Stając przed jego obliczem, zmierzyłem je nieoceniającym spojrzeniem. Moja twarz nie wyrażała żadnego grymasu, gdyż nie pozwalałem skalać swego umysłu nazbyt wczesnym osądem.
-Bóg broni życia i bóg sądzi. Bóg także daje szanse. Ja zaś, jako wysłannik mego miłosiernego ojca, nie wykonam wyroku, biorąc na swe barki ciężar odebranego życia, dopóki nie wykorzysta on mojej oferty zmiany swego żywota. -Prócz słów i naszych oddechów, panowała cisza, czas choć dalej nieubłaganie płynął. Zdawał się zatrzymać, w tej jednej chwili. I widziałem jak się zastanawia i jak nie chce dopuścić do siebie, swej widocznej jak na dłoni pomyłki. Zbyt dumny był i choć w jego duszy nie uświadczyłem dzikiego okrucieństwa. Chaosu absolutnego i porzucenia ojca naszego, to jednak natury swej całkowicie wyzbyć się nie potrafił.
-Jestem świadom tego co robię. Odebranie życia temu grzesznikowi jest moim celem, jeśli jednak przeszkadza ci moje postrzeganie Bożej misji, pociesz się tym, że jedyny prawdziwy osąd będzie dokonany przez Pana w dniu sądu – Mierzył się ze mną wzrokiem, próbując okazać swą wyższość, nie odpowiedziałem spojrzeniem równie pogardliwym. Gdyż świadom byłem swoich racji i niezmącony był mój umysł niepewnością, którą on okazywał. Wciąż chcąc umierającego mężczyznę, pozbawić życia.
-Bezmyślne morderstwo, powołując się na boże słowo, jest plugastwem. Bóg kocha, tak więc przyjmij mą miłość i drogę. -Wyciągnąłem doń dłoń. Nienachalnie, symbolicznie lecz w ten jakże prosty sposób okazywałem swą chęć okazania mu, iż możemy zjednoczyć się, niezależnie od tego, w ciele jakiej rasy jego dusza istniała.
-Nie mogę się zgodzić, twoje podejście do woli pana jest… -Zamilkł, chwytając z delikatnością, niemalże namaszczeniem mą dłoń. W jego czarnych oczach, widoczny był błysk uniesienia. Szanował mnie i widziałem to. Lecz był równocześnie uparty, kłócił się z samym sobą, nie umiejąc porzucić swoich nawyków… Jednakże nie widziałem w tym karygodnej wady, zdawałem sobie sprawę, iż zmiana potrzebuje czasu, ważnym było, by posiadał chęć czystości. A ta wymalowana była wyraźnie w jego tęczówkach -…Pięknem zabarwionym naiwnością. -Dokończył
Niewiele myśląc, ucałowałem jego dłoń.
-Nie ma we mnie naiwności, zapewniam cię. Gdyż mam jedynie wiarę, że w każdym istnieje dobro, acz jestem świadom, że nie każdy je w sobie zbudzi. Każdy jednak, na szanse zasługuje. Pozwól mi więc, łaskę okazać, tamtemu mężczyźnie. -Mówiąc to uniosłem, kącik ust, delikatnie, zachęcająco.
Widziałem, że chce mi odpowiedzieć, jednakże przez długą chwilę, trwał w ciszy. Pozwoliłem mu na to, śledząc wzrokiem jego emocje. Wbił wzrok w ziemię, by po chwili skierować swoje spojrzenie wprost na mnie
-Wymagasz ode mnie zbyt wiele, aniele.
-Wybacz -Odpowiedziałem tylko krótko, niemalże szeptem, podchodząc do konającej wróżki. Młody mężczyzna był nieprzytomny, a jego drobna twarz, wykrzywiona w grymasie bólu. Ukląkłem obok jego ciała, objąłem je i uleczyłem, by następnie, wziąć go na ręce i podnieść się. Stanąłem ponownie przed demonem.-Dziękuję, że uniknęliśmy walki, widzę w tobie dobroć i wyjątkowość ukrytą za niechlubnymi przyzwyczajeniami twej rasy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz