsze mnie nudziło, więc z radością przyjąłem przerwę od ćwiczeń postawy i ruchów. W sumie, też dlatego, że zaczynały boleć mnie mięśnie od machania bronią.
Gdy Lielun poszedł usiąść na pufie, sam wskoczyłem na jedną obok i przyjrzałem się dokładniej kawałkowi metalu, którym wymachiwałem przed chwilą, pod pilnym okiem Lieluna.  Powinienem darzyć większym szacunkiem tę broń, pomyślałem wtedy, wodząc palcami po bogato zdobionej rękojeści. Ale szczerze, oprócz tego, że ma rękojeść i ostrze, nic więcej nie wiedziałem. Taki bardzo duży, prosty nóż. Koniec mojej wiedzy.  To mógł być miecz. Chociaż te powinny być większe. Powinienem nadrobić ten brak wiedzy, zanim zmieni się w ignorancję. Zapytać. Ale z drugiej strony, kiedy mi się niby ta wiedza przyda?
A do tego, by traktować coś jako pasję, hobby, nie przywykłem. Nigdy nie było na to czasu. Pieniędzy. Zwyczajnie, tego nie było. Tak więc, głupio było  mi dopytywać, czy coś mówić. Wolałem posiedzieć w ciszy, zwyczajnie oglądając broń, którą, pewno jak by sprzedać to parę lat temu pozwoliłaby mi na, optymistycznie licząc, z dwa tygodnie życia. Może więcej, jakby kogoś naciągnąć.
Ale znów, kiedy będę mieć inną szansę, by się czegoś dowiedzieć? A okazji nie powinno się nigdy tracić, tylko z nich korzystać.
- Co powiesz na zakład – powiedział Lielun. Uniosłem głowę, by na niego spojrzeć.– Ten kto przegra nakarmi naszego głodnego wampirka.
Uniosłem brwi, w odpowiedzi i westchnąłem.  Ciekawi mnie, czy elf wie, jak dumną osoba jestem. I że ta duma nie pozwoli mi nie przyjąć zakładu. Albo, czy ma nadzieję, że wykażę się resztką rozsądku.  Pora go rozczarować.
- Stoi. - Powiedziałem, patrząc mu prosto w oczy, szczerząc zęby w uśmiechu.
Czemu? Czemu to zrobiłem. A tak, bo jestem zbyt dumny i zamierzam zignorować fakt, że jedyne szanse jakie mam, to przegrać.  A i jeszcze może dlatego, że Lielun ma wyjątkowe oczy i zaproponował mi rozrywkę i nie chcę go zawieść. To może być to.Nawet walcząc lewą ręką Lielun powinien bez problemu móc mnie rozłożyć na łopatki.  W końcu, zna technikę. Wie, na czym to polega. Ma doświadczenie. A ja przecież, dopiero pierwszy raz w życiu, trzymałem ten duży, drogi i śmieszny nóż w mojej dłoni.
A pal licho, przecież mam długą historię startowania w walkach, które logicznie biorąc, powinienem przegrać, a jednak wygrałem.  Przez głupotę, stwierdziłem z uśmiechem.
Jedyne, co jeszcze przemknęło mi przez myśl, to że jeśli przegram, stracę też moją grę z Waltterim. Nie będzie już powodu, bym  miał za każdym razem odmawiać poczęstowania go moją krwią. A póki co, właśnie tak to traktowałem. Jako zabawę. Bo na początku, zwyczajnie byłem zbyt uparty, by się zgodzić i mu nie ufałem. A potem, przy każdym pytaniu, odmawiałem tylko dla zasady.
Albo dlatego, że nie wiem, jak będę po tym patrzeć na kogoś, kto dosłownie się mną żywi.
Ale w każdym razie, nie będzie dłużej zabawy z Waltterim, kto jest bardziej cierpliwy i uparty. Ba, jeśli przegram, to nawet nie da Waltteriemu satysfakcji, oprócz jedzenia, bo to w końcu nie zgodzę się na jego prośbę, tylko na słowo Lieluna. Ale cóż, może wampir nie będzie tak na to patrzył.  
- Zaczynamy? - Zapytałem radośnie, nadal z uśmiechem. Rozciągałem sie akurat, ignorując znów strzelające mi kości i stawy.  Chciałem coś dodać, że jak Lielun, w swoim wieku, potrzebuje jeszcze chwili na złapanie oddechu, to nie ma problemu, ale zreflektowałem się, że sam nie jestem wiele młodszy. A Lielun jest pół elfem. Tak więc, z gorzką miną, zamknąłem się.  Ale po chwili uśmiech znów wrócił na moją twarz, widząc, że Władca zbiera się, by wstać z pufy.  Odgarnąłem szybko włosy, by mi nie przeszkadzały i szybkim ruchem wstałem.  Skłoniłem głowę, zapraszając Lieluna do walki.
- Jakieś dodatkowe zasady? - Zapytałem, przygryzając wargę. W końcu, lepiej coś wiedzieć, poza tym, że nie mam machać bronią jak wariat, ani powyżej ramion, czy poniżej pasa. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz