Podobnie, jak za czasów ulicy, Canis nie miewał spokojnych snów. To
znaczy, na samym początku, chyba pod wpływem afrodyzjaku, stanowczo mógł
powiedzieć że były to sny natury ciekawej i przyjemnej. I bynajmniej nie
czystej. Póki jeszcze w snach pojawiały
się jego wspomnienia z przelotnych spotkań i par z młodości, to pal licho. Ba,
nawet bawiła go senna wizja, wspomnienie jak musiał wyciągać Lau z jakiejś
bardzo głupiej opresji, bo ten stwierdził, że w zemście za zniewagę przystawi się do
żony szefa gangu. O tak, bardzo genialny plan. Zwyczajnie - godny Laurentisa.
Ale gdy Canisowi zaczęły się śnić osoby, którym miałby spojrzeć następnego dnia w oczy, a w nocy oglądał je w nieco ciekawszych sytuacjach, stwierdził, że to lekka przesada. I na szczęście obudziło go pukanie do drzwi.
Jedyne przerwy, jakie miał
miedzy drzemkami, a snem, były na dostarczane mu jedzenie. Na które, w sumie
nie miał ochoty, ale też nie miał żadnych innych rzeczy do roboty. No dobra, miał. Posiedział trochę nad książką,
coś dukając sobie po cichu. Ale to było męczące. I nudne, bo książka, jedna z
tych starych, jeszcze papierowych, należała chyba do tych bardzo starych.
Opowiadała historię jakiegoś ułoma księcia-samobójcy, któremu nawet to nie
wyszło.
Posiedział sobie pod prysznicem, znowu. Jako, że zazwyczaj mu się nie chciało, a teraz miał dobry powód by się tam zamknąć, i dużo czasu w zanadrzu. A potem znów poszedł w kimę. Nie zastanawiał się, co się stało z Waltterim, bo już zdążył strażnika, kumpla po fachu, wypytać, czy wampir wrócił, czy nic mu nie jest. O resztę, która go ciekawi, Canis stwierdził, że wypyta już samego Waltteriego.
Posiedział sobie pod prysznicem, znowu. Jako, że zazwyczaj mu się nie chciało, a teraz miał dobry powód by się tam zamknąć, i dużo czasu w zanadrzu. A potem znów poszedł w kimę. Nie zastanawiał się, co się stało z Waltterim, bo już zdążył strażnika, kumpla po fachu, wypytać, czy wampir wrócił, czy nic mu nie jest. O resztę, która go ciekawi, Canis stwierdził, że wypyta już samego Waltteriego.
Późniejsze sny, cóż nie odczuwał już żadnego działania
afrodyzjaku, więc wszystko wróciło do normy, nie nazwał by ich jeszcze
koszmarami, ale marzenia były zbyt realistyczne i zbyt bliskie wspomnień, by
mógł je traktować swobodnie.
Był po jednej z ulicznych walk, wygranych, jeszcze za czasów, gdy
miał swoje stado. Ludzi o których warto dbać.
Obserwował walkę Iskry, tym razem w jej wilczej formie, gdy jakieś paroletnie dziecko zaczęło go
zaczepiać.
Spadaj dzieciaku, warknął błyskając zębami. Iskra przegrywała. Sona będzie musiała znów się napracować, by ją elegancko pozszywać. Dobrze przynajmniej, że Sona, jako android, nie męczyła się tak bardzo przy zszywaniu i miała pewne ręce.
Dziecko znów szarpnęło go za kurtkę. Chyba się nie rozumiemy, wysyczał przez zaciśnięte zęby, odwracając się i schylając, by zrównać poziomem z dzieckiem. Szare oczy, olbrzymie i znajome mu oczy patrzyły na niego ze zdziwieniem. Co tu robisz, miałaś być z Lau, zapytał szybko, kucając. Dziecko zagryzło wargę i gdy przechyliła glowę złote kłaki spadły jej na twarz. Laurentis zginął, stwierdziła spokojnym głosem, a Canis zamarł, widząc głowę Sony, o pustych oczach, nie świecących jak powinny i kablach, tak wielu kablach wiszących z urwanej szyi, którą trzymała dziewczynka.
Spadaj dzieciaku, warknął błyskając zębami. Iskra przegrywała. Sona będzie musiała znów się napracować, by ją elegancko pozszywać. Dobrze przynajmniej, że Sona, jako android, nie męczyła się tak bardzo przy zszywaniu i miała pewne ręce.
Dziecko znów szarpnęło go za kurtkę. Chyba się nie rozumiemy, wysyczał przez zaciśnięte zęby, odwracając się i schylając, by zrównać poziomem z dzieckiem. Szare oczy, olbrzymie i znajome mu oczy patrzyły na niego ze zdziwieniem. Co tu robisz, miałaś być z Lau, zapytał szybko, kucając. Dziecko zagryzło wargę i gdy przechyliła glowę złote kłaki spadły jej na twarz. Laurentis zginął, stwierdziła spokojnym głosem, a Canis zamarł, widząc głowę Sony, o pustych oczach, nie świecących jak powinny i kablach, tak wielu kablach wiszących z urwanej szyi, którą trzymała dziewczynka.
Zerwał się i usiadł. Ten sen, jak niepokojący był, nie miał sensu.
Młoda nie miała żadnego związku z
zaginięciem Lau. A Sona, Sona z tego co wiedział, nadal była w całości i
nienaruszona. O nią akurat nigdy się nie martwił, bo była najinteligentniejsza
z nich wszystkich. Ale teraz, teraz Canis nie czuł się spokojnie.
Do wieczora zdążył już zapomnieć, zbyt zirytowany cierpieniem i
bólem dupy głównego bohatera książki. Nota bene, czytanej w zawrotnym tempie
jednego zdania na minutę, o ile nie parę minut.
A wieczorem, następnego dnia od schwytania Amora, już skończył się jego szlaban. Gdy tylko strażnik powiedział mu, że bariera
Lieluna została zdjęta, wyszedł z pokoju. Albo Canis się przejdzie na spacer,
cokolwiek, albo zaraz umrze. Nie był
stworzony do siedzenia w zamknięciu tak długo. I tak cud, że niczego nie zaczął
niszczyć z nudów.
Canis, od razu został powitany przez Waltteriego. Dokładniej,
wampir rzucił się na niego i przytulił.
Wilkołak, z uśmiechem, poczochrał chłopakowi włosy, bo akurat były pod
ręką. I łaskotały go, więc trzeba było coś z tym zrobić.
- Widzę, że jesteś cały - stwierdził. Taksując wampira od stóp do głów, gdy ten go w końcu puścił. - Co z Amorem? - Zapytał, obawiając się, że ten zdołał jakoś uciec, albo ktoś go wyciągnął, w końcu podejrzewali że był z klanu szaleńców, więc po nich można sie spodziewać wszystkiego. Nawet ataku na rezydencję.
- Widzę, że jesteś cały - stwierdził. Taksując wampira od stóp do głów, gdy ten go w końcu puścił. - Co z Amorem? - Zapytał, obawiając się, że ten zdołał jakoś uciec, albo ktoś go wyciągnął, w końcu podejrzewali że był z klanu szaleńców, więc po nich można sie spodziewać wszystkiego. Nawet ataku na rezydencję.
-Nic ci na pewno nie jest? - Zignorował pytanie Waltteri. - Słyszałem że cie zranił, martwiłem się -
Dodał, wyraźnie przejęty.
- Tylko
mnie podrapał, nie zranił - zaśmiał się Canis. W porównaniu jak wyglądał po walkach, małe
zadrapanie na brzuchu to naprawdę nic. - Jestem cały i zdrowy
-Jesteś
pewny? - wampir zmarszczył brwi - Nie
mówisz tego tylko po to by mnie nie martwić?
-
Jestem pewien, że nic mi nie jest. Ba, nawet miałem niezłą zabawę, goniąc go w
wilczej formie.
-Cieszę
się że jesteś cały - Waltteri spojrzał na niego smutnym wzrokiem. Canis
zmarszczył brwi, zastanawiając się, czy wampir mu nie wierzy, albo bardziej czy
jest niezadowolony z beztroskiego podejścia, jakie przed chwilą wilkołak
przedstawił.
- A
ja się cieszę, że ty tez jesteś cały.
-Co? Naprawdę? - Wampir był szczerze
zdziwiony, co, pomimo tego, że Canis uśmiechnął się w odpowiedzi, trochę go zasmuciło.
Trzeba mieć naprawdę niską samoocenę,
żeby pomyśleć, że ktoś kto zna wampira, miałby gdzieś, czy coś się Waltteriemu stało.
- No
tak, jak zauważyłem, że to ja poszedłem tropem Amora, to nie byłem pewien za
kim ty poszedłeś i czy będziesz cały - Powiedział ostrożnie i powoli. W końcu
nie wiedział, czy Waltt nie trafił czasem na kogoś jeszcze gorszego.
-Na
szczęście Amor już złapany i nikt nie będzie przez niego już cierpiał
-Stwierdził wesoło. Czyli, wrócił do zwykłej, optymistycznej postawy.
- Właśnie. Co z nim?
Zwiał? Nie zwiał? Powiedział cokoliwek? Wiadomo cokolwiek? Zranił
kogoś z ochroniarzy czy strażników? Pytania, które Canis tłumił przez ostatni
dzień, przypomniały o sobie.
-Lielun go
przesłuchuje - odpowiedział zamyślony, z lekkim, podłym uśmieszkiem. Canis
zmrużył oczy podejrzliwie. Po czym, jak rzadko się to zdarza, pomyślał i wyszło
mu na to, że pewno Waltteri będzie mógł dokonać egzekucji. Uroczo.
- O. Wiadomo jak idzie?
- Chyba wciąż nie chce powiedzieć wszystkiego skoro
go jeszcze nie otrzymałem.
Czyli faktycznie Waltteri dostanie Amora na obiad. Urocza
sprawiedliwość. Notatka dla potomnych; nie wkurzać władcy podziemi bo cię
wyssą. No bo przecież cały Dolny Krąg to więzienie, więc jakoś drugiego
więzienia, by wybitnych przestępców zamknąć, to nie ma.
- Może jest zwyczajnie wariatem - Canis wzruszył ramionami. - A ty za kim poszedłeś?
- Za jakimś losowym panem na którego wylał swój
zapach, dobrze że go tylko uśpiłem. Ciekawe czy dostał odszkodowanie czy coś...
- Pewno tak. - Stwierdził
Canis, zaciskając wargi w cienką linię. Przemilczał, że tylko jeśli tamten
uśpiony był z Górnego Kręgu, bo istotami z Dolnego nikt się nie przejmuje. - Ale i tak dobrze zrobiłeś - dodał, uśmiechając
się. Miał wrażenie, że Waltteriemu bardziej chodzi o akceptację, albo pochwałę.
No, nie tyle, co chodzi, a zdawał się tego potrzebować, by czuć się lepiej. A i
tak była zasłużona. Waltteri świetnie się spisał podczas poszukiwań i był
niezastąpiony, stwierdził Canis, ale na głos tego już nie powiedział.
-Powinieneś mnie nakarmić w nagrodę - wampir zaśmiał
się rozbawiony.
- Nie, lepiej nie. - Canis
przeciągał zgłoski, jakby się drocząc i marszcząc nos. - Przecież dopiero co byłem na tym gównie, o
tyle dobrze, że bez narkotyku, więc nie wiem czy to się jakoś jeszcze w krwi
nie utrzymuje - wzruszył ramionami. Zresztą, Waltteri miał mniejszą masę i
pewno odporność. To, że na Canisa afrodyzjak już nie działał, nie oznacza, że
Waltteriemu by uszło.
Zresztą, Canis nadal nie chciał by ktokolwiek się nim żywił.
Zresztą, Canis nadal nie chciał by ktokolwiek się nim żywił.
- A jutro?
- Ale jesteś uparty. - Canis przymknął oczy, by nie było widać,
jak nimi wywrócił.
-Wcale nie, grzecznie zapytałem - oburzył się wampir.
- I będziesz pytać aż ci nie dam, pomimo, że mówiłem wcześniej, co
o tym myślę - Wilkołak spojrzał prosto w
oczy Waltteriego, unosząc brew i uśmiechając się kącikiem ust.
- Przepraszam.
Canis zaśmiał
sie krótko i cicho, wyraźnie by tylko
rozładować atmosferę.
- Nie chciałem cię ganić - uśmiechnął się smutno - Po prostu nie chcę.
- Obawiasz się mnie, prawda? - zapytał Waltteri, spuszczając wzrok i marszcząc brwi.
-Po prostu nie wiem - westchnął - wiesz, dziwnie się czuję z tym, że miałbym być jedzeniem.
- Ale nie jesteś dla mnie jedzeniem, jesteś dla mnie przyjacielem i nie chcę jeść ciebie, tylko twoją krew, która jest dla mnie pożywieniem. Co nie znaczy, że ciebie czy Lila traktuje jak worek na moje śniadanie. Po prostu nie mam innego wyboru jak żywić się krwią innych. To tak jak dzieci ssaków żywią się mlekiem matki. Nie matka jest pożywieniem dziecka, tylko jej mleko, w którym są składniki odżywcze.
- Nie chciałem cię ganić - uśmiechnął się smutno - Po prostu nie chcę.
- Obawiasz się mnie, prawda? - zapytał Waltteri, spuszczając wzrok i marszcząc brwi.
-Po prostu nie wiem - westchnął - wiesz, dziwnie się czuję z tym, że miałbym być jedzeniem.
- Ale nie jesteś dla mnie jedzeniem, jesteś dla mnie przyjacielem i nie chcę jeść ciebie, tylko twoją krew, która jest dla mnie pożywieniem. Co nie znaczy, że ciebie czy Lila traktuje jak worek na moje śniadanie. Po prostu nie mam innego wyboru jak żywić się krwią innych. To tak jak dzieci ssaków żywią się mlekiem matki. Nie matka jest pożywieniem dziecka, tylko jej mleko, w którym są składniki odżywcze.
Canis słuchał w ciszy, nie patrząc na wampira,
tylko obok. Faktycznie, Waltt stawiał dobre argumenty.
- Zapomnij. - Canis potrząsnął głową, wycofując się z rozmowy. - Może kiedyś. Porozmawiamy jeszcze o tym. Nie boje się ciebie - dodał, wskazując dłonią na Waltteriego.
- Zapomnij. - Canis potrząsnął głową, wycofując się z rozmowy. - Może kiedyś. Porozmawiamy jeszcze o tym. Nie boje się ciebie - dodał, wskazując dłonią na Waltteriego.
Ale w wilkołaku gdzieś siedziało, że ugryzienie
nigdy nie jest rzeczą dobrą. Utrata własnej krwi równa się jedynie cierpieniu i
śmierci. Rozlanie czyjejś oznacza walkę
lub polowanie.
Krew nigdy nie zwiastuje dobrze, mówił Canisowi
instynkt. A instynktowi Canis nie był w
stanie się przeciwstawić.
- Po prostu bardzo różnie widzimy krew.
Przetarł dłońmi twarz, po czym spojrzał na
Waltteriego.
- Przejdziemy się? Zapytał szybko, uśmiechając się trochę, zanim wampir zdążył dodać cokolwiek od siebie. Z chęcią poszedłby za rezydencję, tyle że było już ciemno. Chociaż, mogliby sprawdzić czy widać gwiazdy. Chyba że pada śnieg. Canis nie był w stanie sobie przypomnieć. Poszedłby gdziekolwiek,byleby się ruszyć. Już nawet nie koniecznie w wilczej formie, bo Waltt pewno chciał rozmawiać, ale byleby się ruszać. Mogą gadać przecież, idąc gdzieś.
- Przejdziemy się? Zapytał szybko, uśmiechając się trochę, zanim wampir zdążył dodać cokolwiek od siebie. Z chęcią poszedłby za rezydencję, tyle że było już ciemno. Chociaż, mogliby sprawdzić czy widać gwiazdy. Chyba że pada śnieg. Canis nie był w stanie sobie przypomnieć. Poszedłby gdziekolwiek,byleby się ruszyć. Już nawet nie koniecznie w wilczej formie, bo Waltt pewno chciał rozmawiać, ale byleby się ruszać. Mogą gadać przecież, idąc gdzieś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz